PublicystykaMakowski: "Pytania z Matplanety. To nie jest kraj dla poważnych debat" [OPINIA]

Makowski: "Pytania z Matplanety. To nie jest kraj dla poważnych debat" [OPINIA]

Nie wiem co to było. Jeżeli debata prezydencka w dużym państwie w sercu Europy, to chyba - jak określił to w pewnym momencie Władysław Kosiniak-Kamysz - przyleciała na Woronicza z Matplanety. Równoległego wymiaru, w którym pytania można układać w kontrze do jednego z uczestników, a ich treść usypia nawet muchę latającą w studiu.

Makowski: "Pytania z Matplanety. To nie jest kraj dla poważnych debat" [OPINIA]
Źródło zdjęć: © PAP
Marcin Makowski

Co sobie muszą myśleć w Moskwie, Berlinie, Waszyngtonie, Paryżu - jeśli ktokolwiek oglądał tam środową debatę prezydencką? Jaką wizję przyszłości i kondycji intelektualnej niespełna 40-milionowego narodu otrzymali nasi sojusznicy i wrogowie? Co o nas mówi dobór pytań? Jak przez pryzmat castingu na najważniejszy urząd w państwie, przedstawiamy swoje geopolityczne priorytety? Domyślam się, ale dla własnego zdrowia psychicznego wolę nie wiedzieć. W końcu jak mawiał jeden z bohaterów Matrixa, któremu zaproponowano pobudkę w realnym świecie; "niewiedza jest błogosławieństwem".

Wgląd w umysł Jacka Kurskiego

Na ten luksus nie możemy już sobie jednak pozwolić na naszym wewnętrznym podwórku politycznym. My musimy wiedzieć co idzie nie tak i nazywać rzeczy po imieniu. A "nie tak" poszła cała debata, która formą i tendencyjnością pytań przyćmiła samych kandydatów i to, co realnie mają - albo w normalnych warunkach mogliby mieć - do powiedzenia.

Zamiast dyskusji i starć poglądów, otrzymaliśmy bowiem wgląd w umysł Jacka Kurskiego, który prowadził korespondencyjne starcie z Rafałem Trzaskowskim. Już w pierwszym pytaniu oczywista była konkluzja tego spektaklu. Skoro na ostatniej prostej wyborów prezydenckich sięga się po "zalew przymusowych imigrantów", czyli coś co chwyciło pięć lat temu, pewne jest jedno: w oczy zagląda nerwowość. Wali się decorum. Kończy nawet dzień udawania, że to normalna dyskusja.

Każde kolejne zagadnienie zbliżało nas do poczucia absurdu tak realnego, jak znudzenie z oglądania z góry wyreżyserowanego show. Nie relacje międzynarodowe, nie autentyczne problemy polskiej gospodarki, nie reforma służby zdrowia, nie bezpieczeństwo energetyczne, nie obronność. Prowadzący Michał Adamczyk pytał o to, czy przygotowywać w szkołach dzieci do pierwszej komunii, czy (cytując Trzaskowskiego i Rabieja), zezwalać na małżeństwa homoseksualne, czy obowiązkowo szczepić przeciw koronawirusowi i czy wprowadzić euro.

Co zapamiętamy z debaty?

Prawdziwy alfabet antypriorytetów w dobie kryzysu globalizmu, sieci dostaw, kapitalizmu, zamieszek rasowych, obalania pomników, rozruchów społecznych. Widziała to część kandydatów, z Krzysztofem Bosakiem na czele, która wprost wytykała zastępczość poruszanych zagadnień. Bo tak naprawdę, z tej debaty dowiedzieliśmy się nawet mniej niż zwykle z i tak tradycyjnie tragicznych polskich debat wyborczych.

Ktoś może zapamiętał muchą przysiadającą na włosach kandydata, "Menelowe+" Stanisława Żółtka, całkiem sensownego pana z jakiejś spółdzielni w Poznaniu, Tanajno wyciągającego jakieś karteczki… coś jeszcze? Jeszcze zanim dyskusja się skończyła, na Twitterze działy się osobne tragikomedie. "Szanowni Państwo, z przykrością informujemy, że sonda już na obecnym etapie jest nieważna. Wykryliśmy strumień 600 botów. Nie zdejmujemy jednak sondy, żeby nie dawać pretekstu do kłamliwych zarzutów wobec TVP" - ogłosił profil TVP Info, "anulując" sondę.

Format do wymyślenia na nowo

To chyba nie tak miało wyglądać. Z kilku rozmów, które przeprowadziłem na gorąco po programie wynika, że nawet w sztabie prezydenta Andrzeja Dudy zapanowało zdziwienie tendencyjnością pytań, które dawały - powiedzmy to otwarcie - bardzo przeciętnie przygotowanemu Rafałowi Trzaskowskiemu, kontrapunkt do atakowania samej telewizji. I odwracania uwagi od tego, że na postawione pytania wprost nie odpowiada, prowadząc pojedynek z medium, w którym występował. "Dzień bez ataku na Telewizję Polską dniem straconym" - komentował prowadzący, jak gdyby to on był jedną ze stron.

Nie chcę oceniać kto wygrał a kto przegrał starcie, w którym przegrali przede wszystkim widzowie. Tym zajęli się inni publicyści na Wirtualnej Polsce. Jedno, z perspektywy metapolitycznej, jest dla mnie jednak po tym wieczorze pewne. Debaty trzeba wymyślić na nowo. I wpisać w ich formułę na stałe pluralizm, prowadzenie przez przedstawicieli różnych mediów oraz neutralny teren, na którym będą się odbywać.

Przykład czerpmy ze Stanów Zjednoczonych, skoro tak bezrefleksyjnie potrafimy się zapatrzeć na inne, nie zawsze dobre cechy naszego sojusznika. Debaty akurat robić potrafią. My też musimy się tego nauczyć, inaczej nic nigdy nie zmieni się w politycznym status quo. Debaty muszą wprowadzać świeże powietrze do polityki, a nie ją uszczelniać. Czasami tak, że aż robi się duszno.

Marcin Makowski dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)