"Lolita" jako podróż od niewinności do prawdziwego życia
Kilka dni temu, po latach, oglądałam raz jeszcze film zrobiony na kanwie "Lolity" Nabokova. Patrzyłam na ten film inaczej niż kiedyś, gdy najważniejszy wydawał się wątek fatalnego zauroczenia. Teraz najważniejszy (także w książce, do której po filmie ponownie sięgnęłam) okazał się wątek ucieczki Humberta z Lolitą i ich podróży samochodem przez Amerykę. Niekończąca się płaszczyzna środkowych stanów, którą pamiętam z własnej podróży autobusem przez kontynent. Tak jednostajna, że trzeba wzbudzić w sobie jakiś cień szaleństwa, żeby to wytrzymać. Bo inaczej rodzi się pokusa, żeby zostać w którymś z nieodróżnialnych od siebie, przydrożnych miasteczek i roztopić się w tym entropijnym krajobrazie.
Taka właśnie Ameryka fascynowała Nabokova. Gdzieś zresztą przeczytałam, że pisał "Lolitę" na tylnym siedzeniu samochodu, który przez Stany prowadziła jego żona. I że te wszystkie opisy depresyjnych hoteli, z drobiazgowym odnotowaniem koloru kapy na łóżko i abażuru, i porażająca jednostajność krajobrazu, bez żadnych, wnoszących wymiar symboliczny, architektonicznych konstrukcji - była całkowicie realistyczna. Tak jak i narzucające się uczucie, że w tej sytuacji to sama natura nabiera symbolicznego znaczenia i że to zacieranie granic pogłębia jeszcze odczucie wsysającej pustki. Szokującej po - przeładowanej znaczeniami - Europie.
Ale czytając dziś "Lolitę" dostrzegłam w tej książce także coś innego. Może ta bezpośredniość gestów Lolity, równocześnie prowokująca i niewinna, (a raczej - prowokująca, bo niewinna) wynikała z jej istnienia poza dobrem i złem? Istnienia tak pociągająco naturalnego, bo pozbawionego refleksji, jak owe gesty wyglądają w oczach innych. A więc także - bezpośredniość nie próbująca nic oceniać.
Może jest to niewinność wynikająca z istnienia poza kulturą i dramatami historii (a tak właśnie Nabokov widział Amerykę). Istnienia bez patrzenia na świat i siebie przez filtr symbolicznych znaczeń, co niszczy - ową, tak pociągającą w Lolicie - bezpośredniość gestu. I czyni nas wciąż kimś innym.
Po przeżyciach rewolucyjnej Rosji Ameryka jawiła się zapewne Nabokovowi jako kontynent, który jeszcze nie przeżył tragedii. Tragedii, która już na zawsze uczyniłaby taką bezpośredniość i bezrefleksyjność gestu - niemożliwą. Tak, jak stało się to z Lolitą na końcu filmu, gdy dopadło ją prawdziwe życie. Wciąż bardzo młoda, ale już wyglądająca jak własna matka. Czujna, gotowa na kompromisy, już nie taka obojętna i cool, jak kiedyś. Ważąca gesty i słowa, bo obawiająca się reakcji innych. I już pozbawiona swojej, tak pociągającej dla Humberta - Europejczyka - dawnej, bezrefleksyjnej bezpośredniości życia, a nie - myślenia o życiu i grania z życiem.
Prof. Jadwiga Staniszkis specjalnie dla Wirtualnej Polski