Makowski: Biden nie znajduje czasu dla Polski. Czy mogliśmy zrobić więcej? [OPINIA]
Błędy dyplomatyczne Ameryki, która odpuszcza energetycznie Europę Środkowo-Wschodnią, są błędami autorskimi. Długofalowo stawianie na Berlin i próba "cywilizowania" Moskwy skończy się powrotem do bierności Niemiec w NATO i ekspansją Rosji. Pytanie, czy mogliśmy zrobić więcej, aby głos Polski był słyszalny?
Niewiele możemy. W ciągu kilku miesięcy przesunęliśmy się z - wydawać by się mogło - centrum polityki amerykańskiej w regionie na jej margines. Prezydent Joe Biden nie dzwoni do Andrzeja Dudy. USA nie konsultuje z Polską oraz państwami Europy Środkowo-Wschodniej częściowego zniesienia sankcji nałożonych na firmy budujące gazociąg Nord Stream 2. Obietnice amerykańskich dyplomatów, mówiących o stałym kontakcie, są bez konsekwencji łamane.
Mało tego, nowa administracja Białego Domu Europę utożsamia się z Niemcami, i to na Berlin kładzie nacisk w swojej polityce zagranicznej, bez sukcesu redefiniowanej w trakcje kadencji Donalda Trumpa.
"Dowiedzieliśmy się z mediów"
Następujące wnioski można wyciągnąć z wywiadu, którego szef MSZ Zbigniew Rau udzielił "Rzeczpospolitej", a podczas którego padają szokujące wręcz słowa o sposobie, w którym nasza dyplomacja dowiedziała się o zmianie polityki energetycznej transatlantyckiego sojusznika. Nie z narad czy depeszy. Nie przez ambasadora. Dowiedzieliśmy się "z mediów".
- Sojusznicy amerykańscy nie znaleźli czasu na konsultacje z najbardziej narażonym na skutki tej decyzji regionem świata - odpowiedział wprost minister spraw zagranicznych.
Na tym się nie kończy. Warszawa nie tyle znajduje się poza obiegiem dotyczących całego regiony decyzji, ale równocześnie otrzymuje z Waszyngtonu sprzeczne sygnały. Według Zbigniewa Raua podczas styczniowej rozmowy z sekretarzem stanu Antonym Blinkenem jego amerykański odpowiednik miał zapewnić, że "nic nie zostanie zadecydowane bez was" oraz przekonywać Polskę, że żadne zakulisowe rozmowy z Niemcami i Rosją na temat gazociągu Nord Stream 2 nie są prowadzone.
A były, czego dziś widzimy efekty. Konsekwencje wyraźnego ochłodzenia dyplomatycznego oraz "odpuszczenia" interesów Ukrainy oraz Polski na rzecz zacieśnienia starych sojuszy transatlantyckich z Niemcami, są więcej niż niepokojące.
Geopolityczne błędy Ameryki
W ten sposób w samym sercu wschodniej flanki NATO, Ameryka daje przyzwolenie na projekt energetyczny, który (również politycznie) ściśle wiąże Berlin z Moskwą, destabilizując nie tylko solidarność wewnątrz Unii Europejskiej, ale również w samym Sojuszu. Bez względu na to, co mówiono o "siedzeniu w kieszeni Putina" odnośnie prezydenta Donalda Trumpa, to coraz wyraźniejsze odwrócenie się plecami od państw Trójmorza, stanowi faktyczny prezent podarowany Rosji oraz korzystającej na kolejnej próbie resetu Białorusi.
Warto pamiętać, że mówimy o problemie, który widoczny jest nie tylko z Polski. Zaplanowany na 16 czerwca szczyt Biden-Putin budzi również zaniepokojenie w amerykańskim Kongresie, a dokładnie w parlamentarnej grupie ds. Ukrainy, której przedstawiciele - zarówno Republikanie jak i Demokracji - wyrażają swoje zaniepokojenie. Zdaniem sygnatariuszy apelu relacje z Rosją powinny być prowadzone z pozycji siły, a nie - jak sądzą - z zamiarem pójścia na trudne do przewidzenia ustępstwa, z polityką energetyczną na czele.
W tym miejscu rodzi się siłą rzeczy kluczowe z naszej perspektywy strategicznej pytanie. Czy Polska mogła zrobić więcej? Czy, mając na uwadze różnice potencjałów, mogliśmy skuteczniej lobbować na Kapitolu za utrzymaniem twardego kursu wobec Nord Stream 2? Czy byliśmy w stanie "wychodzić" choćby rozmowę telefoniczną prezydentów Dudy i Bidena, skoro o spotkaniu w cztery oczy nie ma - póki co - mowy. Na ile ostentacyjne stawianie na Donalda Trumpa aż do samego końca i jego desperackiej próby odwrócenia wyniku wyborów, przełożyło się na lodowate wręcz relacje obecnego Białego Domu z naszymi politykami?
Zobacz też: Ryszard Terlecki o Donaldzie Tusku. Mocna odpowiedź Bartosza Arłukowicza
Stracone szanse w relacjach z USA
Oczywiście to nie spóźnione gratulacje dla Joe Bidena spowodowały, że Stany Zjednoczone zmieniają wektor swojej geopolityki. USA nie mają w zwyczaju oglądać się na sentymenty, gdy chodzi o ich interes narodowy, nie inaczej było przez ostatnie lata. Nie mogę się jednak uwolnić od myśli, że mając na stole stosunkowo mocne karty - zakup myśliwców F-35, systemów obrony przeciwrakietowej, budowę baz dla amerykańskiej armii, dyskusje o elektrowni jądrowej - przegraliśmy partię poniekąd na własne życzenie.
W polityce wobec największego światowego mocarstwa nigdy nie można stawiać na jedną frakcję, a tym bardziej na jednego człowieka, bez względu na to, jakie złote góry obiecuje podczas swojej kadencji. Ograniczenie kontaktów z Demokratami dzisiaj się na nas mści, w konsekwencji doprowadzając do marginalizacji Polski i państw ościennych w układance, której efektem finalnym będzie architektura naszego bezpieczeństwa. Naiwnością byłoby jednak stwierdzenie, że jesteśmy za autorskie błędy Ameryki odpowiedzialni.
To Joe Biden i jego sztab myśli dzisiaj priorytetami, które - podobnie jak w przypadku polityki Baracka Obamy - już po kilku latach okazały się skutkować ekspansją militarną Rosji oraz biernością Niemiec, które nie wywiązywały się z obowiązków sojuszniczych w NATO. Historia niestety lubi się powtarzać, a Polska w tej chwili może się jej co najwyżej przyglądać. Niezbyt optymistyczna perspektywa. Może warto zacząć rozglądać się na boki, równoważąc osłabienie wpływów USA np. umowami handlowymi z Chinami? W końcu jak uczy nasz sojusznik, to tylko interesy.
Marcin Makowski dla WP Opinie