Krwawy chrzest bojowy
Kościuszkowcy walczyli pod Lenino z najwyższym poświęceniem, ale Niemcy zdołali im zadać ciężkie straty i po dwóch dniach wycofano ich z frontu. Dlaczego zatem przez pół wieku fetowano to wydarzenie jako wielki sukces Wojska Polskiego?
03.10.2014 | aktual.: 17.12.2014 12:27
Zerwanie stosunków z polskim rządem emigracyjnym w Londynie dało Stalinowi pretekst do włączenia do gry grupy polskich wasali, posłusznych rozkazom z Kremla. W efekcie utworzono z polskich komunistów Związek Patriotów Polskich, na czele którego stanęli Wanda Wasilewska i Alfred Lampe. Aby umocnić ich pozycję, zdecydowano się na utworzenie polskich sił zbrojnych, walczących u boku Armii Czerwonej. Sowieci mieli dobrego kandydata na dowódcę; był nim przedwojenny podpułkownik Zygmunt Berling. Stalinowi bardzo zależało na pozorach i dlatego żądał, by dowódcą dywizji został przedwojenny polski oficer. Berling nadawał się na to stanowisko idealnie. Urodził się 27 kwietnia 1896 r. w Limanowej w Małopolsce. W młodości należał do Związku Strzeleckiego, zaś w 1914 r. wstąpił do Legionów Polskich, walczył w szeregach najpierw 2., a później 4. Pułku Piechoty Legionów. I wojnę światową zakończył w stopniu podporucznika. W 1920 r. został kapitanem. Wsławił się podczas wojny polsko-bolszewickiej obroną Lwowa, za co został
uhonorowany Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari. Po wojnie został w wojsku, zaś w 1926 r. podczas przewrotu majowego opowiedział się po stronie Piłsudskiego. Później pełnił różne funkcje, z których najważniejszą było dowództwo nad 4. PP. W 1939 r. odszedł z armii, wg jednych za zaniedbania służbowe, wg innych - za niegodne honoru oficera zachowanie w związku z wyłudzeniem majątku żony podczas sprawy rozwodowej. Mimo wielu próśb, które wystosował, kampanię wrześniową spędził bez przydziału, zaś w październiku 1939 r. został aresztowany przez NKWD i uwięziony. Szybko zdecydował się na współpracę z NKWD i nie podzielił losu swoich kolegów ze Starobielska. Po pakcie Sikorski-Majski trafił do armii gen. Andersa, z której zdezerterował (wydano później na niego wyrok śmierci). Kilkanaście dni po zerwaniu stosunków polsko-radzieckich Sowieci ogłosili utworzenie 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, a świeżo awansowany przez Stalina na generała Berling został wyznaczony jej dowódcą.
„?gdzieżeś rzuciła nas?” Dywizję formowano w Sielcach nad Oką, ponieważ nazwa pobrzmiewała po polsku, żołnierze nosili mundury wzorowane na tych przedwojennych, ranki rozpoczynało śpiewanie „Roty”, zaś z okien sztabu w południe puszczano hejnał mariacki. Sprowadzono nawet kapelana, którym był ks. mjr Wilhelm Kubsz. Przysięgę żołnierze złożyli 15 lipca - w 533. rocznicę bitwy pod Grunwaldem. Z drugiej jednak strony trzy czwarte kadry stanowili radzieccy oficerowie w polskich mundurach, na rogatywkach zamiast orzełka noszono pokraczny, niby-piastowski twór autorstwa Janiny Broniewskiej, pogardliwie nazywany przez kościuszkowców „kuricą”, codziennością żołnierskiego życia stało się też przymusowe „szkolenie ideologiczne”, prowadzone przez tzw. oficerów oświatowych. Do dywizji przyjmowano polskich wysiedleńców oraz nielicznych pozostałych jeńców, a także obywateli radzieckich polskiego pochodzenia i przedstawicieli polskiej mniejszości w ZSRR. Ostatecznie, jednostkę sformowano na wzór sowieckich dywizji
