Wasyl w za dużej kurtce snuje się po korytarzach. Przed wojną był nauczycielem. Teraz stróżuje, by dorobić na życie w zapomnianym kurorcie. Kiedy cały świat spekuluje o możliwości rosyjskiej inwazji na Ukrainę, mieszkańcy szarej strefy walczą o przetrwanie.
W ostrzelanej ruinie technikum nieopodal Mariupola pomarańczowy Lenin w tryumfalnym geście wyszedł zza tapety. Nadmorska wilgoć zaczęła odsłaniać kolejne warstwy na ścianach.
Gryzący zapach przebija się nawet przez zamknięte szyby. Szczypie w oczy. Mimo słonecznej pogody dookoła unosi się szara mgła. - Mamy tu fabrykę obłoków – mówią mieszkańcy Mariupola, wskazując na potężne kominy Azowstalu, z których buchają kłęby pary. Tutejsze huty najbogatszego Ukraińca Rinata Achmetowa są głównym pracodawcą i trucicielem w regionie.
Największe ukraińskie miasto na azowskim wybrzeżu powróciło na nagłówki światowych mediów przez zagrożenie rosyjską inwazją. Jeden ze scenariuszy zakłada, że tuż po zakończeniu zimowych Igrzysk Olimpijskich wojska Władimira Putina mogą podjąć próbę "przebicia" lądowego korytarza na Krym, by rozwiązać problem z dostarczaniem wody na okupowany półwysep.
Ukraiński Mariupol. Dramatyczne zdjęcia powojennych zniszczeń
Wszyscy w Mariupolu doskonale pamiętają początek wojny. Prorosyjscy separatyści zajmowali budynki państwowej administracji. Kiedy ukraińskie wojsko wraz z ochotniczymi batalionami wyparło ich za granicę miasta, odpowiedzieli ostrzałem jednej z dzielnic. Życie straciło 31 cywilów, ponad 100 zostało rannych. 24 stycznia 2015 r. to jeden z najtragiczniejszych dni w historii miasta.
Z włazu amerykańskiego transportera Humvee wyłania się ukraiński żołnierz z obrotowym minigunem pod ręką. Ale wojskowy wóz nie robi już na nikim wrażenia, choć pustynne kolory wyróżniają się na tle okolicznej szarości.
MIASTO NA FRONCIE
Mariupol leży około 25 kilometrów od linii frontu. Przez osiem lat tlącego się konfliktu między Ukrainą a Rosją ludzie tutaj nauczyli się żyć w cieniu wojny. W pogodne dni w mieście słychać huk pocisków.
Miejscowi przyzwyczaili się również do punktów kontrolnych ustawionych na wszystkich wjazdach i wyjazdach z miasta. Przy niektórych wojskowi wciąż są w okopach. Żołnierze sprawdzają dokumenty, zaglądają do bagażnika, pytają o cel podróży.
- W mieście nie ma paniki, ale czuć zapach strachu. Tutaj nikt nie lubi rozmawiać o wojnie, ale wielu się do niej przygotowuje. Widać, że ze sklepowych półek znikają makarony i kasze. Każdy sprawdził, gdzie jest najbliższy schron i przeszkolił dzieci, co mają robić w przypadku ostrzału – opowiada Ludmiła Zawalej, wolontariuszka fundacji Berygynia.
To jedna z niewielu organizacji, które docierają do szarej strefy. Tak nazywa się 20-kilometrowa strefa buforowa wzdłuż całej linii frontu: od granicy ukraińsko-rosyjskiej w obwodzie ługańskim aż do morza Azowskiego. W tutejszych wsiach często nie ma przedstawicieli ukraińskich władz. Nie dojeżdża tu ani pogotowie, ani policja.
- Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie. Wsie przechodziły z rąk do rąk. W niektórych punktach kontrolnych rano powiewała flaga separatystów, wieczorem – ukraińska. Nazajutrz wszystko się powtarzało. Do teraz w niektórych wsiach granice między Ukrainą a separatystami są płynne. Lepiej nie jeździć w nocy z włączonymi światłami, bo dla separatystów to zaproszenie do ostrzału – dodaje Marina Pugaczowa, szefowa fundacji.
SZARA STREFA
Dawny kurort Berdiańskie to ostatnia zamieszkała wieś przed linią frontu. Kilka kilometrów od Szyrokyna, jednego z najgorętszych punktów na tej linii. Wojsko ewakuowało stąd wszystkich cywilów. Na skutek regularnych ostrzałów Szyrokyno zamieniło się w gruzowisko.
