PolskaMamy klasę średnią

Mamy klasę średnią

Po latach narzekań na brak w Polsce klasy średniej socjologowie odetchnęli z ulgą. Wybory 2007 roku objawiły jej istnienie.

14.01.2008 | aktual.: 14.01.2008 12:42

Dwa lata rządów PiS okazały się okresem budzenia, uświadamiania wspólnych wartości. Powstająca klasa średnia skupiona dotychczas na pomnażaniu swoich zasobów poczuła się zagrożona. Efektem tego było myślenie w interesie grupowym, które przełożyło się na wynik wyborczy. Po raz pierwszy grupa określana mianem klasy średniej zobaczyła, że potrafi się zmobilizować – ocenia profesor Lena Kolarska-Bobińska, szefowa Instytutu Spraw Publicznych. – Ten moment z wyborami jest naprawdę ciekawy. Można powiedzieć, że klasa jako kategoria społeczna istnieje wtedy, gdy się mobilizuje i działa we wspólnym interesie. Ludzie głosujący na Platformę Obywatelską głosowali indywidualnie, ale działali w obronie klasycznych wartości związanych z klasą średnią: liberalizmu, tolerancji, wolności obywatelskich – tłumaczy profesor Henryk Domański, dyrektor Instytutu Filozofii i Socjologii PAN.

– We wszystkich wyborach po 1989 roku grupą najsłabiej reprezentowaną byli wyborcy w wieku 18–25 lat. Teraz aktywność wyborcza tej grupy raptownie skoczyła w górę. To przejaw aspiracji ludzi będących na początku swojej kariery. Chcą kraju, który stworzy im możliwości pięcia się, co jest podstawową cechą klasy średniej. Trup Marksa cieszy się w grobie, patrząc, jak rodząca się klasa nabiera świadomości swojego interesu – dodaje profesor Jacek Wasilewski z Instytutu Socjologii Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.

Średnia znaczy lepsza

Co jest konieczne, żeby mieć klasę średnią? Podstawą jest prawo do własności. W USA, ojczyźnie klasy średniej, symbolem przynależności do tej grupy społecznej jest domek z ogródkiem, przed domem samochód, chodzenie na dinner i lunch do restauracji, uprawianie odpowiednich sportów.

W Polsce ten model zaczyna być coraz bardziej popularny. Miasta obrastają w osiedla domków jednorodzinnych na przedmieściach, wolne place w centrum zapełniają architektoniczne plomby z wyszukanymi apartamentami. „Zapach smażonego oleju na klatce schodowej, kiedyś swojski, staje się denerwująco prostacki. Dla ludzi, których stać na poważne wydatki, oazą prywatności stają są osiedla budowane pod hasłami: bezpieczeństwo, komfort, rekreacja. (…) Widać wyraźnie, jak wokół właścicieli nieruchomości konsoliduje się klasa średnia. Kupując drogi apartament czy dom, obywatel staje się bardziej wiarygodnym partnerem. Własność to zaufanie, sprawia ona, że mieszkańcy zamożnych dzielnic są traktowani lepiej, na przykład łatwiej dostają pożyczkę w banku” – pisze profesor Domański w swojej książce „Polska klasa średnia”. Element bogacenia się istnieje w Polsce od kilku dobrych lat. Rynek nieruchomości przeżywa boom równolegle z rynkiem motoryzacyjnym i rynkiem organizacji wolnego czasu, poczynając od coraz bardziej
wyszukanych wakacji, na fitnessach, kortach tenisowych i polach golfowych kończąc. Do tego trzeba dodać rynek usług medycznych – nie bez kozery duże korporacje nęcą pracowników prócz pensji także kartą dostępu do prywatnej służby zdrowia. Im wyższe stanowisko, tym bardziej rozbudowany pakiet dla pracownika i jego rodziny w prywatnych lecznicach. A wszystko w myśl zasady Henry’ego Forda: „Zdrowie jest potrzebne, by zachować wysoką pozycję społeczną, awansować i zarabiać przyzwoite pieniądze”.

