PublicystykaMakowski: "Kto jest 'twardzielem', a kto 'miękiszonem'? Ziobro rzuca wyzwanie Morawieckiemu" [OPINIA]

Makowski: "Kto jest 'twardzielem', a kto 'miękiszonem'? Ziobro rzuca wyzwanie Morawieckiemu" [OPINIA]

Zbigniew Ziobro, który nie tak dawno temu miał się znaleźć poza marginesem Zjednoczonej Prawicy - wychodzi zwycięsko z klinczu z Jarosławem Kaczyńskim. Coraz częściej kwestionuje również pozycję premiera Mateusza Morawieckiego. Jeżeli prezes PiS wszedł do rządu, aby "pilnować" ministra sprawiedliwości, radzi sobie z tym zadaniem równie dobrze, co z nadzorowaniem policji.

Mateusz Morawiecki i Zbigniew Ziobro
Mateusz Morawiecki i Zbigniew Ziobro
Źródło zdjęć: © EASTNEWS | EASTNEWS
Marcin Makowski

26.11.2020 | aktual.: 02.03.2022 14:39

– To są negocjacje. W negocjacjach nie można być, za przeproszeniem, miękiszonem. Trzeba być twardym, trzeba potrafić dbać o interesy Polski, własnego kraju. Polska i polski premier ma dbać o interesy Polski – stwierdził Zbigniew Ziobro na środowej konferencji prasowej. Minister sprawiedliwości i prokurator generalny odniósł się tym samym - kolejny raz - do negocjacji wokół unijnego budżetu oraz użycia weta, w sytuacji, w której nie powiodłoby się uchylenie mechanizmu powiązania funduszy z praworządnością. Jednocześnie - również kolejny raz - zupełnie wprost podważył pozycję Mateusza Morawieckiego, wcześniej dodając, że jeżeli do weta nie dojdzie, jego partia "utraci zaufanie do premiera".

"Ogon merdający psem"

Gdyby ktoś przespał lato, a wraz z nim cały polityczny serial wokół "temperowania Ziobry" przez Jarosława Kaczyńskiego, mógłby odnieść wrażenie, że został on przez ten czas mianowany równocześnie szefem MSZ i wicepremierem. A przecież przez kilka tygodni lidera Solidarnej Polski oraz jego ludzi starano się medialnie przeczołgać, podzielić, zdemobilizować i pokazać miejsce w szeregu. Grożono utratą resortu, utratą prokuratury, a nawet wyrzuceniem z rządzącej koalicji. Przyczyna klinczu w zakulisowych rozmowach z politykami PiS-u była zawsze ta sama: "Ziobro i jego młode wilczki poczuli się zbyt pewnie".

Mówiono wprost o "ogonie, który merda psem", radykalizowaniu narracji Zjednoczonej Prawicy, braku realnych efektów reformy wymiaru sprawiedliwości, rozpychaniu się w mediach. Ziobro narzucał narracje, które w odczuciu kierownictwa Prawa i Sprawiedliwości prowadziły na kolejne miny - od nowelizacji ustawy o IPN, po wypowiedzenie konwencji stambulskiej. I choć pocieszano się, że przecież Solidarna Polska na samodzielnej mapie politycznej nie funkcjonuje, świecąc światłem odbitym od Nowogrodzkiej, gdzieś z tyłu głowy kołatała inna wątpliwość. Czy to już ten moment, w którym Ziobro rzuca wyzwanie naczelnemu paradygmatowi partyjnemu Jarosława Kaczyńskiego: "na prawo za nami tylko ściana"?

Wydaje się, że tak. Miarka w końcu się przebrała i myśląc o przyszłości swojej partii oraz zabezpieczeniu przedpola premiera Mateusza Morawieckiego, prezes ruszył najpierw do negocjacji, które nie przyniosły realnych strat względem stanu posiadania "mniejszego koalicjanta", następnie rzucając na szalę własny autorytet, wstąpił do rządu w randze wicepremiera — jak wypominali złośliwi - ds. pilnowania Zbigniewa Ziobry. 

Walka o przyszłość polskiej prawicy

Z lata zrobiła się jesień i, jak widać, cały ten zabieg zadziałał z równą skutecznością co pudrowanie trupa. Z defensywy, przechodząc test solidarności w boju, Solidarna Polska ruszyła do realizowania przemyślanej strategii konsolidowania środowiska na scenariusz ewentualnych przyspieszonych wyborów lub rozpadu PiS-u. Stała się w pełnym tego słowa znaczeniu samodzielnym bytem, z samodzielnymi i coraz bardziej rozbieżnymi od KPRM-u celami. Ludzie Ziobry przekonywali, że Mateusz Morawiecki oszukał prezesa, twierdząc, że w lipcu wynegocjował na unijnym szczycie jednomyślność w przypadku "pieniędzy za praworządność", że jest słaby i chce się za wszelką cenę z Brukselą dogadać. Wreszcie, że sama Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej, którą przedstawiano jako łagodną względem Polski, a jej wybór jako sukces negocjacyjny zaplecza premiera - niczym się od wcześniejszych eurokratów nie różni.

– Myślę, że pani von der Leyen jako przedstawicielka narodu niemieckiego powinna w sposób szczególny zwracać uwagę na zgodność działania z literą prawa, bo historia, nie tak odległa, pokazuje, że ci, którzy łamali prawo, kiedyś też działając w ramach mechanizmów demokratycznych, doprowadzili do konsekwencji, które Europa do dziś pamięta bardzo boleśnie - mówił jedną ze swoich ulubionych retoryk minister sprawiedliwości. Jednocześnie wszedł w buty kreowania polityki europejskiej oraz międzynarodowej.

A przecież kluczem nowej umowy koalicyjnej miało być pozostawienie takich spraw w gestii odpowiednich resortów. Ale tym, jak widać, do przejmowania inicjatywy specjalnie się nie spieszy. Nie widać również, aby jakąś interwencję chciał lub mógł podjąć Jarosław Kaczyński, który "pacyfikowaniem Ziobry" zajmuje się równie skutecznie, co nadzorowaniem policji. 

Oficjalnie politycy z Kancelarii Premiera zapewniają, że pozycja Mateusza Morawieckiego jest silna, a na koniec dnia to on wróci z rozwiązaniem, które zamknie usta krytykom. Te już jednak do tego czasu zdążyły się otworzyć, a słów, które wypowiedziały, nie da się tak łatwo cofnąć i zapomnieć. Na naszych oczach toczy się walka o przyszły kształt prawicy. Buldogi wyszły spod dywanu.

Marcin Makowski dla WP Opinie

Zobacz także
Komentarze (0)