- Kiedyś ta okolica to był rezerwat pięknego życia. Latem przyjeżdżało pełno ludzi. Morze karmiło turystów i miejscowych. Ziemia była tak żyzna, że plony zbierało się dwa razy do roku - wspomina Marina. I dodaje:
- Ludzie byli przyzwyczajeni do dobrego życia. W 2014 roku wszystko zniknęło.
40-letnia Lilia mieszka w Berdiańskim z matką i siostrzeńcem. Lubi wracać myślami do czasów, kiedy turyści czasami musieli stać na rozgrzanym piasku, bo na leżaki brakowało miejsca. Każdego lata przy molo działała dyskoteka. Po tamtych czasach pozostały tylko wspomnienia.
Lilia nie była nad morzem od początku wojny. Sama nie wie, czego się boi bardziej: min na plaży i w wodzie czy kuli snajpera, który czasami chowa się za zatoką. - Każdy mieszkaniec wsi wie, że przebywanie na otwartych przestrzeniach jest bardzo niebezpieczne - mówi.
Na każdym kroku wzdłuż plaży stoją tablice ostrzegające przed minami w wodzie. Jest też tablica z instrukcją, jak postępować w czasie ostrzału:
"Jeśli usłyszysz świst, od razu padnij na ziemię"
Pociski do tej pory spadają w okolice wzgórza, gdzie pozycje zajmują ukraińscy żołnierze. Lilia, jej siostrzeniec Wania i stara matka Walentyna wyjechali ze wsi, kiedy ostrzały były najsilniejsze. Spędzili 10 dni u krewnych w okupowanym przez separatystów Nowoazowsku.
- To była wieczność. We czworo żyliśmy w jednym pokoju – wspomina czterdziestolatka. Razem z matką uznała, że trwająca w Berdiańskim wojna nie jest tak straszna jak perspektywa rozpoczynania nowego życia w kompletnie obcym miejscu.
- Po powrocie żyliśmy w ciągłym strachu, ale codziennie dziękowaliśmy Bogu, że możemy być u siebie – mówi Walentyna. Wszystkie okna w domu zakleiła grubą folią, licząc, że szyby nie wylecą podczas ostrzału. Nieprzepuszczający światła czarny worek na śmieci miał chronić przed snajperami.
- Przesunęłyśmy pod okna wszystko: materace, poduszki i meble. Wieczorami, kiedy zaczynali strzelać, wyłączaliśmy światła i siedzieliśmy, jak mysz pod miotłą. 15-letni wtedy Wania ze strachu chował się pod łóżkiem – wspomina Walentyna.
Starsza kobieta nie boi się już ostrzałów. – W końcu chyba nauczyli się strzelać. Pociski od jakiegoś czasu nie spadają na domy - mówi. Straszniejsza wydaje się codzienność i 3000 hrywien, czyli 425 zł emerytury miesięcznie na utrzymanie.
- Ubrania dostajemy od organizacji humanitarnych. Jemy głównie to, co wyrośnie w ogrodzie – mówi Walentyna, otoczona skrzynkami ziemniaków. Są wszędzie. W tamtym roku miała jeszcze 30 kurczaków, ale przerobiła je na tuszonkę.
Autobus ze wsi do Mariupola kursuje tylko dwa razy w tygodniu. Jeśli pilnie muszą zrobić zakupy, mogą iść do pobliskiej miejscowości Sopyno. Mają do wyboru dwie trasy: albo 7 kilometrów asfaltową drogą, albo 4 kilometry przez zaminowane pola.
"NIC JUŻ TUTAJ NIE MA"
W Sopynie jedynym miejscem, w którym toczy się życie, jest właśnie sklep. Na wielu półkach pustki. Co jest? Makaron, rozpuszczalna kawa, chipsy, słodycze. W lodówce parówki, kilka rodzajów mielonek, ser. Większość mieszkańców i tak przychodzi tylko po to, żeby do baniaków i pięciolitrowych butelek nabrać pitną wodę. Ta w kranie nadaje się tylko do mycia.
- Kiedyś sklep był czynny 12 godzin na dobę. W sezonie przyjeżdżali turyści, ustawiały się kolejki. Teraz pracuję trzy godziny dziennie. Mamy zakaz sprzedaży alkoholu, żeby nie kusił stacjonujących tu żołnierzy – opowiada sprzedawczyni, Rusłana.
- Wszystko się zmieniło - wtóruje jej Tatiana, kiedyś kierowniczka poczty. Po wybuchu walk oddział w Sopynie został zamknięty, a kobieta straciła pracę i jedyne źródło utrzymania. - Nic już tutaj nie ma. Ostrzelane pensjonaty popadają w ruinę. Nie chce tu przyjeżdżać nawet moja rodzina. Trudno się im dziwić, codziennie słychać huki pocisków spadających koło Szyrokyna – mówi Tatiana, spoglądając w stronę zamarzniętej tafli Morza Azowskiego.
