Świat"Kryzys w Japonii wciąż nie został rozwiązany"

"Kryzys w Japonii wciąż nie został rozwiązany"

Dyrektor generalny ONZ-owskiej Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA) Yukiya Amano wyraził przekonanie, że Japonia poradzi sobie z kryzysową sytuacją w uszkodzonej przez trzęsienie ziemi elektrowni atomowej. - Kryzys wciąż nie został rozwiązany i sytuacja w elektrowni atomowej Fukushima I pozostaje bardzo poważna, ale nie mam wątpliwości, że kryzys zostanie skutecznie przezwyciężony - powiedział Amano na nadzwyczajnym posiedzeniu rady gubernatorów MAEA w jej siedzibie w Wiedniu.

"Kryzys w Japonii wciąż nie został rozwiązany"
Źródło zdjęć: © AFP

21.03.2011 | aktual.: 21.03.2011 15:05

11 marca trzęsienie ziemi i towarzyszące mu tsunami odcięły dopływ energii do elektrowni Fukushima I, powodując wyłączenie systemów chłodzenia oraz niekontrolowany wzrost temperatury reaktorów i zasobników ze zużytym paliwem. W efekcie doszło do częściowego stopienia się elementów paliwowych, wybuchów wodoru i emisji radioaktywnej pary do otoczenia. Jest to największa katastrofa nuklearna od czasu wybuchu reaktora w Czarnobylu w 1986 roku.

Zdaniem Amano, w trakcie obecnego kryzysu MAEA postępowała w sposób właściwy. Agencja pełni funkcje doradcze i nie ma uprawnień do egzekwowania międzynarodowych lub krajowych przepisów w sprawie bezpieczeństwa nuklearnego.

- Nie jesteśmy strażnikiem bezpieczeństwa nuklearnego, a odpowiedzialność za bezpieczeństwo nuklearne spoczywa na państwach członkowskich. W przeciwieństwie do roli agencji w nierozprzestrzenianiu broni jądrowej przedsięwzięcia w dziedzinie bezpieczeństwa nuklearnego wprowadzane są dobrowolnie przez poszczególne państwa i nasz rola jest tutaj wspierająca - zaznaczył szef MAEA.

"Ludzie nie mają perspektyw"

Niewiarygodna hekatomba - tak trzęsienie ziemi i tsunami w Japonii opisuje będący na miejscu warszawski korespondent japońskiej telewizji Nippon News Network (NNN) Jacek Wan. Odbudowa terenów dotkniętych kataklizmem i powrót do normalności zajmą kilka lat.

- Najgorsze jest to, że ci ludzie nie mają przed sobą żadnych perspektyw - podkreślał dziennikarz w rozmowie. Wyjaśnił, że obecnie wiadomo jedynie to, że za mniej więcej miesiąc osoby poszkodowane, które obecnie przebywają w schroniskach, dostaną "kontenerowe mieszkania zastępcze".

- Oni wiedzą, że w najbliższym czasie nie mogą wrócić do normalnego życia. Na to potrzeba będzie kilku lat. Za rok tam jeszcze nic nie będzie. Parę miesięcy trwać będzie samo sprzątanie tego terenu, a dopiero potem będzie można budować na tym coś nowego - zaznaczał.

- To trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć - mówił Wan. - Trudno sobie wyobrazić sytuację, kiedy tworzy się dziesięciometrowa fala, która wdziera się na 3 do 5 kilometrów w głąb lądu, na tereny bardzo gęsto zaludnione. Tam nie zostało nic. Wzdłuż wybrzeża zniszczone tereny ciągną się na odcinku 500 kilometrów, a w głąb lądu - od kilkuset metrów do kilku kilometrów - podkreślał.

- Wszystko jest zdewastowane. Ludzie przychodzą zbierać rodzinne pamiątki, ale nic nie da się uratować ze zgliszcz - mówił Wan. - Nic nie zostało w normalnym stanie. Wszystko, co mogło ulec zniszczeniu, zostało zniszczone. Nie dałoby się tego odtworzyć nawet w filmach katastroficznych - opowiadał dziennikarz. Opisywał, że na dachach niektórych budynków znajdują się statki, przyniesione przez falę. - To wygląda jak z komiksu - mówił.

Wan z ekipą telewizji odwiedził schronisko, w którym przebywa około tysiąca osób ocalałych z kataklizmu. Ośrodek znajduje się w miejscowości Yamada, będącej "jednym z miejsc najboleśniej doświadczonych tsunami"; zginęło tam 360 ludzi, a za zaginionych uważa się ok. 1,7 tys. - 15 kilometrów dalej jest miejscowość Miyako, gdzie zginęło aż 700 osób - dodał. Widoki są tam niewiarygodne, wręcz księżycowe - relacjonował dziennikarz.

Dodał, że ludzie z okolic Yamady "głównie zajmowali się hodowlą ryb albo połowami". W wyniku kataklizmu "stracili kutry oraz swoje hodowle". - Na pewno nie zostanie to odtworzone w okresie kilku miesięcy, chyba że dostaną ogromną pomoc od państwa, na co się nie zapowiada - wskazywał.

"Znoszą to z wielką pokorą"

Relacjonując pobyt w ośrodku dla uchodźców, Jacek Wan zaznaczał, że nie brakuje tam już jedzenia, z którym na początku były problemy. Tuż po trzęsieniu ziemi i tsunami żywność dostarczano tylko helikopterami, bo drogi były nieprzejezdne. Nie było tam jednak tragedii.

Wan ocenił, że w schroniskach panują "przyzwoite" warunki sanitarne. Tłumaczył, że mieszkańcy są zawożeni do okolicznych łaźni. Każdy ma obowiązek noszenia maski, a wszędzie rozstawione są pojemniki ze spirytusem do odkażania rąk, by zapobiec rozprzestrzenianiu się chorób. W ośrodkach jest także opieka medyczna, a z całej Japonii ściągają ekipy Czerwonego Krzyża oraz wolontariusze.

Obecnie w większości dużych ośrodków dla uchodźców jest także prąd i działają telefony komórkowe, dzięki czemu przebywające tam osoby mogą skontaktować się z rodzinami. - Przyjechały firmy zakładające BTS (Base Transceiver Station), czyli ruchome anteny, które zapewniają łączność telefonii komórkowej - mówił Wan. Mieszkańcy niektórych schronisk mają też dostęp do telewizji. Do tej pory do schronisk dostarczana była jedynie prasa.

W każdym ośrodku jest tablica, na której ludzie zostawiają wiadomości do osób, z którymi chcą się skontaktować. - Choć są telefony, być może ktoś to przeczyta i dotrze do tej osoby. Myślę jednak, że najczęściej są to informacje puszczane w próżnię. Adresatów już nie ma - mówił.

Do najbardziej odległych rejonów, które dotychczas były odcięte od świata, zaczęto też dostarczać benzynę oraz naftę, którą opalane są wszystkie grzejniki, co jest niezwykle ważne, gdyż w nocy temperatura spada do 0 stopni Celsjusza.

Jacek Wan podkreślał solidarność Japończyków, którzy organizują "zbiórki pieniędzy i darów dla ofiar tsunami" oraz "przysyłają wolontariuszy, którzy zapewniają opiekę medyczną". Podziw dziennikarza wzbudza solidarność i organizacja pomocy, a także dyscyplina osób dotkniętych kataklizmem. - Oni znoszą to z wielką pokorą, choć mają świadomość, że w schroniskach, na sali gimnastycznej, w której zgromadzono tysiąc osób, spędzą co najmniej miesiąc - zaznaczył.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)