"Lex butapren", czyli projekt odklejony od wyborców. Nieoficjalnie: projekt dzieli koalicję i może upaść
- Gdybym miał obstawiać, czy się z tego wycofamy, to myślę, że tak. Albo skończy się jakąś awanturką w koalicji - mówi jeden z polityków PiS o "lex butapren". To wymyślona przez dziennikarzy i polityków potoczna nazwa projektu posłów PiS, którzy chcą, by członkowie władz państwowych spółek, wybrani przez obecny rząd, byli nieodwoływalni w razie przegranej PiS w najbliższych wyborach parlamentarnych. - PiS chce "przykleić" swoich do koryta, bo wie, że straci władzę - grzmi opozycja. Szkopuł w tym, że projekt może zostać storpedowany przez koalicjantów PiS. A i prezydent może nie być mu przychylny.
"Celem projektowanych przepisów jest wprowadzenie rozwiązania gwarantującego zwiększenie stabilności składu rad nadzorczych i zarządów spółek o strategicznym znaczeniu dla bezpieczeństwa państwa i regionu" - czytamy w uzasadnieniu do projektu przygotowanego przez posłów PiS.
To jedno zdanie oznacza, że partia rządząca nawet nie kryje się ze swoimi zamiarami, choć stara się je ubrać we wzniosłe słowa. I - co opozycja nazywa wyjątkową bezczelnością - wykorzystać do tego sytuację geopolityczną.
- Pomysł jest związany z wojną, w celu zapewnienia stabilności zarządzania strategicznymi spółkami Skarbu Państwa. Ta stabilność jest priorytetem wobec sytuacji za granicą i sytuacji gospodarczej w Polsce i w Europie. Każde wahnięcie osobowe czy w zarządzaniu [spółkami skarbu państwa] może nieść za sobą konsekwencje trudne do wyobrażenia - starał się przekonywać w Programie Pierwszym Polskiego Radia sekretarz generalny PiS Krzysztof Sobolewski.
Jak dodawał szef struktur PiS i bliski współpracownik Jarosława Kaczyńskiego, chodzi o "stabilność strategii", która została obrana w danych spółkach, w "długim okresie czasu".
Co się kryje za tą - dość mglistą - argumentacją? Projekt PiS, który doprowadził do wrzawy scenę polityczną w Polsce. Jego celem jest stworzenie "rady ds. bezpieczeństwa strategicznego", która ma na lata zablokować zmiany kadrowe w radach nadzorczych i zarządach kluczowych państwowych firm.
Nowa, powoływana na sześć lat rada ma być gwarantem dla PiS, jeśli chodzi o wpływ na politykę kadrową w pięciu spółkach: PKN Orlen, Polskich Sieciach Elektroenergetycznych, Gaz-Systemie, PERN oraz Polfie Tarchomin.
Bez zgody rady nie można by odwoływać ani członków rad nadzorczych, ani zarządów tych firm. Nawet - a raczej przede wszystkim - po zmianie władzy. Powód? Nietrudno się domyślić.
Tak zwana rada ds. bezpieczeństwa powołana byłaby na sześcioletnią kadencję de facto przez obecnie rządzących. Sejm - zdominowany dziś przecież przez PiS - miałby trzech członków rady, a prezydent i Senat - tylko po jednym. To daje formacji Jarosława Kaczyńskiego bezpieczną większość. I zapewnia PiS-owi kreowanie polityki kadrowej w spółkach na lata, zabezpieczając tym samym posady dla nominatów tego ugrupowania na wypadek przegranej w wyborach (rady nadzorcze i zarządy spółek pod specjalnym nadzorem miałyby być bowiem powoływane na pięcioletnie kadencje).
O politycznym sensie projektu pisał już w Wirtualnej Polsce dziennikarz Patryk Słowik.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Lex butapren" jak "Bezkarność plus"?
Szkopuł w tym, że do wzbudzającego olbrzymie kontrowersje projektu nikt w PiS… nie chce się dziś przyznać.
- Wstydliwa sprawa - mówi jeden z posłów.
Szeregowi działacze, których zapytaliśmy o zdanie, twierdzą, że - tak jak bywało to w przeszłości - PiS z tego projektu się wycofa lub "pomysł sam upadnie". - Zrobi się z tego awanturka, przede wszystkim w koalicji. A i nasi wyborcy mogą tego nie zrozumieć - twierdzi jeden z rozmówców.
Wedle naszych informacji skorzy do poparcia projektu nie są "ziobryści", czyli koalicjanci PiS. - Politycy Solidarnej Polski nie mają większego interesu, by "zabezpieczać tyły" w spółkach pisowcom - nie kryje przedstawiciel obozu rządzącego.
Doniesienia te potwierdza nieoficjalnie w rozmowie z WP dwóch polityków Solidarnej Polski. - Będziemy przeciwko - słyszymy. Trzeci z nich twierdzi jednak, że nie ma jeszcze oficjalnej decyzji, ale sugeruje, że jego formacja projektu PiS nie poprze.
