Łukasz Warzecha: Jaruzelski w Hayatcie, Poniński w rynsztoku
Jeden z bardziej znanych dziennikarzy napisał z dezaprobatą na Twitterze, że niektórym nic nie daje takiej radochy jak kopanie 90-letniego starca Jaruzelskiego. Autorom takich opinii pozostaje poradzić, żeby sami się kopnęli. W głowę.
Piotr Zaremba po urodzinach generała stwierdził, iż zapadła już decyzja o jego kanonizacji. Słusznie, bo beatyfikacja nastąpiła już dawno. Może nawet już wówczas, gdy Adam Michnik cały w nerwach domagał się, żeby się odpieprzyć od generała.
Kilka dni temu, przy okazji 90. urodzin byłego I sekretarza PZPR w "Gazecie Wyborczej" ukazał się dekret kanonizacyjny pióra jej redaktora naczelnego, napisany w charakterystycznym dla niego, nadętym i napuszonym stylu. Nie pozostawia on wątpliwości co do heroiczności cnót generała, a jak przecież wiadomo, właśnie heroiczność cnót jest jednym z warunków uznania za świętego. Zacytujmy kluczowe fragmenty tegoż dekretu.
"Przypominam to wszystko, by dziś, w dniu urodzin, podziękować generałowi za wszystko, co uczynił dla Polski w 1989 r., decydującym dla polskich przeznaczeń. Do tych słów dorzucam też wdzięczną pamięć, że jako prezydent państwa był lojalnym sojusznikiem polskiego obozu reform. […] Pamiętam wielką klasę, z jaką generał znosił obelgi ludzi, którzy jeszcze niedawno gotowi byli żebrać o jego względy. Pamięta, z jaką klasą i lojalnością wobec państwa odchodził z Belwederu. Za to wszystko należy mu się szacunek i wdzięczność. […] Przez pryzmat tamtych wydarzeń – i następnych 24 lat trudnych dla generała – spoglądam z innej perspektywy na jego biografię. Wbrew kalumniom głupich i podłych pismaków powiadam jasno: to jest biografia polskiego patrioty”.
Kto najpierw zabiegał o względy generała, a potem obrzucał go obelgami? Nie wiadomo. Na czym polegała klasa i lojalność wobec państwa, gdy były już prezydent Jaruzelski wynosił się z Belwederu? Na tym, że nie próbował zapierać się o framugę? Albo że nie podważył łaskawie demokratycznego wyboru obywateli, którzy po raz pierwszy mieli możliwość głosować bezpośrednio? Jest w tym dekrecie jeszcze kilka zabawnych miejsc. Na przykład to, gdy Michnik stwierdza, iż już siedząc w więzieniu wiedział, że Jaruzelski wprowadził stan wojenny, aby zapobiec sowieckiej interwencji. Albo to, gdy zachwyca się skromnością generała, która nie pozwoliła mu przyjąć stopnia marszałka Polski.
Pozostawmy na boku samego Michnika. Choć po tym tekście nikt już chyba nie może mieć wątpliwości, jak oceniać jego rolę w III RP. Rzecz w tym, że obraz Jaruzelskiego, jaki przedstawił redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" w dekrecie kanonizacyjnym, jest całkowicie nieprawdziwy. Owszem, może mógłby się ostać u kogoś skrajnie naiwnego na początku lat 90. Kogoś, kto nie pamiętałby roli, jaką generał odegrał w roku 1970, kogoś, kto nie miałby w pamięci kopalni "Wujek", księdza Popiełuszki, Grzesia Przemyka czy po prostu zwykłych brutalnych pałowań, urządzanych podczas 3-majowych demonstracji przez ZOMO. U kogoś, kto nie miałby również pojęcia, jaka była sytuacja gospodarcza PRL-u w drugiej połowie lat 80. Może jeszcze wtedy można by uznać, że generał jakoś tam chciał o Polskę zadbać i pokojowo oddał władzę.
