Lech Wałęsa dla WP: stracona kadencja
Byłem ostatnio pytany w Wiedniu, przed meczem z Austrią, o moje relacje z obecnym Prezydentem RP, o konflikty, o jego oskarżenia. Odpowiedziałem stanowczo: - To są nasze wewnętrzne sprawy. Za granicą jesteśmy jedno. Jesteśmy jedną Polską. Odsunąłem z pamięci jeden z wywiadów prezydenta dla zagranicznej telewizji, w którym stwierdził, że zdradziłem ideały Solidarności, a nasza wolnościowa rewolucja to w ogóle zmowa złych sił.
Wspaniałomyślnością – ba zwykłą kulturą i dyplomacją – nie wykazał się w rewanżu prezydent Kaczyński. Siedziałem już na trybunach przed meczem w towarzystwie wicekanclerza Austrii, który mnie zaprosił. Wchodzi prezydent RP. Wita się ze wszystkimi oprócz mnie. Nie stać było go na to, aby podać po ludzku na oczach świata rękę. I tak spędziliśmy mecz na dwóch przeciwległych biegunach rozdzieleni gospodarzami – prezydentem, wicekanclerzem. Smutny obrazek. - Dlaczego ci Polacy się ciągle kłócą – pomyśleli pewnie Austriacy. Czuję się więc zwolniony z grzeczności i przyjętego założenia w naszej młodej demokracji, że prezydent urzędujący nie ocenia poprzedników. Były może tym bardziej oceniać urzędującego w połowie jego kadencji. Straconej dla Polski kadencji, wobec której ciśnie się uczucie - byle do końca. Koszty podsumujemy na zakończenie.
Nie trzeba się wysilać nad tą oceną już w połowie, bo błędy są u zarania tej prezydentury. Grzech numer jeden. Genetyczny. Pierworodny. Przez tyle lat Lech Kaczyński udowodnił, że nie jest w stanie uniezależnić się mentalnie i decyzyjnie od brata Jarosława. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że każdą decyzję podejmuje po konsultacji z bratem-prezesem. Nikomu nie zabraniam mieć brata-bliźniaka, ale przeciwko sprawowaniu urzędu we dwóch ze wskazaniem na tego cichego „prezydenta” – protestuję. Przez jakiś czas ta jedynowładza była jeszcze silniejsza, gdy ten cichy był premierem. I to na skutek oszustwa. Zarzekał się w kampanii wyborczej, że nie będzie premierem jeśli brat zostanie prezydentem. Wystawił Marcinkiewicza, pozwolił bratu wygrać i za chwilę został premierem. A nawet jak przestał, w Pałacu robi nadal swoje. To jest pierworodny grzech polityczny prezydenta. Nie został przez tyle lat niezależnością odkupiony, więc już chyba nigdy nie zostanie.
Z niego wynika grzech numer dwa – również dyskwalifikujący. Mentalna i rzeczywista – chociaż nieformalna - przynależność do jednej partii. Partii brata, któremu się melduje wykonanie zadania. Stąd jednoznaczne deklaracje, że co by się nie działo, będzie blokować inicjatywy rządu innej opcji. Z założenia, z góry, po złości za przegraną brata. A nie dając nadal za wygraną otwarcie wspiera w kampanii wyborczej na Podkarpaciu kandydata PiS. To jawne łamanie dobrych obyczajów i przynajmniej pozorów niezależności. Całkiem zrozumiałe są oceny polityków i obserwatorów, że mamy nie prezydenta RP, ale prezydenta PiS.
Grzechy kolejne wynikają po części z wykrzywionych wyobrażeń o świecie, o innych – którzy zawsze i wszędzie robią spiski przeciwko braciom, jak słyszałem przez lata współpracy z nimi -, ale też z braku argumentów i wizji. Grzechy w polityce zagranicznej stały się nieuniknione. Strach, kompleksy, niepewność widoczne na każdym kroku. Jak ma być inaczej, jeśli na dodatek każda decyzja musi przejść przez brata. Mamy więc najgorsze od lat stosunki z Rosją, z Niemcami, teraz dopiero po zmianie rządu korygowane lekko na lepsze. Nawet mimo kłód rzucanych cięgle przez Pałac, które mają zasłaniać brak wizji Europy i Polski w Europie. Chyba, że tylko przez podszepty Torunia o wszelkich stamtąd zagrożeniach potwierdza się taka wizja. I zamiast dać Europie przykład, że my doświadczeni historycznie Polacy szybko ratyfikujemy Traktat Lizboński – nawet jeśli nie jest idealny i ma wiele braków – prezydent zwleka i wykonuje w tej sprawie niezrozumiałe ruchy. Znów pewnie chce ugrać jakieś punkty dla PiS. Czas rychło pokaże, na
co liczy i co mu brat podpowiada.
Grzech kolejny – brak konstruktywnej aktywności i stania na straży praworządności w Polsce. W efekcie podpisywanie się pod takimi gniotami jak raporty Macierewicza. Dobrze, że jeszcze jest taka instytucja jak Trybunał Stanu! Z tego wprost wynika grzech kolejny – podważanie wyroków trzeciej władzy, próby mieszania porządków demokratycznych i jawny brak szacunku dla orzeczeń sądowych. A teraz obserwujemy jeszcze dziwną grę i znów niezrozumiałe zwlekanie z powołaniem prezesa Trybunału Konstytucyjnego. Pewnie lepiej byłoby go zupełnie rozwiązać i powołać własny z Ziobrą, Kurskim i Zybertowiczem na czele.
O czwartej władzy nie wspomnę, bo to ponoć ona ma same grzechy wobec głowy państwa i PiS-u (znak równości). Przecież to one przypuszczają histeryczny atak na urzędującego, są na usługach liberałów, obecnego rządu i Wałęsy (co widać wyraźnie w ostatniej zaplanowanej akcji wobec mnie z udziałem takich tytułów jak Rzeczpospolita i Gazeta Polska przy wtórze TVP...). A tymczasem spece od mediów u prezydenta szykując kolejne akcje polityczne, ciułają procenty sondażowe dla wyraźnie męczącego się prezydenturą swojego szefa. Niech to też będzie ostrzeżenie dla wyborców, bo nie zawsze beznadziejni w praktyce rządzenia przegrywają w wyborach.
Prezydent Lech Wałęsa specjalnie dla Wirtualnej Polski