Makowski: "Rekonstrukcja scentralizuje zarządzanie ministerstwami. Po raz pierwszy w takiej skali" [OPINIA]
Właściwie wszyscy politycy Zjednoczonej Prawicy, zapytani o planowaną na przełom września i października rekonstrukcję rządu, żonglują tymi samymi przymiotnikami. Będzie "największa", "gruntowna", "usprawniająca rządzenie i funkcjonowanie Rady Ministrów". Co konkretnie kryje się za tymi hasłami? Praktyczne pozbawienie ministerstw inicjatywy politycznej.
- Co robisz, jeśli chcesz uwalić jakoś projekt ustawy albo inicjatywę ministerialną? - pyta mnie jeden z polityków PiS-u, związany z centralą partii na Nowogrodzkiej. - Kierujesz go do konsultacji międzyresortowych, gdzie zazwyczaj przepada - puentuje, nie czekając na odpowiedź. W zakulisowych rozmowach o jesiennej rekonstrukcji rządu, temat zbyt dużej liczby resortów, przerostu ich kompetencji oraz nadmiernej samodzielności, pojawia się jak mantra. Ten stan ma się zmienić i to w skali, którą śmiało można nazwać rewolucyjną.
"Jeszcze sprawniejsze rządzenie"
Pod nazwiskiem, używając ogólników mówią o tym najważniejsi politycy PiS-u, z premierem na czele. - Chciałbym, aby zarządzenie było jeszcze sprawniejsze, poprzez odpowiednie przemodelowanie niektórych instytucji centralnych, w tym ministerstw, ale nie tylko - stwierdził we wtorek 25 sierpnia Mateusz Morawiecki podczas swojej wizyty na Śląsku. Dopytywany przez dziennikarzy dodał, że dotyczy to również poszczególnych agencji, inspekcji i instytucji centralnych, "które powinny - tam, gdzie ich kompetencje na siebie nachodzą - zintegrować swoje działania".
O największej rekonstrukcji "w historii III Rzeczypospolitej" bez ogródek wspominał również europoseł Ryszard Czarnecki w programie "Tłit" w Wirtualnej Polsce. - Zapowiedziana na jesień rekonstrukcja rządu będzie bardzo głęboka, przede wszystkim, jeśli chodzi o model funkcjonowania Rady Ministrów - stwierdził poseł PiS Przemysław Czarnek w rozmowie z Polsat News. Co to oznacza w praktyce?
Z rozmów, które odbyłem z osobami z kierownictwa partii wyłania się następujący zarys zmian. Zgodnie z diagnozą, którą podziela Jarosław Kaczyński, dotychczasowy model funkcjonowania 20 ministerstw nie zdał egzaminu z przynajmniej trzech powodów. Po pierwsze, ich liczba oraz "nadprodukcja" wiceministrów sparaliżowała decyzyjność władz centralnych, zamieniając poszczególne resorty w strefy wpływów koalicjantów PiS-u. Po drugie, ze względu na ich liczbę, imponująca była również administracja ministerialna, która potrafiła tworzyć "państwo w państwie", niejednokrotnie działając równolegle do kierującego nią ministra. Po trzecie, prezes PiS i premier zaczęli zauważać oraz obawiać się skutków zbyt dużej inicjatywy politycznej, realizowanej przez część ministerstw.
Mniejsza inicjatywa polityczna ministrów
Zwłaszcza ten ostatni punkt stanowi środek ciężkości planowanej rekonstrukcji. - Nie raz mieliśmy problemy z koalicjantami, którzy bez konsultacji z Radą Ministrów wrzucali na tapet jakiś wątek, a potem my musieliśmy za niego świecić oczami - mówi rozmówca WP, wymieniając m.in. nowelizację ustawy IPN, którą firmowała Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry oraz "Konstytucję dla nauki", którą na sztandary wzięło Porozumienie Jarosława Gowina. - Większość sympatyzującej z nami konserwatywnej profesury była przeciw zmianom na uczelniach, ale Gowin niemal samodzielnie zaczął procedować swój projekt, w jakimś sensie działając wbrew polityce rządu i PiS-owi - słyszę.
Stąd jesienne przemodelowanie układu władzy polegać będzie nie tylko na redukcji etatów wiceministrów, cięciach w administracji rządowej oraz kumulowaniu kompetencji resortów i zredukowania ich liczby do około 12. Jego sercem, według informacji Wirtualnej Polski, będzie faktyczne odebranie resortom sprawczości w zakresie kreowania polityki rządu, oraz przekazanie tych kompetencji do Komitetu Stałego Rady Ministrów oraz Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów. - Te ciała mają w praktyce kreować tematy ściśle polityczne za resorty - przekonuje mój rozmówca z Nowogrodzkiej.
Jak zareagują koalicjanci?
Rzeczą naturalną jest brak entuzjazmu wobec zaproponowanych rozwiązań ze strony Porozumienia i Solidarnej Polski, ale poza trwającymi negocjacjami dotyczącymi personaliów oraz obsady poszczególnych resortów - w tym stanowisk wicepremierowskich - głównego kierunku zmian, jak się wydaje, nie da się już odwrócić. - Nie wiem, jak PiS chce nas przekonać do utraty nie tylko niektórych resortów, ale również wpływu na kreowaną przez nie politykę. Przecież mówimy o rządzie koalicyjnym, my też musimy nieć wpływ na kierunek reform - mówi mi jeden z polityków Porozumienia.
W konsekwencji proponowane przez PiS zmiany mają doprowadzić do szybszego, bardziej scentralizowanego i możliwego do kontroli z pozycji Nowogródzkiej i KPRM kreowania nie tylko metapolityką rządu, ale również częścią posunięć pozostałych po redukcji ministerstw. Jeśli uda się te plany w pełnym wymiarze wcielić w życie, faktycznie będą jedną z najistotniejszych zmian w filozofii uprawiania polityki od lat. Pytanie, czy wyjdzie to państwu na dobre?
Marcin Makowski dla WP Opinie