"Lis przypominał, że białe jest białe"
Gdy kilkanaście dni temu pisałem nominację dla Tomasza Lisa do Nagrody im. Andrzeja Woyciechowskiego, nie sądziłem, że moje słowa tak szybko staną się proroctwem: "W czasach, gdy wielu jego kolegów wybierało milczenie lub propagandę, Tomasz Lis pokazał, że dziennikarz musi mieć odwagę bronienia niezależności mediów. Uprawia zaangażowaną, ale nie tendencyjną publicystykę dziennikarską. Nie boi się najważniejszym ludziom w państwie przypomnieć, że 'białe jest białe, a czarne jest czarne'. Nawet jeżeli dziś nie opłaca się to jemu lub stacji, w której pracuje, w przyszłości zaprocentuje jeszcze większym zaufaniem odbiorców" - pisze w komentarzu Andrzej Skworz, redaktor naczelny miesięcznika "Press".
Zygmunt Solorz-Żak pokazał, że obecność Tomasza Lisa i jego programu w Polsacie już mu się nie opłaca. To dramatyczna zmiany jego postawy, gdyż dotychczasowe próby ataków na swoich współpracowników Solorz-Żak odpierał. Paradoksalnie pozycja osoby atakowanej z zewnątrz w Polsacie rosła, gdyż jego właściciel organicznie nie znosi, gdy ktoś mu dyktuje, co ma robić. A teraz on, miliarder i magnat medialny, w toku kampanii wyborczej sprawił, że stacja traci dziennikarza politycznego, z którym musiał się liczyć nie tylko każdy polityk w państwie, ale też każdy, kto odpowiada za słupki oglądalności w telewizji - uważa Skworz.
Fakt, że Lis za powstałą sytuację obwinia nie właściciela stacji, ale polityków Prawa i Sprawiedliwości wskazuje, że Solorz-Żak wyjawił mu powody swoich lęków, najprawdopodobniej związanych z dokumentami, które państwowe służby zbierają przeciw najbogatszym przedsiębiorcom. Solorz-Żak, zdaniem Lisa, nie jest winnym, tylko ofiarą powstałej sytuacji - pisze naczelny "Press".
Trzeba jednak głośno powiedzieć: tama pękła. Koncesja na ogólnopolską telewizję to nie tylko maszynka do robienia pieniędzy, ale też wielka odpowiedzialność za debatę publiczną i poziom wolności wypowiedzi oraz możliwość krytyki coraz bardziej omnipotentnej władzy. Dotychczas mogliśmy wierzyć, że dziennikarze komercyjnych mediów elektronicznych – kierujący się ku najszerszej publiczności – są obiektywni. Wiedzą, że ich przekaz musi dotrzeć do wszystkich: i do czerwonych, i do czarnych, i do zielonych. Dziś jednak woda zaczyna podmywać fundamenty tej naszej wiary - czytamy w komentarzu.
W najbliższych tygodniach widzowie i dziennikarze będą się bacznie przyglądać czy ci, którzy odważyli się wejść w buty Tomasza Lisa, sprostają zadaniu niezależnego, odważnego i profesjonalnego dziennikarstwa. Ufajmy, że chcąc udowodnić sobie i Polakom, iż na jednym Lisie dziennikarstwo się nie kończy, będą się starać do jego poziomu dorosnąć. Wtedy PiS osiągnąłby efekt odwrotny od zakładanego. Polsat wyszedłby z tego zamętu z twarzą - napisał Skworz.
Jednak możliwe jest też, że stacja – wiedząc, jakie przynosi to kłopoty – na czas kampanii zapomni o publicystyce, a w to miejsce wejdzie rozrywka, która daje pieniądze i nie drażni polityków. To byłoby widocznym złem, gdyż przestrzeń krytycznej debaty Polaków jest już teraz nieporównanie węższa niż w krajach o ustalonych demokracjach.
Tomasz Lis pisał w "Press" niedawno: "Nie jest łatwo młodym dziennikarzom, bo rynek pracy dla naprawdę obiektywnych dziennikarzy z dnia na dzień się kurczy. Tym większa odpowiedzialność spoczywa na tych, którzy mocno już stoją na nogach. Milczenia, oportunizmu, układności nie będzie nam można wybaczyć. Robimy od lat to, co robimy, bo ktoś nam wywalczył wolność. Nadchodzi czas spłaty długów".
Te długi powinni też płacić właściciele mediów. Bo choć dają sobie odbierać całe pola przynależne niezależnym mediom, to wierzę, że szefowie Agory, TVN-u, Radia Zet, RMF FM, Axel Springer Polska, Wydawnictwa Bauer czy "Polityki" przez te dni próby przejdą zwycięsko – i wspólnie. Że będą raczej współpracować w imię wolności słowa, niż wygrywać partykularne interesy przeciw sobie nawzajem.
Andrzej Skworz, Redaktor naczelny "Press"