Makowski: "Każdy, tylko nie Timmermans? Jeśli taki był cel, odniesiono sukces" [OPINIA]
Choć sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie, to ostatecznie nie Frans Timmermans został kandydatem na szefa Komisji Europejskiej. W dużej mierze dzięki zabiegom polskiego rządu. Pytanie, czy zadeklarowana federalistka - Ursula von der Leyen - okaże się lepsza?
Jeśli Parlament Europejski poprze jej kandydaturę, członkini Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej oraz minister obrony Niemiec - Ursula von der Leyen - zostanie oficjalnie szefową Komisji Europejskiej. Pod względem założeń taktycznych polskiej delegacji w Brukseli, które streszczają się w zdaniu "każdy, tylko nie Timmermans", cel został osiągnięty.
Cios dla europejskich socjalistów
To nie holenderski socjalista, który zasłynął "walką o praworządność" w państwach Europy Środkowo-Wschodniej przejmie stery KE, ale doktor medycyny, konserwatystka, wierna towarzyszka partyjna Angeli Merkel oraz minister we wszystkich jej gabinetach. Przynajmniej deklaratywnie wobec Polski neutralna. W szerszej perspektywie to również sukces Europejskiej Partii Ludowej, której van der Leyen jest kandydatką. Oczywiście w kontrze do Partii Europejskich Socjalistów.
Polska, z premierem Mateuszem Morawieckim na czele, od początku trzydniowego szczytu Unijnego deklarowała, że taki jest jej preferowany rozwój wypadków i zgody na Fransa Timmermansa nie wyrazi. Choć szanse obecnego wiceszefa KE zmieniały się dosłownie z godziny na godzinę i były momenty, w których witał się z awansem, ostatecznie - jak twierdzą moi rozmówcy z Brukseli - to spoistość grupy V4 oraz jej chwilowych sojuszników i postawa Włoch pokrzyżowały plany Francji i Niemiec.
Choć wielu komentatorów szykowało się już do pisania tekstów w stylu "kolejne 27:1", okazało się, że polska dyplomacja przy odpowiednim wysiłku posiada zdolności koalicyjne, mogące aktywnie kształtować politykę kadrową Unii Europejskiej.
Leyen lepsza od Timmermansa?
Nie czas jednak na otwieranie szampanów na Nowogrodzkiej. Właściwe pytanie brzmi bowiem nie tyle "jak udało się to zrobić", co: "kogo otrzymamy w zamian"? Przynajmniej formalnie von der Leyen na kilku płaszczyznach to kandydatka dla Polski wygodna. Optuje za wzmocnieniem NATO, reprezentuje realistyczną politykę wobec Rosji.
Poprawne relacje ze swoją odpowiedniczką, jeszcze jako szef MON-u, miał również minister Antonii Macierewicz. Niemiecka polityk może przyprawić jednak PiS o ból głowy, nie jest bowiem tajemnicą, że wyznaje poglądy federalistyczne - krańcowo obce myśleniu o Unii charakterystycznym dla polskiej prawicy.
"Moim celem są Stany Zjednoczone Europy, o strukturze takiej jak Szwajcaria, Niemcy czy USA" - mówiła w wywiadzie w roku 2011. "Wyobrażając sobie Europę moich dzieci lub wnuków nie jako luźny związek państw uwięzionych w swoich narodowych interesach" - dodała w innej rozmowie cztery lata później.
Niemka, pomimo wspomnianych konserwatywnych afiliacji partyjnych, otwarcie opowiada się jednak za małżeństwami jednopłciowymi oraz prawem do adopcji dzieci przez pary homoseksualne.
Deprecjonowanie państw narodowych, jeśli jaka będzie również agenda przyszłej szefowej Komisji Europejskiej, może poskutkować konfliktami o większej skali niż te z Fransem Timmermansem, który być może zostanie wiceszefem KE. Póki co jednak poruszamy się w obszarze spekulacji. Polityka udowadniała bowiem nie raz, że ludzie obejmujący ważne stanowiska potrafili dostosowywać do nich również i swoje poglądy.
Kluczowe rozstrzygnięcia przed nami
Co ciekawe, premier Mateusz Morawiecki rozmawiał już telefonicznie z niemiecką minister, jej kandydatura to również element nacisku Grupy Wyszehradzkiej i polskiego rządu, z czego ona sama musi sobie zdawać sprawę. Gdyby ta decyzja należała jedynie do kanclerz Angeli Merkel, jej partyjna koleżanka nie miałaby szans na objęcie prestiżowego stanowiska.
Czy to sprawi, że będzie prowadziła inną, bardziej stonowaną politykę wobec naszego regionu Europy? Dopiero w ten sposób będzie można ocenić, czy warto było stawiać wszystko w kontrze do Timmermansa.
Marcin Makowski dla WP Opinie