Ludzkie losy na zapleczu sklepu
Towa z Izraela poszukuje grobu ojca, pan Boisset z Francji – mogiły stryja. Dennis Kuczera z Niemiec zbiera wieści o swym pradziadku, ostatnim przeorze klasztoru w Ścinawie. Wszystkich los przyprowadził pod ten sam adres.
Piątkowy wieczór w Lubinie. Siedzę z koleżanką w kawiarni i rozmawiamy o różnych sprawach. Nagle Agnieszka zaczyna opowiadać historię jak z filmu. Jest germanistką, przez Instytut Goethego nawiązała internetowy kontakt z pewnym Niemcem z Hamburga. Napisał, że jego rodzina pochodzi z Polski, ze Ścinawy i że chciałby zdobyć o niej jakieś wieści. Gdy dowiedział się, że Agnieszka mieszka blisko, poprosił o pomoc w odnalezieniu informacji o pradziadku i opowiedział o jego niezwykłych losach.
Zaręczynowa fotografia
Większość przodków Dennisa z rodzin Scholzów i Kuczerów była katolikami. Jego prapradziadek Ferdinand Scholz posiadał młyn w Ścinawie. Miał 11 dzieci. W jednej z córek Scholza, Klarze, zakochał się sporo od niej starszy mężczyzna. Nie byłoby w tym nic szokującego, gdyby nie fakt, że Josef Othmar Kuczera był katolickim duchownym po studiach teologicznych w Rzymie i właśnie został przeorem w ścinawskim klasztorze Litościwych Braci. Młodsza o 18 lat Klara odwzajemniła miłość Josefa. Zakochani bez pamięci postanowili w tajemnicy, że się zaręczą. Zaślepieni miłością, niezbyt ostrożni, pojechali do Wrocławia, by zrobić sobie zaręczynową fotografię. Przypadek, pech, a może przeznaczenie sprawiło, że fotograf umieścił zdjęcie pary na wystawie. Jakiś czas później jeden z zakonników pojechał do Wrocławia i przechodząc obok zakładu fotograficznego, przeżył szok. Rozpoznał na fotografii swojego przeora z narzeczoną. Czym prędzej wrócił do zakonu i o wszystkim opowiedział. Był rok 1917. W małej Ścinawie wybuchł wielki
skandal, po którym dla przeora nie było już miejsca w klasztorze.
Josef Othmar Kuczera z Klarą przenieśli się do Bad Aiblingen w Górnej Bawarii. Zamieszkali w domu, który kupił im stary Scholz. Tam 29 stycznia 1918 r. przyszedł na świat Othmar Kuczera, dziadek Dennisa. Ponieważ rodzina nie czuła się w Bawarii dobrze, wrócili do Ścinawy. Później przez jakiś czas mieszkali we Freiburgu na Śląsku, czyli w Świebodzicach, gdzie urodziła się Vera, ciotka Dennisa, która nadal żyje i mieszka w Osnabrücku. Ostatecznie rodzina Kuczerów osiadła w Berlinie. Tam Josef Othmar Kuczera zmarł w wieku 62 lat. Klara w czasie wojny odwiedziła Ścinawę, a potem zamieszkała z córką w Osnabrücku. Dożyła 59 lat.
