Łukasz Warzecha dla WP.PL ws. katastrofy malezyjskiego samolotu: to ruski standard
We wstrząsającej historii lotu MH17, a zwłaszcza tego, co się działo po jego zestrzeleniu, nie ma nic nowego ani właściwie nic niezwykłego. To po prostu ruski standard. Błyskawiczne uderzenie propagandowe Rosji, zrzucanie winy na innych, zaprzeczanie nawet wtedy, kiedy przyznali się już sami terroryści. Potem pozostawienie miejsca upadku samolotu niezabezpieczonego i przywitanie ekspertów OBWE strzałami z kałasznikowów przez bandę podpitych ruskich żołnierzy, robiących za "ukraińskich separatystów" - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Łukasz Warzecha.
25.07.2014 | aktual.: 25.07.2014 12:14
„Myślałem o tym, jak straszliwe musiały być ostatnie momenty ich życia, gdy wiedzieli już, że samolot spada. Czy chwycili za rękę ukochaną osobę? Czy trzymali swoje dzieci przy sercu? Czy po raz ostatni spojrzeli sobie w oczy, aby się pożegnać? Tego nigdy nie będziemy wiedzieć. (…) Jest kwestią ludzkiej przyzwoitości, aby zwłoki traktowane były z szacunkiem. (…) Wyobraźcie sobie, że najpierw docierają do was wieści, że wasz mąż zginął, a po dwóch czy trzech dniach widzicie na zdjęciach, jak jakiś bandzior zdziera z jego dłoni obrączkę (…) Domagamy się niezakłóconego dostępu do miejsca tragedii. Domagamy się traktowania tego miejsca z szacunkiem. Domagamy się zachowania godności zmarłych”.
To nie jest fragment wystąpienia jakiegoś pisowskiego oszołoma, mówiącego o katastrofie tupolewa pod Smoleńskiem. To wyraźnie poruszony Frans Timmermans, holenderski minister spraw zagranicznych, występujący kilka dni temu na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ. Podejrzewam, że minister Timmermans nie oglądał "Listu z Polski", filmu Mariusza Pilisa o tragedii na lotnisku Siewiernyj, zrobionego przecież dla holenderskiej telewizji, ani też żadnego innego filmu o Smoleńsku. Gdyby je obejrzał, zrozumiałby – choć wiem, że zabrzmi to okrutnie – że we wstrząsającej historii lotu MH17, a zwłaszcza tego, co się działo po jego zestrzeleniu, nie ma nic nowego ani właściwie nic niezwykłego. Że to po prostu ruski standard.
Błyskawiczne uderzenie propagandowe Rosji, zrzucanie winy na innych, zaprzeczanie nawet wtedy, kiedy przyznali się już sami terroryści. Potem pozostawienie miejsca upadku samolotu niezabezpieczonego i przywitanie ekspertów OBWE strzałami z kałasznikowów przez bandę podpitych ruskich żołnierzy, robiących za "ukraińskich separatystów". Następnie koszmarne zdjęcia z miejsca tragedii, w tym to, na którym bandyta ściąga trupowi obrączkę z palca. Potem bandyci, wciskający bagaże ofiar dziennikarzom, bo „nie ma co z nimi zrobić”. Na koniec pociąg jak z horroru, stojący kilkadziesiąt godzin na stacji w Torezie, otoczony trudnym do opisana fetorem rozkładających się zwłok.
To jest właśnie, panie ministrze Timmermans, ruski standard. My mieliśmy to samo, z tym że w naszym przypadku do ruskiego standardu dostosował się także nasz rząd, czego pana rząd chyba nie zamierza zrobić. Mieliśmy więc zwłoki leżące w błocie, a potem ładowane do skrzyń, wrzucanych na kupę na brudne ciężarówki. W błocie leżało też ciało naszego prezydenta. Mieliśmy znajdowane po miesiącach ludzkie szczątki i kawałki samolotu. Mieliśmy robione na chybcika sekcje, w trakcie których mylono ciała, zaszywano w nich szczątki innych ofiar i pakowano byle jak do zalutowywanych trumien. Zróbcie lepiej autopsje już u siebie, w Holandii, bo możecie się zdziwić.
Mieliśmy wrak samolotu rozwalany na kawałeczki, potem rzucone na kupę na płycie lotniska, a następnie przykryte brudną plandeką. Mieliśmy też absolutnie bezczelny i kłamliwy raport ruskiego komitetu badania wypadków lotniczych. Aha, i do tej pory nie mamy rejestratorów lotu. Taki jest ruski standard, którego i wy, Holendrzy, doświadczacie w tej chwili.
Jeśli ktoś nie dostrzega podobieństw pomiędzy sytuacją po katastrofie tupolewa i lotu MH17, musi być kompletnie ślepy. Metody działania są te same. W wypadku MH17 od Rosjan udaje się uzyskać nieco więcej, bo po stronie ofiar stoi duża część zachodniego świata. Po stronie ofiar z tupolewa nie stał nie tylko zachodni świat, ale nawet ich własny rząd.
