Lwica salonów, hojna sponsorka, przyjaciółka Trumpa. To będzie nowa ambasador USA w Polsce?
Georgette Mosbacher, znana w Nowym Jorku gospodyni imprez i kolacji dla światowej elity, prawdopodobnie zostanie nowym ambasadorem Stanów Zjednoczonych w Warszawie. To milionerka słynąca z szerokich kontaktów, hojnych datków na rzecz partii i ekstrawaganckiej miłości do psów. Prywatnie to dobra znajoma Donalda Trumpa. Ta nominacja powinna zadowolić polskie władze.
W erze Donalda Trumpa, informacje z administracji przeciekają w eter w niekonwencjonalny sposób. W przypadku spodziewanej nominacji na nowego ambasadora USA w Warszawie, podał ją znany z trollingu, samozwańczy aktywista "słowiańskiej prawicy" Jack Posobiec.
"Georgette Mosbacher zostanie ambasadorem Trumpa w Polsce. Mosbacher to członkini Foreign Policy Association, członek zarządu Business Executives for National Security i wieloletnia Republikanka" - napisał Posobiec na Twitterze. Dodał, że Trump chciał nominować kogoś o mocnych kwalifikacjach, z uwagi na "centralną" rolę relacji z Polską w kontekście stosunków USA i Europy.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Jak udało się ustalić Wirtualnej Polsce, nominacja dla Mosbacher jest rzeczywiście poważnie brana pod uwagę w Waszyngtonie. Ale jeśli chodzi o "mocne kwalifikacje" rudowłosej milionerki, tu sprawa jest bardziej skomplikowana.
Według wiedzy WP, za taką nominacją lobbowały też polskie władze. Chodziło o to, by zamiast profesjonalnego dyplomaty mieć w Warszawie osobę mocno związaną i mającą przełożenie na polityków administracji w Waszyngtonie.
Republikańska dama
Kim jest więc Georgette Mosbacher? To przede wszystkim gwiazda nowojorskich i waszyngtońskich salonów goszczących amerykańską i zagraniczną elitę. Popularne pismo dla kobiet "W Magazine" przedstawia ją następująco:
"Mosbacher jest jedną z wielkich dam republikańskich kręgów w Waszyngtonie i Nowym Jorku, to zadziorna i entuzjastyczna kobieta goszcząca polityków i głowy państw. Jej książeczka czekowa i wieczorne imprezy kupiły jej trwałe wpływy w Partii Republikańskiej(...) Po dziś dzień wszystkie republikańskie szychy przechodzą przez jej próg by przełamać się chlebem i ucałować jej barokowy kanarkowy pierścionek z diamentem".
Patrząc na listę gości, których zabawiała w swoim wypełnionym luksusami salonie milionerka, opis ten nie jest przesadą. Bywali u niej niemal wszyscy najważniejsi politycy w Waszyngtonie i wszyscy prezydenci - za wyjątkiem Baracka Obamy, który mimo to nominował ją w ubiegłym roku do Amerykańskiej Komisji Doradczej ds. Dyplomacji Publicznej. To ciało służące czasem jako odskocznia dla zasłużonych (głównie za sprawą wpłacanych pieniędzy) działaczy partyjnych w drodze do nominacji ambasadorskich.
Bratnia dusza Trumpa
Częstym gościem Mosbacher był też i obecny prezydent, którego ona nazywa swoim przyjacielem. Znają się od ponad trzech dekad; razem świętowali w Nowym Jorku swoje 40 urodziny, Mosbacher była gościem na jego trzecim weselu, kiedy Trump poślubił swoją obecną żonę Melanię. Najbardziej ceni go jednak za przysługę, którą wyświadczył jej w 2005 roku w Las Vegas, kiedy "podwiózł" ją swoim prywatnym odrzutowcem razem z jej ukochanym psem rasy Cavalier king charles spaniel.
- Biorąc pod uwagę jego bakteriofobię, to wiele dla mnie znaczyło. Ale takim właśnie przyjacielem jest Donald - wyznała w wywiadzie dla "Financial Times". Spaniele to zresztą jedna z jej największych ekstrawagancji. Kocha je tak bardzo, że planuje sklonować swoją suczkę Guinevere po jej śmierci.
Co to oznacza dla Polski?
Z Polską Mosbacher nie ma wiele wspólnego. Pochodzi z Teksasu, ma skandynawskie korzenie, a jej jedynym udokumentowanym związkiem z naszym krajem wydaje się być wizyta w Warszawie w 1991 roku u boku jej trzeciego męża, ówczesnego sekretarza ds. handlu Roberta Mosbachera. Gościła wtedy m.in w Belwederze na przyjęciu u Lecha Wałęsy.
Mimo swojej nietypowej osobowości, pod wieloma względami Mosbacher byłaby dość typową kandydatką na ambasadora w amerykańskim systemie. W USA nominacje ambasadorskie dzielą się na zawodowych dyplomatów i nominatów politycznych. Obecny ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce, Paul Wayne Jones - podobnie jak większość dotychczasowych wysłanników Waszyngtonu w Warszawie - należy do tej pierwszej grupy. Ale odkąd władzę przejął Donald Trump, umieszczanie politycznych nominatów w europejskich stolicach stało się przeważającą normą.
Zmianie ambasadora sprzyja też polityczny kontekst. W przyszłym roku Jonesowi kończy się zwyczajowa 3-letnia kadencja. Co więcej, będąc nominatem z czasów Obamy, jego obecność na placówce jest nie w smak niektórym z najbardziej gorliwych zwolenników Trumpa. Jego obecność w Warszawie nie do końca zadowalała też polskie władze. Głównie dlatego, że widzą w nim biurokratę reprezentującego jedynie zmarginalizowany Departament Stanu, nie mający znaczącego wpływu na obecną administrację.
Z kolei Mosbacher plasuje się w tej drugiej kategorii, do której należą ludzie zasłużeni dla partii lub prezydenta. Przy czym zasługi te najczęściej opierają się najczęściej na kwotach wpłacanych na kampanie wyborcze - a właśnie z tego, obok swoich imprez - znana jest Mosbacher. W ubiegłym roku na kampanię Republikanów wpłaciła co prawda "zaledwie" 50 tys. dolarów, ale to tylko część jej osiągnięć jako fundraisera. Jej główna rola opiera się na zachęcaniu innych do zasilania partyjnych kont, organizując wystawne przyjęcia i wykorzystując swoje znajomości.
Jej przypadek przypomina m.in. ten byłej ambasador USA na Węgrzech Colleen Bell, znanej wcześniej jako producentka "Mody na sukces". Bell nie miała niemal żadnego doświadczenia w sprawach międzynarodowych, jednak miała głębokie kieszenie, z których obficie wpłacała na kampanię Demokratów i Baracka Obamy.
Na tym tle CV Georgette Mosbacher prezentuje się nieco lepiej, a biorąc pod uwagę jej wpływy, można mieć pewność, że nie będzie ona mieć problemu z poparciem polityków w Waszyngtonie - ani z nawiązaniem relacji z polskimi gospodarzami.