Podobnie edukacja. W Polsce są dziś dwa miliony studentów, pięć razy więcej niż w 1989 roku. Bo dyplom wyższej uczelni to szansa na lepszy start życiowy (niemal niezależnie od jej poziomu). Według badań socjologicznych prowadzonych w Polsce w drugiej połowie lat 90. pracownicy z wyższym wykształceniem- osiągają dochody o 44 procent wyższe od średniej krajowej i stanowią zaledwie 1,3 procent bezrobotnych.

Procenty wyborcze

Powstająca klasa średnia w Polsce, podobnie jak ta na całym świecie, nastawiona jest więc na zarabianie pieniędzy i używanie ich do podkreślenia swojej pozycji. Dzięki temu jest głównym konsumentem dóbr. Pełne po brzegi koszyki w hipermarketach i rosnące w każdym mieście jak grzyby po deszczu galerie handlowe są tego najlepszym dowodem. Spotkanie kogoś w tych świątyniach konsumpcji to dowód, że stać go na zakupy z wyższej półki. Snobistyczne demonstrowanie grubości portfela ma jednak wymiar ogólnoekonomiczny. Bo im więcej sprzedaje się zestawów kina domowego, butelek dobrego wina i markowych ciuchów, tym gospodarka kręci się szybciej. Klasa średnia kreuje popyt. Równocześnie im więcej posiada dóbr, tym bardziej zainteresowana jest ich ochroną. Rewolucyjne zmiany i bunty nie leżą w interesie tej klasy. Dlatego istnienie klasy średniej na całym świecie uznaje się za podstawowy czynnik stabilizacji społecznej. To klasa średnia gwarantuje spokój i ciągłość, także polityczną. W krajach o silnej klasie średniej
partia rządząca dba o interesy tej grupy społecznej i z tego między innymi powodu opozycji tak trudno jest przejąć władzę.

W USA, gdzie Demokraci szykują się do walki o przejęcie Białego Domu, powstał w maju ubiegłego roku raport o wpływie rządów republikańskiego prezydenta George’a W. Busha na poziom życia klasy średniej. Demokraci wyliczają w nim, że od 2000 roku, gdy Bush objął pierwszą kadencję, koszty ubezpieczenia zdrowotnego amerykańskiej rodziny klasy średniej wzrosły o 80 procent, cena galonu paliwa o 107 procent, a edukacji dzieci w college’u o 44 procent.

W Polsce procenty klasy średniej wyliczano na razie tylko podczas podliczania wyniku wyborów, ale dla rządzących powinien być to już znak, że muszą liczyć się z potrzebami tej klasy, jeśli chcą utrzymać władzę.

Średnia po polsku

Socjologowie są zgodni, że kształtująca się polska klasa średnia, choć w głównych założeniach podobna do amerykańskiej, angielskiej lub francuskiej, będzie miała własną specyfikę. Choćby dlatego, że przeskoczyliśmy pewien etap rozwoju klasy średniej. Dziś wszędzie, gdzie istnieje, dzieli się na starą i nową. Stara oparta jest na drobnej własności. Tworzą ją właściciele małych firm, sklepików. Nowa natomiast, zwana knowledge class, czyli klasą- wiedzy, jest grupą, której kapitałem są kwalifikacje, szczególna wiedza potwierdzona dyplomem wyższej uczelni, którą to wiedzę można drogo sprzedać na rynku pracy. Klasę tę stanowią lekarze, prawnicy, nauczyciele akademiccy, profesorowie, twórcy, artyści, dziennikarze, specjaliści od biznesu, menedżerowie, inżynierowie.

I właśnie w związku z tym podziałem na nową i starą klasę średnią popełnione zostały w Polsce po przełomie 1989 roku dwa błędy – uważa profesor Wasilewski. Pierwszy „to założenie na fali transformacyjnego entuzjazmu, że podstawą nowego ładu ekonomicznego będzie klasa średnia, ale w starym rozumieniu. Małe przedsiębiorstwa, bazary, łóżka polowe, tysiące firm, z których połowa to firmy krzak. Sam Balcerowicz nadmiernie przykładał znaczenie do tak rozumianej klasy średniej” – przekonuje profesor.