Czekam teraz, aż komentatorzy, którzy po 10 kwietnia wielokrotnie pisali o "graniu trumnami" i "oszołomstwie”, napiszą lub powiedzą to samo o reakcjach premiera Wielkiej Brytanii Davida Camerona, premiera Australii Tony’ego Abotta, o słowach ministra Timmermansa czy o uchwale holenderskiego rządu, który wspólnie z Australią planuje sformowanie międzynarodowych sił policyjno-wojskowych i wysłanie ich do Doniecka na miejsce upadku malezyjskiego samolotu. A czy definicji oszołoma według Jacka Żakowskiego, Janiny Paradowskiej czy Agnieszki Kublik nie wypełnia burmistrz holenderskiego miasteczka Hilversum, który domaga się wyrzucenia z Holandii mieszkającej tam córki ruskiego prezydenta Marii? Jak to możliwe, że w Holandii nie pojawia się jakiś Andrzej Wajda, który pouczyłby rodaków, że nie można tak zionąć nienawiścią i że rosyjski naród to naród bratni? Dlaczego rzecznik holenderskiego rządu nie przeprasza po rosyjsku „separatystów” za niesłuszne oskarżenia o ograbianie zwłok?
Przecież to na pewno przypadek i pomyłka, że z kont ofiar niemal zaraz po katastrofie zaczęły znikać pieniądze i w żadnym wypadku nie oznacza to, że ruscy żołnierze okradli martwych pasażerów lotu MH17. Gdzie jest mocna ekipa „Gazety Wyborczej”, która powinna potępić brytyjskie gazety za te siejące nienawiść okładki w stylu „Ofiary Putina”, „Ich zamordował Putin” i podobne?
Zestrzelenie MH17 jest olbrzymim problemem dla Moskwy, nawet jeżeli ma ona niezachwianych sojuszników w Berlinie i Paryżu, dla których własne bieżące interesiki są wciąż ważniejsze niż strategiczny interes Europy jako całości. Ale jeszcze większym problemem jest tragedia lotu malezyjskich linii dla polskiego rządu, dla sprzyjających mu mediów i komentatorów oraz dla tych wszystkich, którzy wbili sobie do głów, że rządowa wersja zdarzeń jest jedyną prawdziwą, a wszelkie próby jej kwestionowania poprzez podawanie w wątpliwość uczciwości Rosjan to "teorie spiskowe" i oszołomstwo.
Dla rządu Tuska jest to kłopot, ponieważ kontrast pomiędzy sposobem, w jaki władze Holandii, Australii czy Wielkiej Brytanii mówią o katastrofie i roli Rosji w niej, a sposobem, w jaki rozmawiał z Rosją polski rząd po 10 kwietnia, jest gigantyczny. Nie da się zaś skutecznie wprowadzić narracji, że rządy tych państw sprawują klony Antoniego Macierewicza i stąd ten ton.
Dla prorządowych komentatorów to kłopot, bo dzisiaj holenderscy, brytyjscy, australijscy czy malezyjscy politycy oraz media mówią to, co od czterech lat mówi polska opozycja. Są oburzeni na Rosję za to, jak jej ludzie obchodzą się z wrakiem, z ciałami, jak utrudniają dostęp do miejsca katastrofy. Żądają, aby wrak został w całości zabezpieczony i aby mógł być dowodem w śledztwie, choć przecież przyczyna rozbicia samolotu wydaje się jasna. To jak to jest – w przypadku tupolewa wrak nie był do niczego potrzebny, a tu jest, choć tu kontrowersji co do powodu upadku samolotu jest mniej?
Dla tych, którzy uwierzyli, że wszystko było w porządku, jest to problem, bo nagle dostają sprzeczne komunikaty. Okazuje się, że to, co "Gazeta Wyborcza” i TVN kazały im uznawać za objawy psychozy i "grę trumnami”, pojawia się w holenderskich mediach i płynie z ust australijskich polityków. "To tam też judzi Kaczyński?” – mogą pomyśleć ze zdziwieniem.
Wszystkim tym grupom zakłopotanych ludzi pozostało dzisiaj już tylko jedno: powtarzać jak mantrę, że pomiędzy katastrofą tupolewa a lotu MH17 nie ma żadnych podobieństw. I owszem, nie ma ich, gdy idzie o fizyczną przyczynę upadku samolotu – tego akurat nikt w żadnym momencie nie twierdził. Lecz gdy chodzi o to, co działo się po katastrofie i o jej polityczny kontekst – podobieństwa są bezsprzeczne, a ich analiza nie stawia niestety naszego państwa w dobrym świetle. Mała Holandia okazuje się dziś bardziej stanowcza w upominaniu się o prawdę o śmierci swoich obywateli niż wielka Polska cztery lata temu.
Łukasz Warzecha specjalnie dla WP.PL