PublicystykaMakowski: Staroń nie rozwiązuje problemu. PiS ma miesiąc na obsadzenie RPO. Inaczej złamie konstytucję [OPINIA]

Makowski: Staroń nie rozwiązuje problemu. PiS ma miesiąc na obsadzenie RPO. Inaczej złamie konstytucję [OPINIA]

Stolik nie został wywrócony. Minimalną większością kandydatura senator Lidii Staroń popieranej przez Prawo i Sprawiedliwość została zaakceptowana przez Sejm. Wobec zapowiedzi odrzucenia jej w Senacie, problem wakatu na stanowisku RPO nie zostaje rozwiązany. Pojawia się jednak nowy. Został miesiąc do wyegzekwowania wyroku Trybunału - wyboru Rzecznika albo zastępcy. Tymczasem nie ma jednego, ani drugiego. Może o to chodzi?

Kandydatka PiS na stanowisko RPO Lidia Staroń na sali obrad niższej izby parlamentu w Warszawie
Kandydatka PiS na stanowisko RPO Lidia Staroń na sali obrad niższej izby parlamentu w Warszawie
Źródło zdjęć: © PAP | PAP/Marcin Obara
Marcin Makowski

Z dotychczasowych odsłon serialu pt. "Wybieramy nowego RPO", piąte podejście miało w sobie najwięcej dramaturgii. Napięcie budowane przez 9 miesięcy od czasu zakończenie kadencji Adama Bodnara było o tyle wysokie, że po raz pierwszy Prawo i Sprawiedliwość do ostatniego momentu nie miało pewności, czy uda się zebrać wymaganą liczbę szabel (większość bezwzględna wynosi 228 głosów), potrzebnych do procedowania w senacie kandydatury Lidii Staroń. 

Kandydatury o tyle dziwnej, że choć mającej pozór niezależności w stosunku do poprzednich nominacji partyjnych, równocześnie prezentowanej bezbarwnie, bez planu i w formie trącącej o autosabotaż. W końcu to nie opozycja, ale marszałek Ryszard Terlecki na pytanie, dlaczego PiS popiera senator, odparł w swoim stylu: "Bo (Lidia Staroń - przyp. red.) bardzo chce".

Tylko na co przełożą się chęci, gdy sprawozdawcy kontrkandydata - prof. Marcina Wiącka - zadeklarowali na mównicy sejmowej jasno: propozycja Prawa i Sprawiedliwości przez Senat nie przejdzie. W tym sensie opozycja dosyć sensownie wskazywała na kluczowe różnice między Staroń i Wiąckiem, podkreślając prawnicze wykształcenie i wieloletnią praktykę profesora UW (odznaczanie się wiedzą prawniczą jest wymogiem pełnienia funkcji Rzecznika Praw Obywatelskich), w kontrze do braku specjalistycznego wykształcenia bezpartyjnej polityk. 

O ile argument "z profesory" można próbować równoważyć wieloletnią praktyką w sprawach będących częścią kompetencji RPO, o tyle zwrócenie uwagi, że jedynie nominacja Marcina Wiącka ma szansę na zaakceptowanie, jest po prostu stwierdzeniem faktu. Scenariusz ten równocześnie zakończyłby przydługi spektakl wyborem Rzecznika, który wydaje się najbardziej bezstronnym z dotychczas zaproponowanych. 

Tylko co z tego, skoro gra od początku nie toczy się o wybór najlepszego merytorycznie następcy Bodnara, ale o przepchnięcie swojej agendy partyjnej, w myśl której walka o wakat na stanowisku stanowi kolejny odcinek frontu partyjnego klinczu PiS-u z antypisem. Podobnie jak w przypadku wyborów prezydenckich w Rzeszowie. I podobnie jak w niedzielę, porażka kosztowałaby Jarosława Kaczyńskiego przełknięcie gorzkiej pigułki "kruszenia się teflonu" partii, która od sześciu lat poza, nomen omen Senatem, wygrywa wszystko. 

Stąd mobilizacja w szeregach partyjnych, dyscyplina partyjna i kuszenie tych Gowinowców, którzy otwarcie zapowiedzieli poparcie kandydatury prof. Wiącka. Być może częścią zakulisowych rozmów było zawarcie nieformalnego porozumienia z Konfederacją, która poza Arturem Dziamborem zagłosowała albo za Lidią Staroń, albo przeciw obydwu kandydatom. 

I tutaj dochodzimy do konkluzji. Na Nowogrodzkiej słychać, że to nie jest ostatni przystanek w drodze do przejęcia urzędu RPO. Oczywiście, jeśli Lidia Staroń zagłosuje sama za sobą, jeden głos przesądzi o jej losie, ale jeśli nie wydarzy się nic spektakularnego, i ona powtórzy los Bartłomieja Wróblewskiego oraz Piotra Wawrzyka. PiS pracuje nad poparciem w Senacie, w końcu wystarczy, żeby jeden polityk opozycji "spóźnił" się na głosowanie. Ale jeśli jednak wszyscy dotrą i zagłosują zgodnie z przewidywaniami, co dalej?

Wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 15 kwietnia mówi jasno - od tego momentu parlament w ciągu trzech miesięcy musi wybrać nowego RPO, równocześnie "(…) powinna zostać uchwalona ustawa, która ureguluje sytuację, gdy ustępujący Rzecznik nie ma następcy. Musi ona uszczegółowić m.in. ewentualne zastępstwo RPO do czasu powołania następcy".

Tymczasem ani następcy, ani ustawy nie mamy, a do upłynięcia terminu wynikającego z wyroku Trybunału pozostał miesiąc. Przez ten czas w okresie wakacyjnym praktycznie nie da się zorganizować kolejnego głosowania nad kolejnymi kandydatami, a jeśli równocześnie nie pojawi się ustawa, wpadniemy w konstytucyjną próżnię. Jako państwo znajdziemy się w obliczu stanu pozakonstytucyjnego, jawnie naruszającego wyrok TK. 

A może o to właśnie chodzi? Przeciągnąć wszystko do ostatniej chwili, uchwalić ustawę, która stanowisko RPO obsadza kimś w rodzaju "sprawującego urząd" komisarza, i w tym zawieszeniu trwać, aż nastąpi przełom w Senacie. Trudno mi sobie jednak wyobrazić, że dokument o tym brzmieniu bez cienia wątpliwości zaakceptują Gowinowcy, Konfederacja czy wszyscy posłowie Solidarnej Polski. Wkraczamy na nieznane wody.

Marcin Makowski dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
lidia starońrporzecznik praw obywatelskich
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)