Tymczasem nową klasę średnią pozostawiono samej sobie. – Tyle że to nie knowledge class tworzy kapitalizm, lecz kapitalizm produkuje zapotrzebowanie na ekspertów – twierdzi profesor Wasilewski. – Chcieliśmy odwrócić kolejność. Zamiast tworzyć warunki dla specjalistów różnych dziedzin, uznaliśmy, że to oni stworzą nową rynkową rzeczywistość. W efekcie mamy kadrę medyczną, która zajmuje się głównie dorabianiem pieniędzy na kilku etatach, a nie rozwojem. Profesorów akademickich, którzy wykładają na trzech uczelniach, zamiast prowadzić badania naukowe. Polska knowledge class przejęła wraz z transformacją charakterystyczne dla tej grupy społecznej aspiracje finansowe, dążenie do posiadania domu z ogródkiem, ale bez wystarczających warunków ich realizacji.

Zdaniem profesora Domańskiego taka sytuacja jest także wynikiem specyficznej roli, jaką w polskiej historii miała do odegrania inteligencja: „Oczekuje się od niej nie sukcesu, ale edukacji, organizowania życia społecznego. Służenia innym. Nie elitaryzm, lecz egalitaryzm był i pozostaje znakiem firmowym polskiej inteligencji. W takiej sytuacji demonstrowanie, że się coś osiągnęło, jest w złym tonie”.

Potwierdzają to badania prowadzone przez doktorantów profesora Domańskiego. Wynika z nich, że młodzi ludzie podejmujący pracę w wielkich korporacjach mają ambiwalentne dążenia. Z jednej strony są nastawieni na sukces zawodowy, ale z drugiej pytani o to, co chcieliby osiągnąć, odpowiadają, że najważniejsze jest bycie autorytetem dla innych.

– Na Zachodzie nie ma takiego rozgraniczenia. Tam sukces zawodowy jest potwierdzeniem użyteczności jednostki w społeczeństwie. I tym przede wszystkim różni się polska klasa średnia od tych z Zachodu. Brakiem społecznego zapotrzebowania na sukces – dodaje profesor Domański. – Nie mamy charakterystycznego dla USA czy Wielkiej Brytanii społeczeństwa hołdującego ideologii sukcesu. Być może sukces jako przymus społeczny zadomowi się wraz z kolejnymi pokoleniami wychowywanymi już w gospodarce rynkowej. Może wyścig szczurów obserwowany w szkołach i firmach od lat 90. zmieni sposób postrzegania tych, którym się udało. Zawiść ustąpi miejsca podziwowi i ludzie sukcesu staną się dla innych wzorem. Bo w założeniu klasa średnia to wciąż szansa dla każdego. Jej pryncypialną zasadą jest odrzucenie ograniczeń wynikających z urodzenia (arystokracja) i otwarcie się na każdego, kto z uporem pnie się po szczeblach drabiny społecznej.

Idzie nowe

– Rewolucyjność ostatnich wyborów polegała właśnie na tym, że objawiła zmianę myślenia ludzi aspirujących do klasy średniej – uważa profesor Wasilewski. Dotychczas za sukces zawodowy uznawane było posiadanie własnej firmy (czyli model starej klasy średniej) albo bezpiecznej roboty na państwowej posadzie. Teraz do urn poszli młodzi ludzie, którzy mają do zaoferowania na rynku pracy przede wszystkim swoje kwalifikacje. Młodzi ludzie, którzy – jak dodaje profesor Kolarska-Bobińska – już cieszą się sukcesem finansowym swoich rodziców i startują nie z M-3 w wielkiej płycie, ale z domku z ogródkiem.

Na rynek pracy zaczyna wchodzić pokolenie dzieci klasy średniej, która dorabiała się w latach 90. Czyli tak naprawdę pierwsze pokolenie mające pozycję startową choć trochę zbliżoną do tej, jaką mają rówieśnicy w społeczeństwach rynkowych na świecie. Wyraźna obecność tego pokolenia w ostatnich wyborach to sygnał, że chce ono korzystać zarówno z dorobku rodziców, jak i własnych możliwości, których stworzenia oczekuje od władzy. I w tej właśnie grupie socjologowie postrzegają główną siłę sprawczą umacniania się klasy średniej w Polsce.