Jesteś dziennikarką, pewnie wiesz, jak się do tych poszukiwań zabrać – kończy opowieść Agnieszka Olszewska. O archiwach ścinawskich nie mam pojęcia, ale od razu myślę o Andrzeju Sitarskim, który prowadzi sklep papierniczy w Rynku, a na zapleczu zorganizował muzeum. Pasjonat regionalnej historii bez problemu odnajduje dokumenty z nazwiskami przodków Dennisa Kuczery, m.in. księgę jubileuszową i fotografie rozebranego po wojnie klasztoru. Zeskanowane dokumenty wędrują do Hamburga i sprawiają prawnukowi Josefa Othmara i Klary wielką radość. Jestem bardzo wdzięczny za te bezcenne informacje – mówi Dennis Kuczera - Piszę kronikę mojej rodziny w formie powieści i wiadomości o moim pradziadku bardzo mi się przydadzą. Ciotka Vera też bardzo się cieszy, że mogła usłyszeć coś o swoim ojcu. Potomek dawnych ścinawian chce tu przyjechać i obejrzeć miejsca związane z dziejami rodziny. Byłem i nadal jestem poruszony chęcią pomocy ze strony pana Sitarskiego i Agnieszki – dodaje. Rówieśnik dziadka
Historii z odnalezieniem śladów po czyichś przodkach Andrzej Sitarski ma na swoim koncie więcej. Zaledwie kilka dni temu gościł rodzinę z Francji. Bratanek pewnego żołnierza walczącego na II wojnie światowej wraz z żoną i tłumaczem języka francuskiego zawitali do Ścinawy w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji o poległym tu Francuzie. Pierre Boisset urodził się w Chartres w 1918 r. Był więc rówieśnikiem Othmara Kuczery, syna przeora ze Ścinawy. W czasie wojny Pierre Boisset trafił do niewoli i był więźniem niemieckiego stalagu jenieckiego w Żaganiu. W styczniu 1945 r. razem z grupą kolegów z obozu został oddelegowany do pracy przy umocnieniach w rejonie Rawicza – opowiada Andrzej Sitarski – Stamtąd 21 stycznia ewakuował się razem z innymi uciekającymi przed frontem radzieckim do Ścinawy. Tutaj rozstał się z kolegami z Francji.
Jedna z mieszkanek Ścinawy pamięta wieczór 23 stycznia 1945 r. Rodzina Scholzów z ulicy Wołowskiej pakowała się do ucieczki z miasta – Andrzej Sitarski cytuje opowieść starszej pani – Od kilku godzin trwał ostrzał z drugiej strony Odry. W pewnej chwili, kiedy na podwórku przy traktorze stała żona Scholza z dzieckiem, rozległ się świst i tuż przy niej spadł pocisk. Na miejscu zginęli: żona i dziecko Scholza oraz Francuz, który im pomagał w wyjeździe. Tym Francuzem był właśnie Pierre. Wieść o tragedii rozniosła się w mgnieniu oka. Mieszkanka Ścinawy pamięta, że dom stał na miejscu dzisiejszego kiosku z gazetami i kwiaciarni na ul. Wołowskiej. Brat Pierra miał życzenie, by syn odnalazł miejsce spoczynku stryja. Wprawdzie nie udało się odnaleźć mogiły, w której Francuz został pochowany, ale jego rodzina odjechała ze Ścinawy w spokoju – mówi Andrzej Sitarski – Wzruszenie na ich twarzach powiedziało mi wszystko.
List od Towe
Dzięki Andrzejowi Sitarskiemu na ślad swego nieznanego ojca trafiła też mieszkanka Izraela. W maju 2004 r. do pana Andrzeja zadzwoniła tłumaczka z Warszawy i zapytała, czy wie, gdzie jest miejscowość Grosendorf w dawnym województwie legnickim w okolicach Ścinawy. Dla mnie było oczywiste, że chodzi o Dłużyce – wspomina pasjonat historii – Wtedy dowiedziałem się, że Towa Kolten wraz z dziećmi przyjechała do Polski w poszukiwaniu grobu swojego ojca. Miała zaledwie dwa latka, gdy Lew Knobel został wcielony do radzieckiej armii i poszedł na wojnę. Z Pomorzan na kresach malutką Towę i jej matkę los rzucił najpierw do Czechosłowacji, a potem do Izraela. W czasie wojennej pożogi zaginęły wszystkie zdjęcia ojca, który nigdy nie wrócił, a Towa nie zapamiętała jego twarzy. Matka długo czekała na ojca. Dopiero w 2002 r. Towa dostała list z archiwum moskiewskiego. Napisano, że Lew Knobel żołnierz 640. pułku i 147. strzeleckiej dywizji poległ 31 stycznia 1945 r., walcząc w rejonie Ścinawy w miejscowości Grosendorf –
Dłużyce.
