Lech Wałęsa bez szczęścia do ludzi. Zięć próbuje wyciągnąć z długów instytut jego imienia
Historia Instytutu Lecha Wałęsy jest smutna. Miał bogatych sponsorów i poparcie polityków. Ale zabrakło szczęścia do prezesów. Ostatecznie długi musiała z niego ściągać nawet rządząca w mazowieckim samorządzie koalicja PO-PSL.
Wszystkie ręce na pokład. Instytut im. Lecha Wałęsy upada. Obecnie próbuje go uratować zięć byłego prezydenta, Adam Domiński. "Tygodnik Powszechny" opisuje, jak powołana przez niego spółka ma zarobić na wyciągnięcie Instytutu z długów. Orężem są okolicznościowe medale z okazji 75. urodzin Wałęsy i 35-lecia przyznania mu nagrody Nobla.
- To limitowana edycja stu sztuk medali w cenie 5 tys. zł. Całość zysku przeznaczamy na działalność Instytutu - mówi Domiński w rozmowie z tygodnikiem. Uzbiera się z tego pół mln zł, czyli mniej więcej tyle, ile trzeba zwrócić władzom Mazowsza za najem willi Narutowicza w Warszawie. Tak postanowił sąd.
To niewesoły moment w historii instytutu, który rozpoczynał swoją działalność po przegranych przez Wałęsę wyborach w 1995 r. 5 lat później, gdy Wałęsa przegrał ponownie, stery w Instytucie przejął 26-letni Piotr Gulczyński. Wtedy obok fundacji powstał Fundusz Lecha Wałęsy, który był de facto jego kasą. Zapraszający Wałęsę przekazywali fundacji pokaźne honoraria.
- Pojawiające się w mediach informacje o stawkach od 10 do 100 tys. dolarów są prawdziwe - potwierdza w rozmowie z "TP" Gulczyński. Jednym z najważniejszych darczyńców był Jan Kulczyk. W 2011 r. samorząd Mazowsza przekazał Instytutowi w najem willę Narutowicza. Ale pojawił się problem ze spłatą czynszu. Ostatecznie kwotę udało się rozłożyć na raty i prawdopodobnie na to pójdą pieniądze ze sprzedaży medali.
W swoim najgorszym punkcie dług wynosił 1,7 mln zł. Domiński uważa, że zła kondycja Instytutu to wina Gulczyńskiego i kolejnego prezesa, Mieczysława Wachowskiego. Złożył już na nich zawiadomienie do prokuratury. Tej samej, którą Wałęsa uważa za upolitycznioną, podkreśla "TP".
Wachowski oszukał Wałęsę
Wachowski był szefem prezydenckiego gabinetu Wałęsy. Ich drogi na kilkanaście lat się rozeszły, ale były prezydent mu ponownie zaufał. Gdy Wachowski objął stanowisko, na konto akurat wpłynęły 2 mln zł od Kulczyka. Na stanowisku szefowej Funduszu, którego był powiernikiem, obsadził swoją partnerkę Dorotę Obrycką i dał jej pensję. Rada Instytutu przyznała mu ok. 300 tys. zł nagród. A po 2 latach, bez większych sukcesów, Wachowski zrezygnował.
Stery w Instytucie objął były prezes TK Jerzy Stępień. Na koncie zastał 107 zł. Wtedy też okazało się, że chociaż Wachowski oddał następcy stanowisko, to nie przestał być powiernikiem Funduszu. A z powodu absurdalnego zapisu w statucie nikt nie mógł go odwołać, podaje "TP".
Wachowski przekształcił Fundusz w Światowe Centrum Pokoju. Ale gdy Energa zażyczyła sobie zwrotu grantu opiewającego na 825 tys. zł, nie miał z czego zapłacić. Decyzję wydał sąd, a na apelację Wachowskiemu zabrakło pieniędzy, więc ŚCP złożyło wniosek o upadłość.
Ale Wałęsa chyba już przebolał tę historię. Zajęty jest czym innym. - To zresztą nie jest dzisiaj dla Lecha Wałęsy sprawa najważniejsza. Istotna dla niego jest obrona podkopywanej przez dzisiejszy rząd polskiej demokracji, o którą tak walczył - twierdzi jego zięć.
Źródło: "Tygodnik Powszechny"
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl