Makabra i metafizyka, czyli Dni Zmarłych w Meksyku
Meksyk jest tak głęboko religijny, że
"wierzącymi są tu nawet ateiści" - pisał w "Latach z Laurą Diaz"
znany meksykański pisarz i eseista Carlos Fuentes. Nade wszystko
Meksykanie kochają jednak świętowanie. Obie te cechy splatają się
w meksykańskich Zaduszkach, łączących zabawę z głębokim poczuciem
metafizycznym.
Poprzedza je kilkanaście dni, w czasie których Meksyk oddaje się już świątecznemu nastrojowi, zgoła odmiennemu od melancholii i smutnych refleksji związanych w Polsce z odwiedzinami grobów i miejsc pamięci narodowej.
Dzień Wszystkich Świętych i Zaduszki w Meksyku nazywane są "Los Dias de los Muertos" - Dniami Zmarłych. Pierwszy z Dni Zmarłych poświęcony jest "los angelitos" (aniołkom) - małym dzieciom, a drugi, właściwy Dzień Zmarłych - dorosłym.
Od połowy października wystawy i wnętrza sklepów zapełniają się kościotrupami, w piekarniach piętrzy się "pan de muerto" - "chleb zmarłych", a w cukierniach spotkać można torty w kształcie... zwłok.
Pojawiają się stragany z osobliwymi i dla Europejczyków raczej makabrycznymi zabawkami: a to trumienka, z której za pociągnięciem sznurka wychyli się nieboszczyk, mnóstwo rozmaitej wielkości kościotrupów i zwłok z papier-mache, otwarte trumienki ze swoistym "aktem zgonu", głoszącym, że nieboszczyk zmarł "de vicio" - z rozpusty albo "de amor" - z miłości, a także papierowe i gumowe maski trupów w stanie rozkładu.
Najbardziej popularne są jednak "calaveras de azucar" - barwnie zdobione cukrowe trupie czaszki, które nierzadko mają duże walory estetyczne. Wyrabiane są z cukru zagotowanego z wodą (w stosunku trzy czwarte kilograma cukru na jedną czwartą litra wody), wylakierowane białkiem z jajka i zdobione kolorowym lukrem i błyszczącymi papierkami.
Świąteczne stragany przed Zaduszkami oferują wszystko, co potrzebne do zrobienia "ofrendas" - ołtarzyków z ofiarami dla zmarłych - tradycyjnie zdobionych żółtopomarańczowymi margerytkami "zempasuchitl". Ołtarzyki takie stoją na wystawach, w domach, biurach. Z myślą o ofrendas przygotowuje się specjalne dania, którymi później częstuje się krewnych i przyjaciół.
Dogmat o świętych obcowaniu połączył się w Meksyku z obyczajami prekolumbijskimi. Aztekowie wyposażali swoich zmarłych w to, czego mogli potrzebować w drodze do królestwa śmierci. Wierzono też, że wracają oni co roku na ziemię - i z tego prastarego zwyczaju wywodzą się zaduszkowe ofrendas.
Najczęściej składane w ofierze są owoce, kukurydza, "tamales" - masa kukurydziana z nadzieniem zawinięta w duży liść, "atole" - napój z mąki kukurydzianej, kurczak w "mole" - pikantnym sosie czekoladowym, placki tortillas, tequila, mezcal i pulque - alkohol ze sfermentowanych owoców oraz oczywiście - calaveras.
"Świadectwem obecności zmarłych ma być to, że składane im w ofrendzie dania tracą ponoć smak. To nie martwy symbol pozbawiony tradycyjnej treści: niektórzy nadal wierzą, że zmarli rzeczywiście z niej korzystają" - pisał kilka lat temu dla "Tygodnika Powszechnego" ze stolicy Meksyku Marcin Żurek. - A "odrodzona wspólnota ze zmarłymi odradza też wspólnotę żywych: tłum odwiedzający zmarłych łączy się w jeden z najbardziej osobliwych widoków, jakie można w Meksyku oglądać".
W dni zaduszne meksykańskie cmentarze pełne są ludzi siedzących na grobach, pijących alkohol, palących papierosy, jedzących, śpiewających piosenki. A na grobach leżą ofiary - często są to rozkrojone pomarańcze, aksamitki, kalie, kukurydza, zielone, pachnące iglaste gałązki i... coca-cola.
Odwiedzający jedzą nierzadko wprost z nagrobków. W Meksyku trwa wiara, że umarli wracają, by cieszyć się tym, co sprawiało im radość za życia. Na cmentarzu spędza się więc wiele godzin, a między grobami wędrują tradycyjne zespoły, grając radosną muzykę.