Makowski: "Gdzie dwóch się bije, tam Porozumienie korzysta" [OPINIA]
Przy dzisiejszym tempie życia politycznego od kwietnia minęły lata świetlne, ale to właśnie wtedy, a nie we wrześniu, doszło do prawdziwego pęknięcia i erozji zaufania w Zjednoczonej Prawicy. Czy nie jest paradoksem, że choć Kaczyńskiemu - jak mało kto wcześniej - postawił się Jarosław Gowin, dzisiaj on i jego partia przyjmują komfortową pozycję sekundantów starcia ze Zbigniewem Ziobrą?
Serial pod tytułem "twarde negocjacje z Solidarną Polską" zaczyna się niemiłosiernie dłużyć. Coś, co miało być polityczną "Grą o Tron", zaczyna przypominać "Koronę królów". Ezopowe komunikaty o "podjęciu zdecydowanych decyzji", które "zostaną zakomunikowane w stosownym czasie", zastępują operację, która w założeniu powinna przebiegać szybko. Jak precyzyjne chirurgiczne cięcie. Zamiast tego Prawo i Sprawiedliwość obrało kurs na polityczne wykrwawienie koalicjanta, medialne przeczołganie go oraz serię skierowanych do młodych paladynów Ziobry uszczypliwości w stylu: możecie wymachiwać szabelką, ale to prezes trzyma w ręku buławę marszałkowską. Co ciekawe, w całym tym zamieszaniu gdzieś z drugiego planu przygląda się, a może po prostu sekunduje, Jarosław Gowin.
Gambit wyborczy
Ten sam, który jeszcze na przełomie marca i kwietnia powiedział Jarosławowi Kaczyńskiemu twarde "nie" odnośnie do terminu wyborów prezydenckich, których pierwszą turę zaplanowano przed pandemią na 10 maja. W stopniu bardziej spektakularnym od Mariana Banasia czy Adama Glapińskiego - jako koalicjant jawnie sprzeciwił się woli prezesa oraz wielu czołowych polityków Prawa i Sprawiedliwości. Zapłacił za to zrzeczeniem się funkcji wicepremiera oraz szefa resortu nauki i szkolnictwa wyższego, a także próbą lojalności (i faktycznym podziałem) we własnej partii. Ostatecznie to jednak jego nieustępliwość i negocjacje doprowadziły do przełożenia wyborów na lipiec. - Wielu u nas do tej pory mu to pamięta, różnie mogło być, ale ostatecznie dzisiaj nikt nie podważa mandatu Andrzeja Dudy. Przy majowym głosowaniu mielibyśmy dzisiaj kocioł w państwie - słyszę z ust polityka związanego z KPRM.
Co w jakimś sensie ironiczne dla jednych, a gorzkie dla drugich, w momencie, w którym ważyły się losy koalicji, Zbigniew Ziobro i Solidarna Polska trzymali stronę Kaczyńskiego. Dzisiaj są jednak na celowniku. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie zakłada znalezienie głębszego niż sprzeciw wobec ustawy futerkowej czy tzw. "Bezkarności+" powodu, który można streścić następująco. Gowin, jak bardzo byłby w PiS-ie nielubiany i jak wiele sarkazmu nie wylałoby się na niego z ust marszałka Ryszarda Terleckiego, uważany jest za polityka względnie pragmatycznego i racjonalnego.
Choć podobnie jak Ziobro myśli o swojej roli w polityce po epoce Kaczyńskiego, jest bardziej typem indywidualisty niż charyzmatycznego lidera, który buduje wokół siebie grono lojalnych towarzyszy, myślących o przejęciu sterów polskiej prawicy.
Negocjacje Zjednoczonej Prawicy. Schodzenie z linii strzału
A jako takie zagrożenie, narzucające swoją agendę polityczną "większemu bratu" oraz wtykające kij w szprychy Mateusza Morawieckiego, został przez PiS zakwalifikowany Ziobro i Solidarna Polska. Dlatego obecna rozgrywka toczy się nie tyle o przybicie stempla pod zgodą na kwestionowane ustawy i politycznego nadzorcę w Ministerstwie Sprawiedliwości, ile o rozbrojenie - w optyce PiS-u - politycznych harcowników, którzy raz na zawsze mają być ustawieni w szeregu i wybić sobie z głów używanie prokuratury do celów wewnątrzpartyjnego przeciągania liny.
Nie bez powodu jednym z kluczowych dokumentów narad na Nowogrodzkiej była lista ludzi Zbigniewa Ziobry, zatrudnionych w spółkach i podległych resortom SP organach. Taka sama pojawiła się na biurku Kaczyńskiego, gdy chciał spacyfikować Jarosława Gowina.
Trudno nie odnieść wrażenia, że w tej chwili to on zachowuje się najrozsądniej, wysyłając równocześnie sygnał, że Porozumienie (poza Jadwigą Emilewicz, która nie wstrzymała się ani nie sprzeciwiła "Piątce dla zwierząt", ale jako jedyna w klubie głosowała "za", co odebrano za zdradę) to poukładana partia, z którą można się dogadać. Być może, gdy opadnie już kurz bitewny i panowie wrócą do odroczonej rekonstrukcji rządu, Gowin odejdzie od stołu z funkcją wicepremiera oraz rozszerzonym o naukę resortem rozwoju? To oczywiście byłby plan maksimum, na który Nowogrodzka najprawdopodobniej się nie zgodzi, ale dobitnie pokazuje, że czasami trzeba umieć się postawić, a innym razem zejść z linii strzału.
Według nieoficjalnych informacji WP, Kaczyński z Ziobrą zawarli wstępne porozumienie.
Marcin Makowski dla WP Opinie