Łapać złodzieja!
Czy ktoś Was kiedyś okradł? Każdy, kto ma to przeżycie za sobą, zna paskudne uczucie bezsilności. Jeżeli widzi ją też u osób, które powinny mu pomóc, traci wiarę w sprawiedliwość.
31.10.2008 | aktual.: 31.10.2008 14:53
Czasem się zastanawiam, po co robię to, co robię. Zwłaszcza widząc przyzwolenie na systematyczne okradanie mnie, kolegów z redakcji i wszystkich wkładających ciężka pracę w wydanie kolejnego numeru miesięcznika „Hi-Fi i Muzyka”.
Kilka dni temu odwiedził mnie instalator kablówki. Po krótkiej rozmowie okazało się, że jest audiofilem. Pismo, oczywiście, zna, choć kupuje z miesięcznym opóźnieniem. Kiedy do kiosku trafi świeżutkie wydanie, poprzednie można dostać na bazarku, dworcu, a nawet stoisku z prasą. Dwa razy taniej. Podobno pochodzi ze „zwrotów”. Wyjaśniam wszystkim, którzy biorą tę informację na poważnie, że pochodzi z kradzieży, przynoszącej wydawnictwu większe straty niż włamanie do magazynu.
Wielu Czytelników już się przyzwyczaiło, że może być taniej, więc nie sięgają po aktualny numer. Każdy chce zaoszczędzić parę groszy, więc fama o „wyprzedażach” rozchodzi się szybko. Klientów budek przybywa, więc rośnie zapotrzebowanie na towar. Nie mówię, że policja nic nie robi. Średnio dwa razy do roku jestem wzywany na rozprawę ze złapanym kioskarzem. Zdarza mi się też być przesłuchiwanym na komendzie w charakterze świadka. Za każdym razem wpada płotka i mam wrażenie, że to wystarczy. Nikt nie szuka przyczyny przestępstwa, czyli źródła, z którego wychodzą tysiące kolorowych czasopism. To tam siedzi złodziej, którego trzeba złapać. Reszta tylko zarabia na łańcuszku „redystrybucji”, czyli trudni się paserstwem.
Pozwólcie, że wyjaśnię kwestię zwrotów. Pismo trafia do kolportera 1 września (proszę bez uwag o terminowości). Za dwa dni ląduje na półkach kiosków i saloników prasowych. Sprzedaż trwa do momentu dostawy kolejnego numeru. Umownie, do 1 października. Wtedy kolporterzy wywołują zwroty. Te, zanim mają szansę się u nich znaleźć, już są na ladach i pod wiatami. Absolutnie niemożliwe, żeby machina logistyczna zadziałała tak szybko. Kradziony jest aktualny numer. Nie wykluczam, że stary też „wychodzi” swoimi kanałami. Na jednej z rozpraw sądowych w Lublinie poznałem naczelnego „Wędkarskiego Świata”. Opowiedział mi o praktyce polewania wodą czasopism w ciężarówkach ze zwrotami. Nikt nie liczy pojedynczych egzemplarzy, za to ładunek jest ważony na początku i końcu trasy. Papier chłonie wodę i wystarczy pokropić, by nabrał masy. A więc złodziejem jest kierowca? Może, ale to leszczyk, jak białostocki kioskarz, na którego sprawę jechałem o 4 rano. Może drukarnia? Nie. Papier zużyty do druku magazynu kosztuje prawie
tyle, co egzemplarz na rozkładanym stoliku. A gdzie marża sprzedawcy, koszty transportu i podatki? Nie opłaci się, bo każdy po drodze musiałby dołożyć. Może więc skupy makulatury? Też raczej nie. Do nich pismo trafia 1 listopada, czyli w momencie, kiedy już dawno budki sprzedały swoje „zwroty”. Kto pozostaje? Według mnie kolporterzy. Logika wskazuje, że u któregoś z nich następuje „przeciek”.