gwardyjskich, z pełnymi etatami i uzbrojeniem oraz zwiększonymi porcjami żywności. Utworzono trzy pułki piechoty (1.,2. i 3.), pułk artylerii lekkiej, po jednym dywizjonie artylerii przeciwpancernej, przeciwlotniczej i moździerzy, po jednym batalionie saperów, sanitarnym i szkolnym oraz po jednej kompanii zwiadowczej, łączności, samochodowej, chemicznej i karnej. Początkowo dywizja miała wyruszyć na front w połowie września, ale data ta niebezpiecznie zbiegała się rocznicą agresji radzieckiej na Polskę. W wyniku listownej prośby Wandy Wasilewskiej, kościuszkowców wysłano na front 1 września - w czwartą rocznicę napaści niemieckiej. Skierowano ich pod Wiaźmę, gdzie stanowili odwód Frontu Zachodniego, tam też dywizja miała uzupełnić braki w szkoleniu, jednak front przesunął się szybko na zachód i potrzebowano na nim polskiej dywizji. Pod koniec września dywizja zaczęła marsz w kierunku zachodnim. Maszerowano pieszo, wyłącznie nocami, po zabłoconych drogach oświetlanych pożarami płonących miast. Wówczas do
jednostki dołączył 1. Pułk Czołgów. Wymarsz na front Podczas marszu dywizję podporządkowano radzieckiej 10. Armii, by skierować ją do operacji orszańskiej, jednak później decyzję zmieniono i polską jednostkę podporządkowano 33. Armii, dowodzonej przez gen. Wasilija Gordowa. Pod koniec września gen. Wasilij Sokołowski, dowódca Frontu Zachodniego, przedstawił Stawce (naczelnemu dowództwu Armii Czerwonej) plan uderzenia w rejonie Orszy, którego miały dokonać oddziały 10. Armii Gwardii, oraz 21. i 33. Armia. 3 października radziecka ofensywa załamała się na tzw. Linii Pantery, wobec czego ciężar natarcia przesunięto na północ od Dniepru, zaś 21. i 33. Armia musiały oddelegować część oddziałów. Zadaniem 33. Armii było wiązanie walką wojsk niemieckiego XXXIX Korpusu Pancernego gen. Roberta Martinka, by odciążyć północny odcinek frontu. Generał Gordow postawił następujące zadania podległym sobie wojskom: 1. Dywizja Piechoty miała atakować w centrum na wieś Połzuchy i wzgórze 215.5, osiągając rubież rzeki Pniewkana,
mając po bokach dwie dywizje Armii Czerwonej (42. i 290. DS). 42. DS miała atakować wieś Sukino, zaś 290. DS - Lenino. Polska dywizja na tle radzieckich przedstawiała imponujące stany, liczyła bowiem 12683 żołnierzy, w tym 994 oficerów, 2560 podoficerów i 9129 szeregowców. Tymczasem radzieckie dywizje liczyły po nieco ponad 4 tys. ludzi. Polską jednostkę miały wspierać pułki artylerii lekkiej ze 144. i 164. DS, 538. pułk moździerzy i 67. brygada haubic. Generał Berling 9 października udał się na rekonesans, jednak nie rozpoznano dokładnie doliny rzeki Mierei. Berling nie znał też planów Gordowa, zwłaszcza w zakresie działania oddziałów radzieckich, ani zasadniczego celu operacji. Tymczasem rozpoznanie było bardzo istotną kwestią, ze względu choćby na teren, bardziej sprzyjający obrońcom niż atakującym. Przede wszystkim linię natarcia przecinała błotnista rzeczka Miereja o szerokości 200 m, która w okresie jesiennych opadów wzbierała i stanowiła przeszkodę trudną do sforsowania ze względu na muliste dno.
Niemcy dodatkowo mogli skutecznie bronić się na okolicznych, ufortyfikowanych wzgórzach 215.5 i 217.6 (ze wzgórz Niemcy mieli wgląd na 4-5 km w głąb pozycji radzieckich) oraz w trzech wsiach, leżących w pasie natarcia - Trygubowej, Połzuchach i Puniszczach, które bez problemu można było przekształcić w silne punkty oporu. Polska dywizja miała nacierać w dwóch rzutach: najpierw 1. Pułk na lewym skrzydle, 2. Pułk na prawym, zaś 3. miał pozostać w odwodzie. Każdy z pułków miał atakować w trzech rzutach, które miały wchodzić kolejno do walki. Między jednostki rozdzielono pojazdy z 1. Pułku Czołgów, które dostały zadanie włączenia się do walki po opanowaniu pierwszej linii wroga. Istotną kwestią natarcia miało być 100-minutowe przygotowanie artyleryjskie, zaś podczas natarcia przed atakującymi oddziałami miał posuwać się wał ogniowy, prowadzony przez moździerze. Celem podstawowym miało być przełamanie pierwszej linii niemieckiej obrony, zaś kolejnym - wbicie się na 7 km w głąb pozycji nieprzyjaciela.