Ale wypisywać takie dyrdymały w drugiej dekadzie XXI wieku może jedynie ktoś o zerowej wiedzy (to nie jest przypadek Michnika) albo skrajnie złej woli. Fakty są znane i nie pozostawiają wątpliwości. Źródeł jest wystarczająco dużo: publikacje IPN, opracowania prof. Antoniego Dudka, w tym przede wszystkim „Reglamentowana rewolucja” czy książka Pawła Kowala „Koniec systemu władzy”. No i przede wszystkim biografie generała autorstwa Lecha Kowalskiego. Pod naciskiem faktów obraz świętego, polskiego patrioty, wali się jak domek z kart. Zamiast tego widzimy człowieka, który – prawdopodobnie złamany psychicznie przez przymusowy pobyt w Związku Sowieckim – staje się najpilniejszym strażnikiem reżimu do samego jego końca. Widzimy współpracownika Informacji Wojskowej (tej samej, której służył major profesor Bauman), złowrogiego i podporządkowanego nieformalnie NKWD wojskowego kontrwywiadu. W filmie „Towarzysz generał” widzimy – co robi szczególnie wstrząsające wrażenie – pisane przez Jaruzelskiego raporty, które wyszły
spod ręki pilnego prymusika: mają kolorowe podkreślenia robione przy linijce, są czyściutkie i wypunktowane. Wszystko to w latach stalinowskiego terroru.
Następna migawka – która jakoś Michnikowi umknęła, a akurat on powinien ją szczególnie zauważyć – to udział Jaruzelskiego w antysemickich czystkach w wojsku w roku 1968. W archiwach są całe listy zdegradowanych oficerów żydowskiego pochodzenia, podpisane przez „prawdziwego patriotę”. W roku 1970, gdy na Wybrzeżu wojsko masakrowało niewinnych ludzi, Jaruzelski był ministrem obrony.
W roku 1981 – co wiadomo z ujawnionych sowieckich dokumentów – dopominał się wręcz o sowiecką interwencję, a ponieważ Moskwa nie chciała wchodzić do Polski, postanowił ratować sypiący się układ sam.
Za sprawą swojego tępego doktrynerstwa również w sferze gospodarczej, doprowadził Polskę w latach 80. na skraj ekonomicznej katastrofy. Oddanie władzy nie było żadnym aktem demokratycznego olśnienia, ale koniecznością. Komuniści rozumieli, że muszą czym prędzej podzielić się odpowiedzialnością za stan państwa z opozycją, bo w przeciwnym wypadku wściekli Polacy, straciwszy swoje oszczędności, zrobią z nich pendenty przy latarniach. W ostatnim akcencie swojej kariery Jaruzelski rzutem na taśmę został wybrany prezydentem przez Sejm, wyłoniony w wyborach tylko częściowo wolnych, w dodatku po zmianie ordynacji pomiędzy turami głosowania.
To nie jest życiorys "polskiego patrioty". To jest życiorys w najlepszym wypadku tchórza o naturze pilnego kujona, mało lotnego doktrynera, który z władzy zrezygnował dopiero kiedy już naprawdę nie miał innego wyjścia. W najgorszym – świadomego zdrajcy, który działał przez kilkadziesiąt lat na szkodę własnego kraju i narodu, będąc pośrednio odpowiedzialnym za setki, a może tysiące ofiar systemu.
Bohaterem swojej najnowszej książki „Reytan. Upadek Polski” Jarosław Marek Rymkiewicz uczynił – na równi z posłem nowogrodzkim – modelowego, wręcz archetypicznego polskiego zdrajcę, marszałka uzurpatora Sejmu rozbiorowego z 1773 r. Adama Ponińskiego. Podczas powstania kościuszkowskiego Ponińskiego skazano na utratę orderów, majątku, tytułów i banicję, ale pozostawiono go przy życiu. Rymkiewicz opisuje, jak Poniński po wysłuchaniu tego wyroku w geście trudnej do ogarnięcia arogancji balował pod Warszawą przez kilka dni, zanim wyjechał w bogatym orszaku. Konfederacja targowicka przywróciła mu wkrótce wszystko, co stracił w wyniku wyroku.
Jaruzelskiego nie spotkało nawet tyle. Poniński usłyszał przynajmniej wyrok. Jaruzelski, który ma siłę, aby przez 40 minut obdzielać gości na swoich urodzinach swymi przemyśleniami, jest zbyt chory, aby stanąć przed sądem. Zaś jego żałośni obrońcy oburzają się na „kopanie 90-letniego starca”.
Rymkiewicz badając różne relacje z epoki doszedł do wniosku, iż jest bardzo prawdopodobne, że zadłużony i skrajnie zubożały Poniński zmarł w roku 1798, wpadłszy po pijaku do warszawskiego rynsztoka. Innymi słowy – utopił się w łajnie. Koniec ze wszech miar zasłużony. W przypadku generała będziemy raczej mieli kolejną awanturę o pogrzeb w Alei Zasłużonych na Powązkach.
Specjalnie dla WP.PL, Łukasz Warzecha