Kryzys w Egipcie ma szerokie implikacje międzynarodowe
Znaczenie kryzysu w Egipcie wykracza poza ten kraj, potwierdzając nieprzezwyciężalne na razie trudności w budowie demokracji w muzułmańskich krajach arabskich. Podobnie jak powstanie w Syrii, kryzys w Kairze zepchnął też w cień konflikt izraelsko-palestyński.
15.08.2013 | aktual.: 15.08.2013 17:31
To dominujące opinie ekspertów w reakcji na brutalne stłumienie przez armię protestów zwolenników Bractwa Muzułmańskiego przeciw rządom wojskowych w Egipcie. Uważają oni, że rozkręcona tam spirala przemocy zapowiada przedłużający się chaos i skłoni do przywrócenia autokratycznych reżimów w innych krajach, gdzie doszło do rewolucji Arabskiej Wiosny.
"Akcja wojska o wiele bardziej niż dotąd utrudni zasypanie przepaści między islamistami a świeckimi Egipcjanami i ewolucję w kierunku rządu", do którego wejdą przedstawiciele różnych opcji politycznych. Nie wzmocni to szans na demokrację w innych krajach arabskich ogarniętych powstaniami. Islamiści powiedzą, że potwierdza to, iż demokracja nie ma im nic do zaoferowania i nie będzie tolerować ich zwycięstw. Autokraci, jak Baszar al-Asad w Syrii, będą jeszcze skłonni zaostrzyć kurs" - powiedział Daniel Serwer ze Szkoły Zaawansowanych Studiów Międzynarodowych (SAIS) Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa.
Komentatorzy na świecie przewidują dalszą polaryzację egipskiego społeczeństwa, która uniemożliwi wszelki kompromis między skłóconymi siłami. Prysły, ich zdaniem, złudzenia, że wojsko będzie "ratować demokrację".
"Całkowite odsunięcie Bractwa Muzułmańskiego z życia politycznego sprowadzi tę wciąż potężną organizację z powrotem do podziemia. (...) Jeżeli wojskowe represje będą kontynuowane, zradykalizuje to pewne elementy tego ugrupowania i może zwiastować nową, niepożądaną epokę zbrojnego islamistycznego powstania" - napisał w Kairze publicysta Aszraf Chalif.
"Szanse na pojednanie między obozami znikły"
Podobnie pesymistycznie ocenia perspektywy rozładowania kryzysu brytyjski "The Guardian": "Szanse na wczesne pojednanie między obydwoma obozami znikły. Rządy wojskowych okazały się tym, czym są, i każdy, kto myślał, że będą one tymczasowe, był nadmiernym optymistą. (...) Bractwo Muzułmańskie stanie się jeszcze bardziej zaczepne" - czytamy w edytorialu dziennika.
- Wojsko nie ma teraz odwrotu i musi kontynuować represje przeciw Bractwu, co od początku było jego zamierzeniem - powiedział PAP ekspert ds. Bliskiego Wschodu z amerykańskiego Strayer University Rahul Nafisi. Przewiduje on, że armia może za jakiś czas zezwolić na ponowne wybory, ale zadba, żeby nie dopuścić do zwycięstwa w nich islamistów.
- Mogą zostać wprowadzone mechanizmy podobne do tych w USA, gdzie Kolegium Elektorskie i cały system wyborów pośrednich obliczony jest na to, aby zapobiec objęciu władzy przez niepożądane siły polityczne - dodał Nafisi.
Jak w Tajlandii, Turcji, Algierii...
Wydarzenia w Egipcie mają swoje analogie w innych krajach, gdzie demokratycznie wybrane partie i przywódcy wchodzą następnie na drogę autokracji, tracąc w efekcie poparcie społeczeństwa. Wkracza wtedy wojsko i mając za sobą opinię publiczną odsuwa ich od władzy.
Stało się tak m.in. w 2006 r. w Tajlandii, gdzie wybrany w wyborach premier Thaksin Shinawatra zaczął prześladować opozycję, co doprowadziło do jego obalenia w wojskowym zamachu stanu. W krajach muzułmańskich armia uważa się za strażnika demokracji w obronie przed islamskim fundamentalizmem. Od lat jest tak w Turcji, gdzie wojsko broni świeckości państwa przed islamistami. W 1991 r. w Algierii armia zdelegalizowała zwycięski w wyborach Islamski Front Ocalenia, dając początek wojnie domowej.