W powojennej historii Polska miała tylko jedną silną klasę społeczną – robotniczą. Wykuwaną- przez 30 lat z okładem. Głównie z chłopstwa, które najmniej ucierpiało w czasie wojny. Propagandowo wyniesiona na piedestał klasa udowodniła swoją siłę w buncie Solidarności.

– Można powiedzieć, że Solidarność była finalnym dowodem na uformowanie się klasy robotniczej w Polsce. Gdybym obecny zryw wyborczy klasy średniej porównywał do tego procesu, powiedziałbym, że jesteśmy w latach 70.: Grudzień ’70 na Wybrzeżu, Czerwiec ’76 w Radomiu, pierwsze oznaki, że klasa średnia istnieje i walczy o swoje interesy – mówi profesor Wasilewski.

Paradoksalnie rządy PiS głoszące maksymę prezydenta Lecha Kaczyńskiego: „że jeżeli ktoś ma pieniądze, to skądś je ma”, zadziałały jak katalizator społeczny. Zjednoczyły ludzi, dla których własność prywatna, konto bankowe, awans zawodowy, zaufanie do własnych możliwości, ciężka, lecz dobrze opłacana praca – czyli typowe wartości klasy średniej – są rzeczywistymi wartościami. I w ich obronie stanęli.

Główny badacz klasy średniej w Polsce profesor Domański dodaje jeszcze, że ci, którzy poszli głosować na Platformę, nie czynili tego dlatego, że ich sytuacja gwałtownie się pogorszyła. Raczej poczuli konieczność wyrażenia swego sprzeciwu wobec autorytaryzmu, tradycjonalizmu i braku tolerancji, czyli typowych cech klasy niższej. „Ludzie, którzy coś mają na własność, czują się wolni i zaczynają się zachowywać inaczej” – twierdzi profesor Domański. I właśnie to inne, nieznane nam wcześniej zachowanie obserwowaliśmy 21 października ubiegłego roku oraz podczas całej kampanii wyborczej. Spontaniczne akcje SMSowe i internetowe klasy średniej wezwały obywateli do obecności przy urnach. Pytanie, czy teraz spoczną na laurach, czy pójdą za ciosem i zaczną dyktować władzy warunki, stając się rzeczywistą siłą nie tylko wyborczą, ale przede wszystkim społeczną.

Aleksandra Pawlicka

Odcienie klasy średniej

Początki klasy średniej datuje się na XVI wiek, gdy wskutek odkryć geograficznych nastąpił wzrost wymiany handlowej, a tym samym pojawiło się zapotrzebowanie na kupców, bankierów, rzemieślników oraz prawników. Prawdziwy rozkwit klasy średniej nastąpił jednak w XIX wieku wraz z rewolucją przemysłową. Pojawił się popyt na wykwalifikowanych urzędników i pracowników umysłowych: nauczycieli, lekarzy, inżynierów, artystów, zarządców. Klasę zwaną białymi kołnierzykami (white‑collar) lub małą burżuazją (petite bourgeoisie). W efekcie kolejnych podziałów klasy średniej, których podstawą jest stan posiadania, pojawiało się rozróżnienie na upper middle class (wyższą klasę średnią) i lower middle class (niższą klasę średnią). W Wielkiej Brytanii, gdzie podział ten jest najbardziej widoczny, przedstawiciele upper piją whisky i szampana, a lower- gin i piwo. Klasy wyższe grają w golfa i uprawiają jachting, podczas gdy sportami niższej klasy średniej są krykiet i futbol. Dzieci rodziców z klasy niższej mówią o nich „mum i
dad”, a z klasy wyższej „mummy i daddy”.

Pora na utrwalaczy klasy średniej – mówi szefowa Instytutu Spraw Publicznych, profesor socjologii Lena Kolarska-Bobińska.

