Kto kim gra?
Nikomu nie udało się zapanować nad służbami specjalnymi - ze Zbigniewem Siemiątkowskim rozmawia Robert Walenciak.
27.11.2007 | aktual.: 27.11.2007 10:14
Robert Walenciak:Jak zawsze, w chwili gdy zmienia się władza, pojawia się problem służb specjalnych...
Zbigniew Siemiątkowski: Truizmem jest twierdzenie, że służby specjalne są potrzebne. Ale także truizmem jest powiedzenie, że ze względu na specjalny charakter zadań, szczególnie tryb szkolenia, umiejętności, w każdym systemie wybucha problem alienacji służb. Co kilka lat, cyklicznie. Najczęściej jest to sprzężenie zwrotne - są politycy, którzy potrzebują tych instrumentów, i są ludzie w służbach, ambitni szefowie, dyrektorzy, którzy politykom dostarczają na czas kampanii wyborczej amunicję.
A politycy wierzą, że to Wunderwaffe...
- Nawet poczciwy Jimmy Carter dał się uwieść, bo podpowiedziano mu, że jest szansa poprawienia jego notowań i że tą szansą jest operacja odbicia zakładników w Iranie. To skończyło się kompletną kompromitacją.
A w Polsce mieliśmy przedwyborczą operację CBA wobec posłanki Beaty Sawickiej.
- W Polsce zawsze się znajdzie ambitny polityk, który będzie chciał za pomocą działań tajnej policji podreperować swoją pozycję. A jest to iluzja. Nikomu nie udało się zapanować nad służbami. W polskim systemie jest to o tyle trudniejsze, że służby wyrosły organicznie, zarówno kadrowo, jak i w sferze kultury korporacyjnej, z okresu PRL. W PRL służby to była druga władza, a były momenty, że nawet pierwsza.
A dziś?
- Dziś są inne czasy - bo wszystko odbywa się przy otwartej kurtynie. Zawsze zostawi się jakiś ślad.
Dlaczego więc PiS-owska ekipa tak maniakalnie uwierzyła w służby?
- To wynikało z ich przekonania, że na początku lat 90. zostali brutalnie zaatakowani służbami przez obóz prezydenta Wałęsy.
Mieli rację?
- Na pewno Wałęsa próbował. Ale czym była szafa Lesiaka, to już wiemy - na miarę tamtych czasów. Odkręcanie kół, spuszczanie płynu hamulcowego to były mity, na których swój etos budował Jarosław Kaczyński. Najgorsze, że on w to uwierzył. Więc gdy PiS przejęło władzę, jego ludzie zaczęli szukać tych wszystkich dokumentów. I im bardziej nie mogli ich znaleźć, tym bardziej rosła ich frustracja. I przekonanie, że je zniszczono, że zatarto ślady.
Czyli że spisek jest większy, niż mogło się wydawać!
- A jednocześnie uznali, że jak są szefami tych służb, mają nad nimi kontrolę, że jak stworzyli swoją partyjną służbę, jaką jest CBA, to jest już im wszystko wolno. Bo poprzednicy używali tych służb w niecnych zamiarach, a oni - w słusznych.
Dlatego nie mieli żadnych zahamowań...
- Z drugiej strony, w służbach natrafili na cyników. Którzy z premedytacją wykorzystali ich ślepą wiarę, że w Polsce wszystko można zrobić za pomocą tajnych służb. I wie pan, na czym polega nasze szczęście? Że ci cynicy to byli początkujący czeladnicy.
To znaczy...