Przeciwnikiem Polaków była 337. dywizja piechoty gen. Otto Schünemanna. Dywizję utworzono w 1940 r., do 1942 r. stacjonowała w Bretanii, jednak od początku 1943 r. walczyła na froncie wschodnim, m.in. pod Rżewem. Na początku października 1943 r. dołączono do niej pozostałości po rozbitej 113. DP, przez co osiągnęła stan blisko 18 tys. ludzi. Jednostka była dobrze przygotowana do walki, wykorzystała okoliczne tereny do obrony, w tym wsie i wzgórza. Kościuszkowcy zajęli pozycje bojowe w nocy z 9 na 10 października 1943 r. 11 października Berling otrzymał rozkaz od Gordowa przeprowadzenia o godz. 6.00 dnia następnego rozpoznania bojem siłami 1. batalionu 1. pułku. Mimo protestów Berlinga i próśb, by rozpoznanie przeprowadzić mniejszymi siłami, rozkaz został podtrzymany. Dowódca batalionu, mjr Lachowicz, rozkaz otrzymał od ppłk. Derksa dopiero o godz. 4.00, dwie godziny przed atakiem i miał wówczas powiedzieć: „No, to 50 procent mego batalionu już nie ma”. Skrzętnie ukrywanym przez wiele lat po wojnie faktem
była dezercja ok. 25 polskich żołnierzy w nocy z 11 na 12 października, którzy zdradzili Niemcom plany natarcia. Adolf Guj, podoficer z 688. Pułku Piechoty 337. DP, zeznał po wzięciu do niewoli: „11.10.1943 r. dowódca kompanii powiedział, że Rosjanie w dniu jutrzejszym planują natarcie. Przed nami znajduje się dywizja polska, dobrze uzbrojona, która jeszcze nie brała udziału w walkach. Dywizja posiada 50 czołgów. Natarcie Rosjan rozpocznie się 12.10. od artyleryjskiego przygotowania wstępnego o 8.00 i głównego o 10.00. (?) Informacje te, jak powiedział dowódca kompanii, pochodzą od zbiega z dywizji polskiej, który przekroczył front na odcinku naszej kompanii”. Niemcy, wiedząc, że stoi przed nimi polska dywizja, zachęcali do przekroczenia linii frontu za pomocą megafonów i rozprawienia się z Żydami i politrukami, odegrali także hymn Polski. Maładcy Poljaki, idut kak mariaki! Rozpoznanie rozpoczęło się o godz. 5.55 12 października pięciominutową nawałą artyleryjską, po której ruszył batalion majora Lachowicza.
Polacy podeszli na 200 m do niemieckich okopów, gdzie powstrzymał ich silny ogień broni maszynowej i moździerzy. Część żołnierzy okopała się, a część wdarła do pierwszej linii okopów. Wówczas Niemcy wyprowadzili kontratak i odrzucili Polaków, przez co natarcie się załamało. Walka trwała trzy godziny, a batalion stracił połowę stanu. Rozpoznanie potwierdziło obawy Berlinga, że Niemcy wzmocnili swoje siły, a nie - jak sugerował Gordow - opuścili pozycje. Właściwe natarcie miało się rozpocząć o 8.20 przygotowaniem artyleryjskim, ale z powodu mgły przesunięto je o godzinę. Jednak ostrzał zakończył się po zaledwie 40 min. i rozpoczęto tworzenie wału ogniowego. O 10.30 na sygnał zielonych rakiet rozpoczęło się natarcie obu polskich pułków. Zdecydowane, wyrównane natarcie wzbudziło podziw radzieckich obserwatorów, którzy wołali: „Maładcy Poljaki, idut kak mariaki!” (Zuchy Polacy - idą jak marynarze!, czyli wyprostowani, odważni). Około godziny 11 Polacy zajęli skraj niemieckiej obrony, jednak radzieckie jednostki