Dlaczego powstanie klasy średniej idzie w Polsce jak po grudzie?
– Klasa średnia w społeczeństwach zachodnich kształtowała się przez wiele lat. O przynależności do tej grupy decydują: własność, zamożność i wykonywany zawód. Ważny też jest styl życia. W Polsce po 1989 roku klasa ta powstawała z dawnego, małego biznesu, części robotników wykwalifikowanych i części pracowników budżetówki, którzy korzystając ze zmian, poszli na swoje. Wszyscy musieli zdobyć kapitał i nauczyć się stawiania czoła wyzwaniom gospodarki rynkowej. Podstawowe zasady, na których opiera się system rynkowy, to poleganie na sobie i współzawodnictwo. W Polsce mali i średni przedsiębiorcy przez długie lata niepewnie stąpali, nie mając zaplecza i doświadczenia. Dlatego chętnie korzystali z państwa i jego zaplecza. Niby na swoim, ale zerkają w stronę administracji. W drugiej połowie lat 90. okazało się to doskonałym podłożem rozwoju korupcji. W badaniach dotyczących brania i dawania łapówek najczęściej pojawiali się właśnie przedstawiciele klasy średniej. Mając firmy, chcieli jak najszybciej załatwiać
formalności, omijać przepisy, dostawać łatwo kontrakty od państwa. Uznawali, że nie przynosi im to ujmy, bo chcą się rozwijać.

I bracia Kaczyńscy to wykorzystali. Walka z korupcją stała się głównym hasłem IV RP.
– Za rządów Kaczyńskich ta grupa ludzi przeszła przełom. Zaczęła sobie uświadamiać, że nie jest świętą krową transformacji. Myślenie: my nie będziemy się mieszali do polityki, to i oni zostawią nas w spokoju, okazało się nieskuteczne. Władza udowodniła, że może zapukać w każdej chwili i zarządzić kontrolę. Co więcej, podejrzanym mógł czuć się każdy, kto miał coś na własność, bo sam fakt posiadania czynił z niego potencjalnego bohatera korupcyjnego. W tej atmosferze nowa klasa zaczęła myśleć w interesie grupowym. Zorientowała się, że ma wspólne wartości, których chce bronić. Ostatnie dwa lata okazały się ćwiczeniem działań grupowych. Kulminacją były wybory.

Co powinno stać się teraz, by objawiona przy urnach klasa średnia przekształciła się w rzeczywistą siłę i rządzący zaczęli czuć wobec niej respekt?
– Należy negatywny sprzeciw przekuć na wpływ pozytywny. Mając poczucie bezpieczeństwa indywidualnego, czas zabiegać o zmiany i reformy, wywierać nacisk na rządzących, by je przeprowadzali. Edukacja czy służba zdrowia to dziedziny bliskie klasie średniej. To rodzice powinni być zainteresowani, aby mieć bony edukacyjne i decydować o karierze swojego dziecka. To płacący składki zdrowotne muszą domagać się, by ich pieniądze trafiały do funduszy rzeczywiście refundujących ich leczenie. Nie wystarczy tylko czekać na to, co zrobi rząd. Z drugiej strony mam nadzieję, że te wybory uświadomiły politykom istnienie nowej klasy jako ważnej siły. Do tej pory mówiło się o nieokreślonym centrum. Politycy przed wyborami deklarowali, że trzeba walczyć o tych, którzy nie głosują, ale nikt tak naprawdę nie wiedział, kim oni są. Teraz część tej grupy została zmobilizowana do życia publicznego: młodzi ludzie, raczej z miast. Nawet PiS mówi dziś o potrzebie odzyskania dużych miast. W świecie polityki zaistniała więc nowa
kategoria, która stała się ważnym aktorem politycznym.

Jednym słowem, teraz potrzeba tylko utrwalaczy klasy średniej.
– Mam nadzieję, że rolę takich utrwalaczy odegra młode pokolenie. Ma luksus robienia tego, co naprawdę je interesuje. Pierwszy głód dorabiania się zaspokoili już rodzice. Młodzi mogą teraz walczyć o warunki sprzyjające ich rozwojowi zawodowemu. Ojciec amerykańskiej klasy średniej Thomas Jefferson mówił: „Prawem każdej jednostki jest myśleć, mówić za siebie i poszukiwać w swoim imieniu szczęścia, głosując w wyborach”. Młodzi ludzie w Polsce właśnie dali temu wyraz.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)