Krwawy zamach w Burkina Faso. Zachód przegrywa wojnę z dżihadem?
Krwawy zamach dżihadystów na pracowników kanadyjskiej firmy wydobywczej w Burkina Faso przypomniał światu o zapomnianym froncie walki z terroryzmem: Sahelu. I coraz więcej wskazuje, że Zachód tę wojnę przegrywa.
08.11.2019 | aktual.: 08.11.2019 14:35
Zarejestrowana w Quebecu firma Semafo miała pełną świadomość zagrożeń dla swoich pracowników. Między innymi dlatego jej lokalni pracownicy podróżowali do pracy w kopalni złota i z powrotem uzbrojonym konwojem kilku autobusów (co znamienne, dla pracowników z zagranicy wynajęto w tym celu śmigłowiec). Ale nawet i te zabezpieczenia nie podziałały, kiedy w czwartek konwój stał się celem ataku miejscowych dżihadystów. Efektem była jedna z najstraszniejszych rzezi w regionie. Co najmniej 37 ofiar śmiertelnych, ponad 60 rannych i "tuziny" zaginionych.
Czwartkowy atak wyróżniał się liczbą ofiar i zaszokował świat, ale w Burkina Faso nie był niczym szczególnie nowym. W kraju położonym we wschodnim Sahelu na południowych rubieżach Sahary dżihadyści od dawna sieją spustoszenie. Jeszcze w październiku organizacja Pomoc Kościołowi w Potrzebie mówiła o masowej akcji prześladowania chrześcijan na północy kraju, gdzie mieszkańcy wiosek otrzymywali wybór: przejście na islam albo śmierć.
„Sieją terror, zabijają członków wspólnot i zmuszają pozostałych chrześcijan do ucieczki po powiadomieniu ich, że wrócą za trzy dni – i że po powrocie nie chcą znaleźć żadnych chrześcijan ani katechumenów” - donosiły źródła PKWP.
Według agencji Reuters, w ciągu ostatnich 2 lat dżihadyści dopuścili się do ponad 20 zamachów, w których mogło zginąć ponad 200 osób.
Przeczytaj również: Burkina Faso. Dziesiątki ofiar i rannych w ataku na konwój
Sahel w ogniu
Ale Burkina Faso to tylko mała część problemów z dżihadystami w Sahelu. Grupy dżihadystyczne rozsiane są po całym regionie, od Mauretanii nad Atlantykiem aż po Somalię na wschodnim wybrzeżu kontynentu. Ale ich wpływy wykraczają też poza pustynny region: są obecni też Afryce subsaharyjskiej w Nigerii, Beninie, Togo i Kamerunie.
W swoim ostatnim orędziu przed śmiercią były lider ISIS Abu Bakr al-Bagdadi chwalił afrykańskich dżihadystów, widząc w nich przyszłość organizacji. Nie wszystkie grupy islamistów są powiązane z upadłym "kalifatem". Według gen. Marka Hicksa, dowódcy amerykańskich sił specjalnych w Afryce, w regionie aktywne są inne ponadnarodowe organizacje.
- Al Kaida podeszła do regionu w bardzo dalekowzroczny sposób, stawiając na długoterminową ekspansję i notuje prawdziwe sukcesy - powiedział wojskowy cytowany przez "The Economist". Według szacunków Amerykanina, w regionie obecnych jest ok. 10 tys. islamistycznych bojówkarzy.
Głównym zarzewiem konfliktu jest Mali, gdzie w 2013 roku lokalne oddziały dżihadystów powiązanych z ISIS wykorzystały powstanie koczowniczych Tuaregów i niemal ustanowiły tam własny kalifat. Ich plany zostały powstrzymane przez francuską interwencję. Ok. 3 tys. francuskich żołnierzy - ze wsparciem Brytyjczyków, Amerykanów i Estończyków - stacjonują w regionie do dziś w ramach Operacji Barchan.
Czy tą wojnę da się wygrać?
Paradoksalnie, początkowy sukces interwencji sprawił, że islamistyczne bojówki rozprzestrzeniły się na inne kraje, gdzie terroryści wykorzystują słabość struktur państwowych i frustrację miejscowej ludności. Walkę z ekstremistami wspólnie prowadzą Francuzi, Amerykanie i państwa Sahelu, ale współpraca między afrykańskimi państwami jest trudna, a sukcesów niewiele. Według "Economista" antyterrorystyczna koalicja swoją walkę po prostu przegrywa.
Jak twierdzi były francuski minister obrony Charles Million, walka jest o tyle trudna, że głównym źródłem problemu jest po prostu polityczna niestabilność, bieda i brak perspektyw dla mieszkańców Sahelu.
"Wiele badań przeprowadzonych przez ONZ i inne instytucje pokazują, że młodzi ludzie garną się do tych ruchów ze względu na poczucie niesprawiedliwości, lokalne konflikty i brutalne zachowanie lokalnych sił bezpieczeństwa Niektórzy przyjmują łatkę dżihadystów tylko dlatego, że są muzułmanami" - pisze Million.
"Zwykli ludzie nie widzą, dlaczego bezrobotny nastolatek dostaje wyrok 5-10 lat za przemyt, podczas gdy minister, czy celnik robi to samo na znacznie większą skalę jest bezkarny. Percepcja elit jako ludzi całkowicie skorumpowanych, będących ponad prawem, to czynnik prowadzący do resentymentów i przemocy na całym świecie" - dodaje Francuz.
Przeczytaj również: Atak na posterunek sił ONZ w Mali. Zginęło ośmiu żołnierzy