zaległy kilkaset metrów od linii wroga i zostały z tyłu, co odsłoniło skrzydła 1. DP, wbitej w niemieckie pozycje na 2-3 km. Polskie jednostki ruszyły do natarcia na wsie Połzuchy i Trygubowa (mimo iż ta druga miała być zdobyta przez 290. DS, która zaległa z tyłu). Jednak pojawiły się pierwsze problemy - przez błotnistą Miereję nie udało się przeprawić czołgów, które miały wesprzeć piechotę. Kptitan Antoni Jabłoński z 2. pułku wspominał: „Musieliśmy atakować przez bagna. Płynęła tam też rzeczka Miereja. Nasze czołgi grzęzły w tych bagnach. Jak my atakowaliśmy, widzieliśmy trupy Ruskich. Śmierdzieli już...”. Około południa rozpoczęto walki o wsie. Podczas ataku na Trygubową zginęli mjr Lachowicz i jego zastępca, por. Paziński, podczas walk część polskich oddziałów została czasowo okrążona. 2. PP walczył o Połzuchy, skąd Niemcy prowadzili silny ogień - okazało się, że Niemcy wycofali siły z pierwszej linii na przygotowane stanowiska obronne. Dodatkowo salwy własnej artylerii nakryły oddziały pułku, który się
wycofał i wpadł na drugi rzut natarcia, przez co oddziały się przemieszały, jednak na skutek działań dowódcy, ppłk Czerwińskiego, sytuację opanowano i wznowiono natarcie. Obie wsie zostały opanowane. W Połzuchach Niemcy upozorowali poddanie się, a następnie uderzyli w kontrataku, jednak 2. i 3. batalion nie dały się zaskoczyć i doszło do zaciętej walki, która zmusiła Polaków do wycofania się. Siłami pułku wyprowadzono kontratak z dwóch stron i odbito wieś. Około godz. 14 nastąpił silny niemiecki kontratak w wykonaniu 337. DP, prowadzony z trzech stron. Mgła podniosła się wyżej i do akcji wkroczyły niemieckie samoloty szturmowe i bombowe. Pułkownik Ryszard Kozubek z 2. pułku wspominał: „Nie było osłony z samolotów. Żaden rosyjski samolot nie wystartował. A Niemcy? Co parę minut! Po piętnaście, po dwadzieścia sztuk”. Pierwszy kontratak na Trygubową odparto, jednak wówczas Niemcy rzucili do walki pojazdy pancerne, które wyparły 2. batalion ze wsi. Polski kontratak w wykonaniu 3. batalionu tylko nieznacznie
zmienił sytuację, zaś oddziały zaczęły dotkliwie odczuwać braki amunicji i wsparcia artyleryjskiego. Szwankowała łączność; Sowieci nadawali otwartym tekstem, przez co Niemcy bez trudu przewidywali kolejne ruchy, zaś z pola walki nie można było ewakuować rannych. Jednak największym problemem okazały się niemieckie Stukasy, bezkarnie bombardujące i ostrzeliwujące polskie oddziały. Dowódca 1. Pułku, ppłk Derks zwyczajnie porzucił swoje oddziały i został aresztowany, jego miejsce zajął płk Bolesław Kieniewicz, zastępca Berlinga. W rejonie 2. pułku Niemcy również ruszyli do kontrataku, wsparci przez działa samobieżne i lotnictwo. Płk Eugeniusz Skrzypek wspominał: „Byłem ciekawy, jak wygląda bombardowanie, i wyjrzałem z okopu. Zobaczyłem radzieckiego żołnierza, który stojąc, wygrażał rękami hitlerowskim lotnikom. Za chwilę pocisk ściął jego głowę, tułów kiwał się do przodu i do tyłu, aż upadł na ziemię.” Od zagłady pułk wybawiła 67. brygada haubic. Jednak i on został odrzucony z rejonu Połzuch około godz. 14.
