Mama zatrzymanego przez policję 17-latka: "Nasi znajomi pytali, czy te zdjęcia na pewno są z Polski"
Protesty w Warszawie. Dopiero w piątek po południu policja zaczęła wypuszczać demonstrantów zatrzymanych podczas czwartkowych protestów. Mama jednego z nich, 17-letniego Janka, mówi w rozmowie z Wirtualną Polską, że działanie policji przypomina jej to, co sama widziała w Moskwie prawie dziesięć lat temu.
Czwartkowy protest odbywał się przed budynkiem Sądu Okręgowego w Warszawie. Oficjalnie demonstranci zgromadzili się, aby wyrazić solidarność z Izabelą O., która została oskarżona o rzucenie racą w policjanta podczas demonstracji 26 października.
Jest jednak pewnym, że determinacja uczestników protestu została wzmocniona przez wydarzenia z ostatniej środy. Szerokim echem w mediach odbiło się użycie gazu wobec pokazującej legitymację poselską posłanki Magdaleny Biejat (Lewica). Równie wiele kontrowersji budziło pojawienie się w tłumie zamaskowanych mężczyzn uzbrojonych w pałki teleskopowe. Jak donosi "Gazeta Wyborcza" byli to policjanci należący do BOA, czyli Biura Operacji Antyterrorystycznych.
Protesty w Warszawie. Zatrzymani przed Sądem Okręgowym
W czwartek w tłumie przed sądem znów znaleźli się parlamentarzyści (m.in. Klaudia Jachira, Joanna Scheuring-Wielgus i poseł Michał Szczerba). Mimo ich obecności, doszło do przepychanek między demonstrantami a policją. Funkcjonariusze zatrzymali pod sądem 10 osób. Większość została przewieziona na komendę przy ul. Żytniej na warszawskiej Woli.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Część zatrzymanych to osoby nieletnie. Wśród nich 17-letni Janek Radziwon, który - według relacji jego ojca - miał zostać zatrzymany przez policję na skutek ogólnego zamieszania. Policjanci mieli zacząć biec w stronę demonstrantów, młodzież zaczęła uciekać, a ten, kto nie zdążył uciec, lądował na komisariacie.
Z komendy na Żytniej chłopak został przewieziony na ulicę Żeromskiego. Tam też zaczęli gromadzić się jego znajomi. Znów interweniowała policja, która zatrzymała kolejne dwie osoby. Rodzice nie zostali dopuszczeni do chłopaka. Mimo że ma 17 lat i jest niepełnoletni, mógł skorzystać tylko z pomocy adwokackiej.
Tu problemy zaczynają się piętrzyć, bowiem policja chce, aby Janek odpowiadał za naruszenie artykułu 222 Kodeksu karnego, a więc za napaść na funkcjonariusza. Grozi za to nawet do trzech lat pozbawienia wolności. Rodzice chłopaka twierdzą, że dysponują materiałami wideo z zatrzymania, z których wynika, że zarzuty są chybione.
Protesty w Warszawie. Mama zatrzymanego: "Bardzo podobne sceny widziałam w Moskwie"
Mama Janka, Anna Mirkes-Radziwon, w latach 2009-2014 wraz z mężem pracowała w Instytucie Polskim w Moskwie. W rozmowie z Wirtualną Polską przyznaje, że to co widzi na polskich ulicach, nieodmiennie przypomina jej sceny, które prawie dekadę temu mogła obserwować za naszą wschodnią granicą.
- To co robiono z Jankiem i innymi zatrzymanymi, jest bardzo podobne do tego, co działo się wtedy w Moskwie. To był czas dużych antyputinowskich wystąpień, które zostały zdławione. Tam też zarzucano demonstrantom rzekome napaści na funkcjonariuszy. W tłum wchodzili policyjni prowokatorzy, którzy zachowywali się agresywnie. Te zajścia były nagrywane i przemontowywane tak, aby oskarżeni nie mogli się wybronić - tłumaczy Radziwion.
- Na razie jeszcze nie biją naprawdę mocno na komisariatach i wpuszczają adwokatów, ale kierunek, w jakim zmierzamy, jest jasny. Wielu naszych znajomych, widząc zdjęcia z zatrzymania Janka, pytało, w jakim to się stało kraju. Nie mogli uwierzyć, że w Polsce. Jedna znajoma pomyślała, że Janek pojechał protestować na Białoruś, bo nie mieściło jej się w głowie, żeby do takich scen mogło dojść tutaj - dodaje mama zatrzymanego.
Licealista został wypuszczony w piątek około godziny 16. W rozmowie ze stacją TVN Warszawa rzecznik Komendy Stołecznej Policji Sylwester Marczak powiedział, że "gdyby mężczyzna nie zachowywał się agresywnie i zachowywałby się w sposób właściwy", to nie zostałby zatrzymany. - Popełnił przestępstwo - skwitował wątpliwości policjant.