Władzę stracimy, ale koryta nie oddamy. PiS nie pozostawia złudzeń [OPINIA]

W obozie władzy doskonale wiedzą, że bolesny upadek nadciąga. Wymyślili więc, że zafundują sobie na koszt państwa złote spadochrony. Ale to, co ludzie PiS szybko sami sobie dadzą, kolejni rządzący równie szybko im odbiorą.

Na zdjęciu m.in. Mateusz Morawiecki, Jarosław Kaczyński, Mariusz Błaszczak
Na zdjęciu m.in. Mateusz Morawiecki, Jarosław Kaczyński, Mariusz Błaszczak
Źródło zdjęć: © East News | JACEK DOMINSKI/REPORTER
Patryk Słowik

25.10.2022 10:40

Posłowie Prawa i Sprawiedliwości złożyli w Sejmie projekt ustawy o zmianie ustawy o zasadach zarządzania mieniem państwowym oraz ustawy o zasadach kształtowania wynagrodzeń osób kierujących niektórymi spółkami.

Pod tą skomplikowaną nazwą kryje się proste rozwiązanie: teraz, k..., my, a gdy nawet ludzie nas już nie będą chcieli, to i tak, k..., nadal będziemy my.

Ot, ustawa, którą śmiało można nazwać "Koryto plus". I to bez żadnej przesady.

Złota rada

Założenie PiS-owskiego projektu jest takie, że powstanie nowa rada ds. bezpieczeństwa strategicznego. Wybierze ją w praktyce PiS, bo spośród pięciu członków trzech wskaże Sejm, jednego prezydent oraz jednego Senat.

Zadanie rady będzie proste: ma oceniać, czy danych członków zarządów oraz rad nadzorczych pięciu wybranych przez władzę spółek (Orlenu, PERN, PSE, Gaz-Systemu oraz Polfy Tarchomin), można odwołać, czy nie.

Jeśli rada uzna, że nie - to odwołać nie będzie wolno. Choćby chcieli tego wszyscy akcjonariusze, ze Skarbem Państwa na czele.

Kadencja członków rady ma trwać sześć lat. Z kolei po wejściu w życie ustawy ma rozpocząć swój bieg pięcioletnia kadencja członków zarządów i rad nadzorczych we wskazanych spółkach.

Co to oznacza? Ano tyle, że PiS chce zabetonować sobie przyczółki w państwowych podmiotach. Założenie jest takie, że gdy ustawa wejdzie w życie, to menedżerowie będą nietykalni. I nie pomoże nawet możliwa przyszłoroczna zmiana rządzących, gdyż członków powołanej jeszcze za tej kadencji Sejmu rady w nowym rozdaniu nie będzie można odwołać.

To się nie uda

Mam jednak dla wyzyskiwaczy publicznych środków z Prawa i Sprawiedliwości złą informację: wasz "doskonały" plan nie wypali.

Jeżeli tylko zmienią się rządzący, to menedżerowie wskazanych w ustawie spółek polecą ze stołków szybciej niż się dziś komukolwiek w PiS-ie wydaje.

Przede wszystkim: nie ma mowy o pięciu latach spokoju i pobierania kasy. Skoro bowiem ustawę można uchwalić, to można ją też uchylić lub zmienić.

I ktoś teraz powie: hola, hola, przecież prezydent Andrzej Duda będzie mógł ją zawetować, a szansa na przełamanie prezydenckiego weta - patrząc w obecne sondaże partyjne - będzie niewielka.

Nawet gdybyśmy tak uznali, już robią się trzy lata spokoju, zamiast pięciu.

Ale teraz odpowiedzmy sobie na pytanie: czy Andrzej Duda będzie się zabijał o los i portfel Daniela Obajtka i innych ludzi powiązanych z PiS-em?

Czy przykładowo będzie gotów poświęcić budżet kancelarii prezydenta, by budżet domowy kilkudziesięciu zarządzających z nadania PiS się zgadzał? Pieniądze przecież przyznaje ustawodawcza, a daje władza wykonawcza - rząd; kancelaria nie da i prezydent - mówiąc dosadnie - będzie mógł jedynie wyrażać swoje oburzenie.

Odpowiedź wydaje się oczywista: Andrzej Duda nie otworzy frontu walki, na którym nic nie będzie mógł zyskać. Tym bardziej, że druga kadencja i brak możliwości ubiegania się o reelekcję powodują, iż zależność głowy państwa od partii politycznej jest mniejsza.

Możliwy jest też inny scenariusz: po prostu do spółek przyjdą dobrze zbudowani panowie i "odziedziczonych" po rządach PiS-u menedżerów wyproszą.

I nie, bynajmniej nie jestem zwolennikiem wyrzucania kogokolwiek siłą. Po prostu nie mam wątpliwości, że takie rozwiązanie wielu zwolennikom obecnej opozycji by się spodobało, a nikt na świecie nie stanąłby w obronie "złotych spadochroniarzy".

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Na karuzeli

Sam pomysł posłów PiS-u, który rzekomo jest clou zgłoszonego rozwiązania, czyli by zadbać o stabilność zatrudnienia menedżerów kluczowych dla państwa spółek, jest oczywiście godny pochwały. Szkopuł w tym, że ostatnie siedem lat rządów Prawa i Sprawiedliwości to jedna wielka karuzela spółkowa. Standardem stało się, że w spółkach z udziałem Skarbu Państwa prezes rządzący co najmniej rok to już menedżer z dużym stażem. W niektórych podmiotach dokonano już kilkunastu wymian (przykładowo w Enerdze prezesa wymieniono 11 razy), a rocznie co piąty zarządzający jest wymieniany.

Do wprowadzenia odrobiny stabilności w zarządzaniu państwowymi spółkami nie potrzeba żadnej nowej ustawy, ani nowej rady. Potrzeba odrobiny pomyślunku oraz krztyny poczucia odpowiedzialności za dobro wspólne. Skoro zaś go od lat brakuje, trudno uwierzyć w deklarowany cel wskazany w projekcie ustawy.

Do tego dochodzi jedna z podstawowych zasad zarządzania spółkami, czyli że właściciele decydują o tym, jak i przez kogo prowadzony jest biznes. Prawo i Sprawiedliwość chcę naruszyć i tę regułę.

Nie miejmy złudzeń: chodzi o koryto, z którego można się nażreć. Chodzi też o podtrzymanie siły swojego środowiska politycznego, choćby miało się znaleźć w opozycji. Dobrze płatne stanowiska (często po kilkadziesiąt tys. zł miesięcznie) zajmowane przez wdzięcznych ludzi przełożyłyby się przecież wsparcie finansowe dla partii.

Dodatkowo, oczywiście mógłbym w tym miejscu utyskiwać na nierespektowanie podstawowych zasad procesu legislacyjnego, czyli wybranie krótszej ścieżki poselskiej, która – w przeciwieństwie do projektów rządowych – nie wymaga konsultacji publicznych. Ale narzekanie na to mogłoby odwrócić uwagę od podstawowej tezy: cały projekt ustawy to PiS-owski zamach na państwową kasę.

Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1488)