Późnym popołudniem w pasie działania 1. Pułku wszedł do walki odwód, czyli 3. Pułk. Luzowanie nastąpiło pod silnym ogniem nieprzyjaciela. O zaciętości walk niech świadczy fakt, że 1. Pułk, wchodząc do walki, liczył ponad 2800 żołnierzy, zaś podczas luzowania - zaledwie 500. O 19.20 2. i 3. Pułk, wsparte 16 czołgami, przerzuconymi pod Lenino wznowiły natarcie, jednak nie przełamały niemieckiej obrony. Podczas nocy walki nie ustawały, Niemcy wyprowadzali kolejne kontrataki, podobnie, jak 3. Pułk, lecz żadna ze stron nie przełamała obrony przeciwnika. Wieczorem 12 października Berling otrzymał rozkaz na następny dzień. O 7.45 miała rozpocząć się nawała artyleryjska, zaś o 8 ruszyć natarcie piechoty, wspartej czołgami. 13 października, mimo silnej obrony niemieckiej, wspartej działami szturmowymi i lotnictwem, 1. DP ruszyła do ataku, wspierana czołgami 1. i 2. Kompanii Czołgów. Samoloty Luftwaffe, nieniepokojone przez radzieckie myśliwce, demolowały ogniem polskie oddziały. Silny ostrzał uniemożliwił zdobycie
Trygubowej przez 3. Pułk, zaś 2. Pułk z trudem zdobył Połzuchy, które następnie stracił podczas niemieckiego kontrataku. W efekcie Berling nakazał wstrzymanie natarcia, co było niesubordynacją wobec Gordowa. Gen. Berling został wezwany na stanowisko dowodzenia 33. Armii, gdzie doszło między nim a Gordowem do ostrej wymiany zdań, w efekcie której podjęto decyzję o wycofaniu dywizji w nocy z 13 na 14 października, a jej miejsce zajął 164. DS. Jeszcze przed wycofaniem 2. Pułk zajął Połzuchy, po czym wycofał się za Miereję. „Nie wątpimy w ich polskiego ducha” W walce poległo 512 polskich żołnierzy, 1776 zostało rannych, zaś 663 zaginęło (przeważająca większość z nich zdezerterowała albo dostała się do niewoli), co stanowiło aż 23,7 proc. stanu wyjściowego. Niemieckie straty po wojnie oszacowano na ok. 1,5 tys. poległych i rannych oraz 326 wziętych do niewoli. Bitwa pod Lenino, wbrew powojennej historiografii, nie była zwycięstwem. Dywizja nie w pełni wykonała swoje zadanie. Żołnierze pozbawieni wsparcia
lotniczego i pancernego, z niedostateczną i źle kierowaną artylerią, ze szwankującą łącznością i sąsiadami, którzy zawiedli i pozostawili Polaków, nie mieli szans na zwycięstwo. Bitwę można scharakteryzować znamiennymi losami dwóch oficerów o tych samych nazwiskach. Kapitan Władysław Wysocki, weteran walk we wrześniu 1939 r., był podczas bitwy dowódcą baterii moździerzy w 1. Pułku. Po śmierci dowódcy 3. batalionu objął dowództwo. Podczas obrony szkoły w Trygubowej został ranny i zmarł 12 października 1943 r. Pośmiertnie odznaczono go Krzyżem Wojennym Orderu Virtuti Militari i uhonorowano tytułem Bohatera ZSRR (obok niego to wyróżnienie otrzymali szer. Aniela Krzywoń i por. Juliusz Hibner). Drugim był porucznik Adolf Wysocki, również weteran walk wrześniowych, dowódca 1. kompanii 1. batalionu 1. Pułku. Podczas walk dostał się do niewoli, w której poszedł na współpracę z Niemcami i pracował w rozgłośniach propagandowych, opowiadając o sowieckim „raju”. Co ciekawe, oficjalnie został uznany za poległego pod
Lenino i jemu również przyznano Virtuti Militari. Tak różne losy dobrze charakteryzują polskich żołnierzy (a nie „sowieckich agentów”, jak próbuje się ich dziś przedstawiać), którzy stanęli do walki, by wyrwać się z „nieludzkiej ziemi”, dla których była to jedyna alternatywa, by wrócić żywym do Polski, ponieważ „nie zdążyli do Andersa”. Naczelny Wódz, gen. Kazimierz Sosnkowski w przemówieniu z 14 listopada 1943 r. do żołnierzy Armii Polskiej na Wschodzie powiedział: „Nie żywimy uczuć wrogich do Polaków, którzy jako prości żołnierze walczą dzisiaj pod obcym sztandarem. Ślemy tym żołnierzom słowa zrozumienia i zapewnienie, że ani na chwilę nie wątpimy w ich polskiego ducha”. Andrzej Matowski