Leszek Miller tłumaczy się z fatalnej wpadki. "To z szacunku do ludzi"
- Późno w nocy, właściwie rano, zabrałem się do konstruowania swojego wystąpienia. Chciałem je przemyśleć, zastanowić się nad treściami. I bardzo spodobało mi się to, co udało mi się napisać. Ale nie byłem pewny, czy będę w stanie dokładnie to wszystko powiedzieć i wręczyłem ten tekst koledze. Powiedziałem mu, że jak coś zapomnę czy przeinaczę, to żeby mnie poprawił - tak przewodniczący SLD Leszek Miller w "Faktach po faktach" tłumaczył się ze swojej wpadki podczas wystąpienia na pochodzie pierwszomajowym.
Przemawiając w czasie pochodu pierwszomajowego Miller skorzystał z pomocy suflera. Stojący za plecami przewodniczącego SLD mężczyzna mówił mu na ucho kolejne zdania przemówienia.
Prowadząca rozmowę w TVN24 zaznaczyła, że widać było, że sufler cały czas coś podpowiadał. - No może trochę za dużo - zaznaczył Miller i podkreślił, że dokładność, którą chciał zachować wynikała z szacunku dla słuchaczy: - W tego rodzaju wystąpieniach emocje są tak silne, że traci się wątek, mówi się inaczej, a potem człowiek ma do siebie żal że się pomylił. (...) Zrobiłem to z szacunku do ludzi, z którymi stałem oko w oko.
Szef SLD mówił m.in. że "tego rodzaju wiece nie znoszą czytania z kartki". Podkreślił też, że takie przemówienia są wcześniej planowane. Przyznał, że prosi współpracowników, żeby powiedzieli mu, co jest w takim wystąpieniu ważne. - Spotykamy się, dyskutujemy, ale potem zostaję sam na sam z tymi poradami i muszę to skonstruować na własną odpowiedzialność i według własnego zapatrywania - powiedział Miller i podkreślił, że o wiele ważniejsza jest treść wystąpienia niż jego forma.