- Za walkę z przeciwnikami PiS chwycili się amatorzy. Po kursach, ściągnięci z policji, z CBŚ, przypadkowi... Żeby jakaś struktura mogła wykonywać powierzone jej zadania, musi istnieć duch tej struktury, pewien ład korporacyjny - muszą być mistrzowie i czeladnicy. A tu wszystko budowane było od nowa. Ktoś, kto był dobrym strażnikiem miejskim, niekoniecznie musi być świetnym operatorem... Stąd mamy historię z panią Sawicką, zobaczymy, jak to się w sądzie skończy, stąd są historie związane z Andrzejem Lepperem. W najlepszym wypadku to, co może spotkać uczestniczących w tych operacjach funkcjonariuszy, to oskarżenie o przekroczenie uprawnień. A mogą spotkać ich jeszcze gorsze paragrafy.
Teraz przychodzi nowa ekipa. I czy można jej ufać? Za Konstantym Miodowiczem, przedstawicielem PO w Komisji ds. Służb Specjalnych, ciągnie się cień pani Jaruckiej. Za nowym szefem ABW, Krzysztofem Bondarykiem - operacja Hiacynt. Już nie mówi się o dymisji kierującego wywiadem Zbigniewa Nowka.
- Suflerami Bondaryka są osoby ze środowiska krakowskiego ze środowiska Jana Rokity, niemi bohaterowie sprawy Jaruckiej. Ta sprawa to skaza na portrecie Tuska, której on nie zauważa i której znaczenia nie rozumie. Fakt, że promuje on osoby z nią związane, budzi niepokój.
Służby specjalne mają naturalną tendencję do przekraczania swoich uprawnień.
- Ludzie wywodzący się ze służb zawsze mają dylemat, wobec kogo być lojalnym. Czy wobec przełożonych ze świata polityki, czy też w stosunku do swojej korporacji - kolegów ze szkoły oficerskiej, z pracy operacyjnej. I zasadą jest, że wybierają tych drugich. Swoich. I druga rzecz, z której mało kto zdaje sobie sprawę - a sam to widziałem. W mojej obecności generałowie UOP na widok swoich dawnych naczelników ze służby przybierali instynktownie postawę zasadniczą. To najlepszy dowód, wobec kogo są lojalni, w stosunku do jakich autorytetów. Nie czynię z tego zarzutu. Tak ich szkolono. Tylko przestrzegam - niech nikt nie czyni sobie iluzji, że można się zaprzyjaźnić z oficerami. Ten, kto tak uważa, powinien wiedzieć, że instrukcja operacyjna nakazywała oficerom zawsze bycie sympatycznym. Tak służby ogrywały polityków - jedna grupa pracowała z formacją rządzącą, a druga ustawiała się pod następców, dogadywała się z opozycją. Mądrość polegała na tym, że te dwie grupy współpracowały ze sobą, w myśl zasady: dziś wy
nas kryjecie, a jutro my was.
Co zrobić, żeby służby specjalne wreszcie przestały nas nękać? Żeby zajęły się tym, do czego zostały powołane?
- Amerykanie po aferach Watergate, Iran-contras i innych zrobili kilka komisji śledczych i uchwalili kilka ustaw, m.in. zabraniających CIA wikłania się w problemy polityczne obcych państw. Dziś jest bogata literatura, która udowadnia, że zamachy 11 września to efekt nieudolności amerykańskich służb. A ta nieudolność to konsekwencja tego, że poprzez różnego rodzaju śledztwa i komisje śledcze zostały one sparaliżowane, przetrącono im kręgosłup. Przestały być elitarne, przestały przyciągać liderów, zwyciężyła przeciętność.
Więc jakie jest wyjście?
- Spokój, rozwaga i konsens. Tak jak na początku lat 90. udało się osiągnąć wokół polityki zagranicznej wspólne porozumienie, wyjąć ją spod bieżącej młócki politycznej, tak dobrze byłoby zbudować dziś podobny konsens wokół służb. Ale kto to zbuduje?
Zbigniew Siemiątkowski - w latach 1991-2005 poseł na Sejm RP, minister spraw wewnętrznych w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza, w gabinecie Leszka Millera szef UOP i AW. Obecnie pracownik naukowy Uniwersytetu Warszawskiego.