Makowski: Historia Mejzy to symbol polskiej polityki, a nie jej anomalia [OPINIA]
Co trzeba zrobić w rządzie Zjednoczonej Prawicy, żeby stracić stanowisko? Handlować maseczkami bez atestów w szczycie pandemii? Rozkręcać biznes dający nadzieję chorym umierającym na nieuleczalne choroby, choć terapia nie ma medycznego potwierdzenia? Być może - gdy zajdzie się wystarczająco wysoko i żyje w przeświadczeniu dźwigania ciężaru większości parlamentarnej - grzechów śmiertelnych już nie ma?
"Standardy, jakie muszą obowiązywać w polskiej polityce, w moim przekonaniu, powinny spowodować dymisję Wiceministra Sportu i Turystyki, przynajmniej do czasu wyjaśnienia sprawy przez odpowiednie organy" - napisał na Twitterze poseł PiS Paweł Lisiecki pytany o to, co powinno się wydarzyć z koalicyjnym kolegą Łukaszem Mejzą po serii artykułów Wirtualnej Polski na temat jego wątpliwej działalności biznesowej. Dosyć oczywiste, ale jak na polską politykę rzadkie słowa, prawda?
Być może dlatego rzadkie, że nie idzie za nimi żadne działanie i nikt nie traktuje ich serio. Przecież nie o standardy tutaj idzie, ale o pragmatykę rządzenia, która polega na obronie swoich ludzi do momentu, w którym koszty nie przekraczają strat wizerunkowych. Niby nic nowego, ale gdy stawką jest suma wszystkich strachów - utrata większości parlamentarnej - tolerancja na straty staje się większa. Jak widać w przypadku wiceministra Mejzy, "próg bólu" nie został jeszcze przekroczony.
Słyszeliśmy to jako dziennikarze, rozmawiając z politykami Zjednoczonej Prawicy, którzy co prawda nieoficjalnie kręcili nosem na niejasne powiązania biznesowe Mejzy, ale błyskawicznie zmieniali ton wypowiedzi, gdy padało pytanie o dymisję. Tej na razie nie będzie. Zbyt wiele elementów układanki, nad którą pracował choćby Adam Bielan - prezes Republikanów, satelickiej formacji PiS-u, w której Mejza pełni funkcję wiceszefa — runęłoby niczym partyjny domek z kart.
Choć dla obserwatorów polityki podobne mechanizmy nie są zaskoczeniem, w Zjednoczonej Prawicy coraz częściej stanowią nie tyle margines, co istotę rządzenia chimeryczną większością, w której każdy chce mieć swoje włości, kawałek tortu i pełną kieszeń. Fakt, że Jarosław Kaczyński musi organizować osobne konferencje z Adamem Bielanem i Marcinem Ociepą, którzy na każdym kroku podkreślają wagę swoich politycznych przystawek - mówi wiele o kondycji, w której znajduje się PiS.
Jeśli prezes, który budował swoją partię na zapewnieniach odnowy moralnej polskiej polityki, dzisiaj milczy w sprawie młodego wiceministra sportu, którego spółka obiecywała niestworzone rzeczy oparte o potencjalnie niebezpieczną metodę wykorzystującą komórki macierzyste z płodów ludzkich - w jakim momencie znajduje się ta władza? W jakiej desperacji, skoro sięga po ludzi, którzy - gdy tylko do władzy się dostali - w pierwszej kolejności pognali na ustawkę do tabloidu i dają się sfotografować przy zakupie bielizny dla swojej partnerki?
Maseczki bez atestów w środku pandemii, wydzwanianie i wypisywanie do rodzin dzieci chorych na nowotwory, dziesiątki stowarzyszeń, kolejne spółki-krzaki, kara nałożona przez Prezydium Sejmu za odmowę złożenia oświadczenia majątkowego - ile jeszcze? Do jakiego momentu trzeba dojść, żeby ktoś na prawicy uznał, że zaszli za daleko?
Marcin Makowski dla WP Wiadomości