Po chwili przed sklep zaczynają przychodzić kolejne osoby. Spokojna rozmowa zamienia się w głośną wymianę zdań.
Kiedy Lena zobaczyła sąsiadów pod sklepem, wyskoczyła z domu, jak stała. W piżamie, pluszowym szlafroku w kwiaty i z papierosem w ustach dołączyła do dyskusji. - Tu nie da się żyć! – krzyczy. - Nie mamy ani szpitala, ani apteki. Jak ostatnio we wsi umarł człowiek, wezwaliśmy pogotowie. Wiesz, że nam kazali dowieźć ciało do najbliższego punktu kontrolnego? Krew mnie zalewa! Na rękach miałam go zanieść?
W ludziach rośnie frustracja, tworząc podatny grunt dla propagandy. Na froncie wojny informacyjnej zwycięża rosyjska telewizja. Słychać to podczas dyskusji toczonej przed sklepem. Wszyscy się zgadzają, że wojny nie będzie.
– Rosja, Ukraina i Białoruś to narody, które zawsze żyły w zgodzie i sobie pomagały. To wszystko prowokacja. Bóg wie, komu to wszystko przeszkadza … – mówi surżykiem staruszka o lasce, przeplatając ukraińskie i rosyjskie słowa.
- Wszyscy wiedzą, komu. Tym, co teraz Ukrainie broń dostarczają i zmuszają do walki. Siłą nas pchają na tę wojnę! – podchwytuje Tatiana.
Po 2014 roku z Sopyna wyjechało 70 proc mieszkańców. - Pozostali tylko emeryci oraz ci, którzy nie mieli gdzie się podziać. Życie w szarej strefie to ciągła walka o przetrwanie. Państwo nie interesuje się tymi ludźmi. Mogą liczyć tylko na siebie i pomoc organizacji pozarządowych - wyjaśnia Marina.
LENIN NA PIERWSZYM PLANIE
Wasyl na zmianę z żoną stróżuje w opuszczonym budynku technikum. Pilnowanie porzuconych willi i pensjonatów to jeden z nielicznych sposobów na to, by związać koniec z końcem.
70-latek ma niewielkie gospodarstwo i dwa małe psy, które posłusznie za nim biegają. Kiedy ktoś zbliży się do ostrzelanej szkoły, głośno szczekają. Mężczyzna w za dużej niebieskiej kurtce z odblaskiem snuje się po korytarzach. Zna je doskonale. Przez lata był tu nauczycielem. - Kształciliśmy m.in. operatorów maszyn rolniczych. Łącznie na zajęcia uczęszczało nawet trzystu uczniów - wspomina.
Większość mieszkała w położonym obok akademiku. Budynek również został zniszczony. Mimo że pocisk trafił w bok szkoły, fala uderzeniowa była tak silna, że większość szyb wyleciała z okien. Po ośmiu latach budynek zamienił się w ruinę. Parkiet butwieje, farba się łuszczy, a stara tapeta zwija się ze ścian.
W jednej z klas pomarańczowy Lenin z robotnikami czytającymi "Iskrę" wyszedł na pierwszy plan. Prawą rękę ma uniesioną w geście tryumfu. W tle dymiące kominy i statki. Tapeta zakrywa jeszcze czerwoną flagę Związku Radzieckiego, ale sierp i młot niedługo spod niej wychyną.
W klasie obok z okładki winylowej płyty patrzy surowym wzrokiem żona Lenina Nadieżda Krupska, za życia przewodnicząca Głównego Komitetu Polityczno-Oświatowego ZSRR. Na winylu nagrania ideologicznych wystąpień. Wszystkie pochwalają wychowanie młodzieży przez pracę.
Na porzuconych ławkach leżą czarno-białe zdjęcia. Widać wizytujących dygnitarzy, uczniów w ludowych strojach albo podczas ćwiczeń. Pozostałe po nich maski gazowe leżą porzucone na każdym kroku. Zachowało się też boisko do kosza i kantorek z dziesiątkami wielkich map i pomocy naukowych. Wszędzie są stare dokumenty i świadectwa.
Wasyl codziennie pilnuje szkoły, chociaż nie wiadomo przed kim. Pozostaje strażnikiem świata, którego już nie ma. Mówi, że jeśli zacznie się atak, zabierze żonę i pojedzie do brata pod Kijów. Lenin na ścianie będzie musiał bronić się sam.