W przeszłości politycy Solidarnej Polski kilkukrotnie w kwestiach mocno kontrowersyjnych, ale działających na korzyść przedstawicieli PiS, prezentowali swoje zdanie i nie dawali się przekonać. Tak było choćby ze słynnym projektem nazwanym "Bezkarność plus".
Przepis ten - forsowany w 2020 roku przez ludzi premiera - był tak skonstruowany, że dawał możliwość uniknięcia odpowiedzialności za praktycznie każde przestępstwo, jeśli tylko jego popełnienie byłoby uzasadniane przeciwdziałaniem pandemii COVID-19. A tak było przy okazji forsowania organizacji tzw. prezydenckich wyborów kopertowych.
Wtedy projekt upadł, bo sprzeciwili mu się posłowie Solidarnej Polski, bez których głosów PiS nie ma w Sejmie większości. - Koalicja przez to nie upadła. Dlaczego zatem teraz miałoby być inaczej? - pyta z uśmiechem jeden z "ziobrystów".
Nasi rozmówcy sugerują, żeby do projektu PiS się "nie przywiązywać".
Przyznanie się do własnych błędów
Inny z naszych rozmówców: - Ten projekt to tajemnicza sprawa. Czyżby panowie Sasin z Morawieckim znów mieli walczyć o spółki? Nie wiadomo, kto przeciwko komu tu gra, ale do wyborców trafia przekaz: "biją się o stołki". Po co PiS miałoby sobie to robić? I to teraz, w kryzysie?
Z nieoficjalnych pogłosek wynika, że projektowi może sprzeciwić się prezydent Andrzej Duda. - Pałac nie był konsultowany w tej sprawie - słyszymy nieoficjalnie.
- Jest jeszcze Kukiz. On też będzie kręcił nosem, przecież facet ma bzika na punkcie obsadzania spółek "partyjnymi" - twierdzi jeden z naszych rozmówców.
Brak przekonania słychać nawet w wypowiedziach przedstawicieli obozu władzy. Od projektu dystansuje się rzecznik rządu Piotr Mueller, który zapewnia, że Kancelaria Premiera nie ma z projektem nic wspólnego, a nawet… szef klubu PiS Ryszard Terlecki, który zapytany w Sejmie o projekt, odpowiedział: "A nie wiem, nie znam szczegółów".
Politycy PiS musieliby też przyznać, że - skoro muszą forsować projekt "stabilizujący sytuację" w spółkach - dotychczasowe zarządzanie spółkami skarbu państwa było niestabilne, chaotyczne i niezgodne z celami.
Byłoby to też o tyle trudne, że spółki skarbu państwa są najważniejszym finansowym łupem dla rządzących. A kadrowa karuzela, na której kręcą się przez lata partyjni nominaci zarabiający bajońskie sumy pieniędzy, właściwie się nie zatrzymuje.
Władza przyzwyczaiła nas, że przeważnie wybory władz spółek i innych państwowych instytucji to wypadkowa partyjnych gier, walk o wpływy i rywalizacji personalnej opartej na politycznych ambicjach i wzajemnych animozjach.
Standardem stało się, że w spółkach z udziałem Skarbu Państwa prezes rządzący co najmniej rok to już menedżer z dużym stażem. W niektórych podmiotach dokonano już kilkunastu wymian (przykładowo w Enerdze prezesa wymieniono 11 razy), a rocznie co piąty zarządzający jest wymieniany.
PiS - forsując projekt "lex butapren", którego głównym celem jest podtrzymanie siły swojego środowiska politycznego na wypadek przegranych wyborów - musiałoby się zatem przyznać do własnych błędów. I to popełnianych od 2015 roku, czyli od momentu przejęcia władzy.
Opozycja projekt zrównuje z ziemią
Przeciwko projektowi wniesionemu przez posłów PiS (projekt poselski zakłada, że nie trzeba przeprowadzać konsultacji społecznych) stanowczo protestuje opozycja.
Polityczny sens projektu zgrabnie ujął były szef PO Grzegorz Schetyna: "to budowanie arki przed potopem". Jak stwierdził polityk, Jarosław Kaczyński ma spodziewać się wyborczej porażki i dlatego zamierza "zbudować wyspy, które mogą być ich gwarancją powrotu do władzy". - Kaczyński podkłada ładunki wybuchowe pod projekt nowego rządu i nowej koalicji - mówi Schetyna.
Podobnie twierdzą inni politycy opozycji: - Najpierw zrobili patologię w spółkach skarbu państwa, wprowadzili pociotków, krewnych, a teraz mówią, że chcą ustabilizować sytuację w spółkach skarbu państwa - drwi Michał Kobosko z Polski 2050. Jak tłumaczy, "to jest jeden z pomysłów na, z jednej strony, cementowanie władzy, z drugiej strony, na kontynuację spuścizny Prawa i Sprawiedliwości, na to, żeby ustawą zablokować możliwość dokonywania zmian w radach nadzorczych i zarządach spółek skarbu państwa".
Wątpliwości co do projektu nie mają komentatorzy i analitycy. Większość z nich - od lewa do prawa - twierdzi, że to znak, że PiS szykuje się na wyborczą porażkę.
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski