PolskaŁukasz Warzecha dla WP.PL: nie chcesz mandatu? Jedź 200 km na godzinę

Łukasz Warzecha dla WP.PL: nie chcesz mandatu? Jedź 200 km na godzinę

W "Zmiennikach" Stanisława Barei jest scena, kiedy stojących z radarem milicjantów mija pędzący grubo powyżej dozwolonej prędkości duży fiat. Jeden z funkcjonariuszy biegnie już do samochodu, żeby podjąć pościg, na co drugi go powstrzymuje, mówiąc: "Spokojnie. Skoro tyle jechał, to widocznie miał prawo".

Łukasz Warzecha dla WP.PL: nie chcesz mandatu? Jedź 200 km na godzinę
Źródło zdjęć: © WP.PL | Łukasz Szełemej
Łukasz Warzecha

12.06.2014 | aktual.: 12.06.2014 21:18

Jak pokazuje sprawa drogowego bandyty z Warszawy, nic się nie zmieniło.

Czasami jedna wzięta z życia historia mówi więcej o stanie państwa niż sto raportów i analiz. Tak jest w tym przypadku. Potencjalny drogowy morderca robi sobie jaja z policji, prokuratury, a nawet z szefa rządu, skoro ten raczył się już jego sprawą osobiście zająć, zapewniając, że kierowca zostanie lada chwila zatrzymany. I co? I nic.

Zachodzę w głowę, czy przedstawiciele służb, które w teorii mają odpowiadać za nasze bezpieczeństwo, zdają sobie sprawę, że ze swoimi tłumaczeniami są zabawniejsi niż Monty Python. Przypomnijmy: drogowy bandzior podczas swojego rajdu minął ekipę policji, zajmującą się wypadkiem. Pojawiło się zatem pytanie, dlaczego policjanci nie zareagowali w żaden sposób. Oto co powiedział rzecznik stołecznej policji: "Załoga usłyszała tylko szelest. Ten samochód przejechał tak szybko, że nie byli w stanie podjąć interwencji". Z kolei przedstawiciel ratusza tłumaczył, że monitoring miejski był w tym wypadku bezsilny, ponieważ na każdym z ekranów bmw widać było zaledwie przez sekundę. Wniosek? Chcesz być bezkarny - jedź po mieście 200 km na godzinę.

W następnej kolejności policja zabrała się za "typowanie sprawcy". Typowała i typowała, aż wytypowała - na tyle przekonująco, iż sam Donald Tusk oznajmił narodowi, że zły kierowca wkrótce zostanie schwytany. Nie dowiedzieliśmy się niestety, czy od teraz szef polskiego rządu będzie osobiście nadzorował każdą sprawę o łamanie przepisów drogowych.

Gdy policja już wytypowała, a premier się wypowiedział, głos zabrała prokuratura, która stwierdziła, że bandzior z bmw może spać spokojnie, bo prokuratorzy żadnego zarzutu stawiać mu nie zamierzają. Nie będzie więc także zatrzymany.

Co to wszystko oznacza dla nas, obywateli? Oto minister Bartłomiej Sienkiewicz już od kilkunastu miesięcy idzie po mitycznych skinheadów z Białegostoku i dojść nie może. Żeby jednak czymś się pochwalić, z wyżyn swojego stanowiska zapowiada, że drogowi wariaci będą tracić prawa jazdy. I proszę uprzejmie, pojawia się idealny kandydat.

Z tym że kandydat okazał się szybkim Lopezem, czego pan minister nie przewidział. Sądził może, że pod wpływem jego mrożącego spojrzenia i marsowej miny drogowi wariaci sami oddadzą się potulnie w ręce policji. Niestety, rzeczywistość kolejny raz okazała się nie dorastać do potrzeb rządowego piaru. Prawdopodobnie bandzior będzie musiał kogoś zabić, co - sądząc po umieszczonym w sieci filmie - jest wysoce prawdopodobne. Wtedy może - ale pewności też nie ma - uda się go postawić przed sądem. Choć jestem dziwnie pewien, że nawet w takiej sytuacji sąd odrzuciłby wniosek o areszt, gdyby prokuratorowi przyszło do głowy go złożyć.

Gdybym był bardzo złośliwy, przypomniałbym historię pewnego notorycznego warszawskiego podpalacza, za sprawą którego płonęły w mieście kolejne samochody, a sprawca pozostawał, o dziwo, nieuchwytny. Później okazało się, że to syn renomowanego stołecznego prawnika. Gdybym był zatem bardzo złośliwy, spytałbym, czyim krewnym albo kumplem jest kierowca bmw. Ale ja oczywiście złośliwy nie jestem i żadnych tego typu związków, broń Boże, nie sugeruję.

Jestem natomiast w stu procentach pewien, że wariat z internetowego filmu może sobie zasuwać 200 km na godzinę po mieście, ale jeżeli ktoś z nas, zwykłych kierowców, przekroczy prędkość o 25 km na godzinę i trafimy na patrol drogówki, to zostaniemy zatrzymani i przykładnie ukarani mandatem oraz punktami. Dlaczego? Bo nas da się zatrzymać, a debila w bmw nie.

Polskie państwo jest silne tylko wobec tych, którzy mają tę słabość, że nie kręcą, nie mataczą, nie powołują się na znajomości, nie posiadają immunitetu. Dlatego zwykły mały przedsiębiorca, który o jeden dzień spóźni się ze składką na ZUS, potężnie oberwie i już następnego dnia będzie miał na głowie wszelkie możliwe inspekcje, ale wielkie zakłady mogą zalegać latami. Dlatego jeśli właściciel kawiarni poda agentowi z urzędu skarbowego paragon fiskalny z minutowym opóźnieniem, zostanie przez lokalną skarbówkę zniszczony, ale były prezydent, który prawdopodobnie zataił dochody idące w miliony, jest poza zasięgiem prokuratury. Dlatego zwykły Polak, który zechce do swojego domu dobudować balkon, ugrzęźnie w urzędzie gminy (chyba że da w łapę), ale duża sieć hotelarska może stawiać w cennych przyrodniczo lokalizacjach kolejne maszkarony wbrew prawu i uzyskanym pozwoleniom i nic jej nie grozi. Dlatego mnie pan policjant zatrzyma mnie za to, że przed bramką na autostradzie jechałem 70 zamiast 40 km na godzinę
(autentyk), jak każe absurdalne ograniczenie, i będzie mi truł, że wcale nie idzie mu o kasę z mandatu dla ministra Szczurka, ale o bezpieczeństwo. A debil, gnający przez wąskie uliczki w centrum miasta 200 km na godzinę, okazuje się nie do załapania.

I wiecie Państwo co? Ja już mojego państwa nie traktuję poważnie. To jeden wielki, żałosny cyrk.

Łukasz Warzecha specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (0)