Pamiętam, że gdy w 1993 roku wprowadzano religię do szkół, najpoważniejsze argumenty przeciwko tej decyzji, formułowali ludzie, dla których wiara była czymś niesłychanie istotnym. Nie można przenosić sacrum w sferę profanum – mówili - profanum na tym nic nie zyska, a sacrum straci. Młodzież „oazowa” twierdziła, że nie ma gorszego miejsca niż szkoła na nauczanie tego, co jest przedmiotem prawdziwej wiary.
Do dziś jednak nie wiadomo, co ma być przedmiotem katechezy: wiara czy wiedza? Jeśli wiara, to pytanie, jak jej nauczać? Jak nauczać irracjonalnych dogmatów, miłości bliźniego i sensu ośmiu błogosławieństw? Poza tym, kto ma nauczać wiary? Wydaje się, że powinien być to jakiś poważny autorytet, jednak by obsadzić wszystkie lekcje religii potrzeba armii osób (w samej Warszawie pracuje ponad 1000 katechetów); trudno uwierzyć, że wszyscy są prawdziwymi autorytetami. Poza tym, czy autorytet wystarczy do tego by rozbudzić lub wzmocnić wiarę? No i właściwie po co ją wzmacniać?
Jeśli jednak w szkolnej katechezie nie chodzi o wiarę, lecz o wiedzę, to powstaje pytanie, jakie kompetencje powinni mieć katecheci? Najlepsi w tej roli byliby religioznawcy. Wtedy religia byłaby lekcją bardzo użyteczną, gdzie młodzi ludzie poznawaliby różne religie, lub, co najmniej, strukturę Biblii i jej złożone przesłanie. Dzięki takim lekcjom, mogliby wiedzieć, jakie normatywne funkcje spełniła w kulturze Księga Powtórzonego Prawa, czym są księgi profetyczne, a czym historyczne, jakie są różnice między przekazami czterech ewangelistów, czym są apokryfy dla katolików, a czym dla protestantów. Wykształcony człowiek powinien posiadać tę podstawową wiedzę. W Polsce młodzież jest jej pozbawiona, bo rzadko który katecheta wiedzę tę przekazuje. Najczęściej jej nie posiada.
Nikt bowiem nie kontroluje katechetów pod względem umiejętności kompetencyjnych i dydaktycznych, nie są zmuszani – jak wszyscy nauczyciele - do podnoszenia swoich kwalifikacji, nie mają narzędzi weryfikacyjnych (no bo jak postawić ocenę niedostateczną ignorantowi, który nic nie wie, ale głęboko wierzy?). Dzisiejsza młodzież jest ciekawa i odważna, lubi pytać, dyskutować i nakaz posłusznej pobożności jej nie wystarcza. A katecheta, który mówi o czystości seksualnej i wartości celibatu w czasach pedofilskich afer w Kościele, jest mało wiarygodny. Nie wątpię, że jest wielu katechetów z prawdziwego zdarzenia, jednak wielu reprezentuje poziom więcej niż mierny, a lekcje religii traktowane są przez wszystkich z przymrużeniem oka. Jest to szkodliwe zarówno dla religii, dla uczniów, dla powagi szkoły, jak i dla naszych kieszeni, bo wszyscy za katechezę płacimy. Może wiec lepiej by sacrum powróciło do sacrum a profanum zostało profanum. Co będzie w zgodzie z konstytucją i zdrowym rozsądkiem.
Magdalena Środa specjalnie dla Wirtualnej Polski