W kanadyjskim "Globe and Mail" wybitny politolog Ian Buruma przestrzega jednak armię w Egipcie przed zbyt twardym kursem wobec Bractwa Muzułmańskiego, przypominając jak szerokim poparciem cieszy się to ugrupowanie. "Mogą oni nie być dobrymi demokratami, ale uciszanie ich siłą może mieć tylko jeden rezultat: jeszcze więcej przemocy. (...) Na Bliskim Wschodzie żadna demokracja, która nie będzie się liczyć z islamem, nie będzie działać. Liberałowie, którzy naprawdę popierają demokrację, muszą zaakceptować, że islamiści mają również prawo do odgrywania politycznej roli. Alternatywą jest nawrót autokracji. Aplauz wyrażany dla puczu przeciw Mursiemu czyni taki rezultat bardziej prawdopodobnym" - pisze Buruma.
Ciche poparcie USA
Autor nawiązuje tu do zarzutów wobec administracji USA, że chociaż głośno potępia ona krwawe stłumienie organizacji islamistów w Egipcie, to po cichu sprzyja puczystom.
Kiedy armia pod wodzą generała Abd el-Fataha Saida es-Sisiego obaliła prezydenta Mohammeda Mursiego, ekipa Baracka Obamy odmówiła nazwania tej akcji wojskowym zamachem stanu, co zgodnie z ustawą Kongresu pociągnęłoby konieczność cofnięcia pomocy USA dla Egiptu. Sekretarz stanu John Kerry powiedział nawet, że wojsko działa w obronie demokracji.
Środowy "Washington Post" napisał w artykule redakcyjnym, że zajmując takie stanowisko administracja ponosi teraz współodpowiedzialność za to, co wydarzyło się w Egipcie. Dziennik wezwał do natychmiastowego wstrzymania pomocy wojskowej dla Egiptu. Zdaniem ekspertów jest to mało prawdopodobne.
Powściągliwą reakcję Waszyngtonu niektórzy tłumaczą wpływem proizraelskiego lobby w USA i twardogłowych Republikanów. Nazywają oni islamistów w Egipcie - w tym Bractwo Muzułmańskie niezaliczane do radykalnego nurtu tego ruchu - "islamofaszystami".
"Bracia Muzułmańscy nie są demokratami"
- Największą szkodą dla postępu demokracji na Bliskim Wschodzie byłoby przejęcie tam władzy przez islamistów. Oni nie są demokratami. Mówią tylko o demokracji, jak Lenin. Bractwo Muzułmańskie nie wyznaje demokratycznej filozofii - powiedział konserwatywny amerykański ekspert Joshua Muravchik, związany z SAIS.
Doktryna Bractwa przewiduje oparcie konstytucji na muzułmańskim prawie szariatu, które ogranicza m.in. prawa kobiet i mniejszości religijnych.
Problemu Izraela odsunięte na bok
Kryzys w Egipcie zepchnął w cień konflikt izraelsko-palestyński i rozpoczęte właśnie rozmowy obu stron.
"Konflikt ten, który kiedyś całkowicie absorbował świat arabski, stracił wiele ze swego rezonansu na Bliskim Wschodzie, rozdzieranym walkami religijnymi, przewrotami politycznymi i nękanym problemami ekonomicznymi" - pisze analityk agencji Reutera, przypominając o kryzysach w krajach Arabskiej Wiosny.
"Żaden z tych kryzysów nie będzie bliższy rozwiązania, jeżeli jakimś cudem Izrael i Palestyńczycy zgodzą się podzielić terytorium, na którym żyją" - czytamy w analizie.
- Dla Izraela jest oczywiście dobrze, gdy Bractwo Muzułmańskie nie sprawuje władzy, ale kryzys w Egipcie odsuwa jednocześnie problem Izraela na dalszy plan. Podobnie jak kryzys w Syrii - powiedział Muravchik.
Kryzys w Egipcie nie ma bezpośredniego wpływu na negocjacje izraelsko-palestyńskie. Niektórzy eksperci uważają jednak, że na dłuższą metę odsunięcie od władzy Bractwa Muzułmańskiego jest dobrą wiadomością dla Izraela, gdyż może osłabić radykalne skrzydło Palestyńczyków, skupione w rządzącym w Strefie Gazy Hamasie.
Tomasz Zalewski, PAP