Numery bez płyty rozliczamy protokolarnie. Oznacza to, że dostajemy raport sprzedaży i wierzymy na słowo, że nabywców znalazła określona liczba egzemplarzy. Na tej podstawie wystawiamy fakturę. Numery z płytą rozliczamy fizycznie, licząc faktycznie zwrócone do wydawnictwa sztuki. Powiecie, że tak zawsze powinniśmy robić? Być może, ale za zwroty fizyczne trzeba dopłacić, a to bez specjalnych okazji się nie kalkuluje. A może właśnie ma się nie kalkulować?
Jedno z „płytowych” wydań trafiło do sprzedaży z umową „fizyczną”. Po drodze zdarzyło się zupełnie nieoczekiwane i egzotyczne nieszczęście, pech okrutny. Z magazynu zginęło blisko 500 egzemplarzy. Czyli tyle, ile się zmieści na pace małego samochodu dostawczego. Zadzwonił nawet w tej sprawie pan dyrektor. Proponował w zamian akcję promocyjną. Nie skorzystałem, poprosiłem, żeby zapłacili co do grosza. Być może było to zwykłe przeoczenie, być może zuchwała kradzież spragnionego informacji audiofila, a może ktoś się zagapił i zapomniał, że umowa jest tym razem fizyczna i sprawa wyjdzie na jaw. Nie wykluczam, że moja opinia jest pochopna i krzywdząca, ale jakoś mi się to dziwnie układa w całość.
Chciałem o tym opowiedzieć w czasie kolejnego przesłuchania na komendzie Warszawa Bródno, ale nikt nie był tym specjalnie zainteresowany. Zgubiłem też wizytówkę oficera, który prowadził śledztwo. Sam sobie jestem winien. Na dyżurce nikt nie potrafił mi pomóc. Nie podejrzewam funkcjonariuszy o złą wolę. Mają ważniejsze sprawy. W sądzie takich rewelacji nie ma co w ogóle zaczynać. To nie dotyczy sprawy, a poza tym nie jest on organem śledczym.
Jak wywołać zainteresowanie tematem? Najprostszą metodą jest wnieść oskarżenie. Idąc tropem wskazanym przez instalatora, muszę pojechać na rondo Wiatraczna w Warszawie, znaleźć budkę, kupić pismo i wziąć fakturę, żeby mieć dowód. Potem napisać pozew. Dzięki temu zostanie złapany następny kioskarz i może nawet już po roku znajdzie się za kratkami. Ale i tak na kilkunastu bazarach w samej Warszawie znajdę pismo po 4 zł. Mogę jeździć po Polsce i wyszukiwać paserów, ale nie dotrę do wszystkich, choćbym zamiłowanie do podróży wziął od Cejrowskiego i Makłowicza, a potem pomnożył przez dwa. To jest zadanie dla twardych gliniarzy. Dla detektywów z głową, a nie urzędników w garniturach i togach. Tym bardziej, że proceder nie jest zwykłym wykroczeniem. To przestępczość zorganizowana, bardzo dobrze i od lat. Drogi Czytelniku. Jeżeli po przeczytaniu tego wstępniaka nadal zamierzasz kupować pismo za grosze na dworcu, to nie dzwoń do mnie w sprawie porady ani nie zawracaj głowy redakcji. Kazik na swojej płycie ujął to
znacznie dosadniej.
Jeżeli nie będziesz w ogóle kupować, bo „normalnie”, czyli w kiosku, jest za drogo, przestaniesz wspierać złodzieja. Dla mnie to dobra nowina. Dla wszystkich uczciwych ludzi także.
Felieton dedykuję Komendzie Głównej Policji i postaram się, aby do niej dotarł. Dla inspektorów śledczych i komendantów może to być wspaniała okazja do awansu, ponieważ sukces powinny zauważyć media drukowane. Leży on w ich najlepiej pojętym interesie. Tak samo podjęcie tematu, do czego gorąco zachęcam kolegów dziennikarzy.
Czy chciałbyś sie podzielić z Internautami swoją opinią? Napisałeś artykuł i zastanawiasz się gdzie go opublikować?