Od tej pory córka Lwa zbierała pieniądze na wyjazd do Polski. Andrzej Sitarski nie miał żadnych dokumentów o Lwie Knoblu, ale przypomniał sobie, że pewien starszy mieszkaniec Ścinawy zwoził ciała wszystkich żołnierze Armii Czerwonej, którzy polegli w rejonie Ścinawy, Ręszowa, Sitna, Krzyżowej i Dłużyc do zbiorowej mogiły w parku za plebanią. Inni ścinawianie opowiadają, że pod koniec lat 40. ekshumowano wszystkie zwłoki i wywieziono je na cmentarz w Wołowie lub Wrocławiu. Towa ruszyła dalej, a po kilku tygodniach przysłała Andrzejowi Sitarskiemu list. "Dziękuję z całego serca za tak miłe i serdeczne przyjęcie" – pisze Towa Kolten – "Ja i moje dzieci jesteśmy wzruszeni do dziś. Otrzymaliśmy zdjęcia. Dla mnie to jest najlepsza pamiątka. Po tylu latach zobaczyć grób mojego ojca, którego nigdy nie poznałam. Jest w tym pańska zasługa". Weki z mięsem
Chwile wzruszenia w muzeum Andrzeja Sitarskiego przeżył też 77-letni bratanek Paula Schliebsa. W milczeniu i ze łzami w oczach po 62 latach oglądał dokumenty stryja. Jakiś czas temu mieszkaniec Chobieni wykopał w swoim ogrodzie stare słoiki z mięsem i teczkę z dokumentami – opowiada Andrzej Sitarski – Wiedział, że zbieram takie rzeczy i sprzedał mi je. Z oczyszczonych dokumentów wynika, że Paul Schliebs miał barkę na Odrze. W pliku ocalonych papierów są przeglądy techniczne, ubezpieczenia, książeczka oszczędnościowa, cesja, świadectwa udziałowe. Gdy bratanek Paula przyjechał do Chobieni, powiedziano mu, żeby się udał do Ścinawy. Przyszedł i powiedział: Ma pan dokumenty mojego wujka. Oglądał je i słoiki – mówi pan Andrzej – Myślałem, co powie. Jak zechce, to dam mu te rzeczy. Są dla mnie cenne, ale dla niego o wiele bardziej. Ale nie chciał. Spodobało mu się muzeum i stwierdził, że pamiątki powinny tu zostać. Pan Andrzej dał mu jedno ze świadectw udziałowych stryja i opowiedział historię słoików. Gdy
nadchodziła Armia Czerwona, wszyscy byli przerażeni – wyjaśnia Sitarski – Uciekali w popłochu, ale zamierzali wrócić, dlatego zakopywali najcenniejsze rzeczy i jedzenie. Tak też uczynił Paul Schliebs, ale gdy Rosjanie byli po drugiej stronie Odry, nie wytrzymał psychicznie i powiesił się. Tak się kończy historia weków z mięsem.
Dom z historią
Coraz więcej osób, zwłaszcza Niemców wie, że u Andrzeja Sitarskiego powstaje coś w rodzaju centrum poszukiwań. Skąd w nim ta chęć, by ocalać od zapomnienia? Zaczęło się od starego domu na wsi, który kupiłem przed laty – wspomina niezwykły ścinawianian – Wszedłem do środka. Na ścianie wisiał ręcznik. Obok stała miska, a na piecu garnki. Pomyślałem: to jest historia. Był tu człowiek, który odszedł. Pochodził ze Wschodu, znałem go nawet. Zostały po nim tylko te rzeczy. Potem okazało się, że w domu jest łóżko po Niemcu, poprzednim właścicielu. Kolejny człowiek i kolejna historia. I tak to się toczy.
Pana Andrzeja najbardziej wzrusza widok twarzy ludzi, gdy oglądają rzeczy po swoich bliskich. Ich spojrzenia mówią wszystko – wyznaje – Najpiękniejsze są te chwile, gdy ludzie przyjeżdżają pierwszy raz, z obawami, bo nie wiedzą, co tu zastaną, jak będą potraktowani. Gdy widzą, że szanuję ich historię, rozpromieniają się i są bardzo wdzięczni. Odjeżdżając, cieplej myślą o nas Polakach.
Agata Grzelińska