Kurdowie wracają "pod skrzydła" Asada. To skutki decyzji Trumpa
Reżim prezydenta Asada odebrał "prezent" od Donalda Trumpa. Syryjscy żołnierze weszli do miasta, które Kurdowie odebrali ISIS. Na miejscu mogą jeszcze być Amerykanie. Porzucili sojuszników i nikt się z nimi już nie liczy.
28.12.2018 14:14
- Manbidż jest nasze! – ogłosili zwolennicy prezydenta Asada na wieść o wejściu syryjskich żołnierzy do miasta w północno-wschodniej części kraju. Kilka godzin wcześniej dowódcy kurdyjskiej organizacji YPG poprosili Damaszek o pomoc i zapobieżenie ofensywie tureckiej w czasie, gdy oddziały Kurdów walczą z ISIS na wschód do Eufratu.
- Oczywiście, że pomoże to w stabilizacji sytuacji – powiedział Dimitry Peskov, rzecznik Kremla na wieść o wejściu wosk Asada do Manbidż. - Powiększenie strefy znajdującej się pod kontrolą sił rządowych jest bez wątpienia pozytywne.
Dotychczas obecność żołnierzy USA w mieście stabilizowała sytuację i gwarantowała bezpieczeństwo w mieście. Tureckie patrole co prawda dojeżdżały do rogatek, ale nie zapuszczały się do samego miasta. Decyzja Donalda Trumpa o wycofaniu wojsk z Syrii to zmieniła.
Co prawda nie jest pewne, czy w mieście nie ma już Amerykanów. Pojawiły się zdjęcia śmigłowców i wozów USA w Manbidż, ale nikt się już poważnie z Amerykanami nie liczy. Wiadomo, że w najbliższym czasie wyjadą. W Iraku powstają już bazy wycofywanych oddziałów, a samoloty USA coraz rzadziej wspierają kurdyjskich sojuszników w walce z ISIS. Stąd kalkulacja, że Amerykanów wystarczy po prostu zignorować. Nie podejmą żadnych działań, jeśli nie będą prowokowani.
Szybkość, z jaką Kurdowie porozumieli się z Damaszkiem wyraźnie zaskoczyła Turków. Ankara od jakiegoś już czasu gromadzi siły zapowiadając ofensywę na Manbidż. W okolicy zauważono nie tylko kolumny czołgów i wozów pancernych, ale także sunnickie milicje wspomagane przez Ankarę.
Tureckie ministerstwo obrony oświadczyło, że Kurdowie nie mają prawa zapraszać do miasta "nikogo z zewnątrz". To stwierdzenie jest o tyle dziwne, że wydał je resort obrony innego kraju w reakcji na odzyskanie kontroli przez syryjskie wojsko nad częścią formalnie własnego terytorium. Z kolei według prezydenta Erdogana, członkom YPG, uważanym w Turcji za terrorystów, "należy się nauczka".
To oznacza, że sytuacja w północno-wschodniej Syrii jest bardzo niestabilna. Niepewność zwiększa ponadto nowa i nie do końca jasna rola Arabii Saudyjskiej. Donald Trump podziękował ostatnio Rijadowi za gotowość zainwestowania setek milionów dolarów w odbudowę Syrii.
Saudyjczycy starają się przeciwdziałać wzmacnianiu się Turcji, ale nie mogą jednoznacznie udzielić poparcia Damaszkowi, który znajdujące się w sojuszu z Iranem. Ten poziom komplikacji, a także zmienność sojuszy na Bliskim Wschodzie, nikogo nie powinien dziwić.
Szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow będzie rozmawiał z Turcją o sytuacji w Manbidż i chaosie wywołanym nagłą decyzją prezydenta Trumpa. W obliczu wycofania się żołnierzy USA, Moskwa znowu ma szansę stać się głównym rozgrywającym i jedynym poważnym gwarantem spokoju.
Najmniej do powiedzenia w tej sytuacji mają sami Kurdowie, którzy przelewali i nadal przelewają krew w walce z dżihadystami. Autonomia w północnym Iraku i wojna domowa w Syrii dały im nadzieję na niezależność.
W obawie przed Turcją przedstawiciele tego ponad 25. mln. narodu rezygnowali z dążeń do utworzenia jednego niepodległego państwa, które musiałoby obejmować fragmenty Iraku, Syrii, Turcji i Iranu. W zamian za to gotowi byli zadowolić się daleko posuniętymi autonomiami w granicach Iraku czy Syrii. Teraz sen nawet to takiej niezależności może się kończyć i to za sprawą decyzji prezydenta USA, który z dnia na dzień ich porzucił.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl