Krwawe konflikty, których świat nie potrafi przerwać
Tam nadal giną niewinni ludzie
Te miejsca ogarnęła szalona przemoc - zdjęcia
W obliczu potworności tych wojen świat nie stał obojętnie - nakładał kolejne sankcje na władze, które brutalnie rozprawiały się z opozycją, organizował rozmowy pokojowe, mające zakończyć walki, w niejednokrotnie wysyłano misje pokojowe, by chroniły bezbronnych cywili. Ale żadne z tych działań nie wygasiły walk. Amerykański serwis Global Post zrobił listę konfliktów zbrojnych, których świat nie był w stanie przerwać. Oto niektóre z nich.
Global Post podaje liczbę ofiar wojny narkotykowej, jaką władze Meksyku wypowiedziały w 2006 r. kartelom, na ponad 60 tys. Są to jednak dane sprzed 1,5 roku. Co więcej, jak zauważa internetowy serwis, meksykańskie prawo nie zna kategorii "zabójstw powiązanych z narkotykami", a takich w tej części świata nie brakuje. Uliczne strzelaniny, porwania i egzekucje - szalonej przemocy, jaka ogarnęła Meksyk, nie potrafi powstrzymać nawet wojsko, które władze wyprowadziło z koszar w niektórych rejonach.
Część ludności postanowiła więc sformować własne grupy samoobrony. Może do nich należeć nawet 20 tys. osób, a dozbrajają ich dawni przedsiębiorcy, którzy stracili majątki przez gangsterów. Czy mocno zmotywowane, lokalne formacje są tym, czego władzom brakowało, by rozprawić się z kartelami narkotykowymi? Niektórzy chwalą ich działalność, inny przypominają historię La Familii, kartelu, który był kiedyś... grupą samoobrony przed przestępcami.
Na zdjęciu: meksykański żołnierz w Apatzingan, w ogarniętym przemocą stanie Michoacan, 16 stycznia.
(WP.PL, PAP, Wikipedia / mp)
Meksyk
Ostatnimi sukcesami meksykańskich władz w walce z narkobiznesem było aresztowanie Joaquina "El Chapo" Guzmana i zabicie Nazario "El Chayo" Moreno - obaj przewodzili bezwzględnym kartelom. Gdy jednak w przeszłości eliminowano liderów gangsterów, szybko zastępowali ich kolejni przestępcy z dużymi ambicjami, za to pozbawieni sumienia.
I choć Meksyk w walce z narkotykami wspierają USA (dostarczają m.in. sprzęt wojskowy), kartele jeszcze długo będą topić we krwi nie tylko ten kraj, ale cały region, przez który przechodzi szlak narkotykowy.
Na zdjęciu: członek tzw. grupy samoobrony w Arteaga, 22 kwietnia.
Syria
W połowie kwietnia tego roku dwie osoby zginęły, a ponad 100 doznało obrażeń z powodu użycia prawdopodobnie broni chemicznej w miejscowości Kfar Zeita w Syrii (czytaj więcej)
. Jeśli doniesienia te się potwierdzą, będzie to kolejny przypadek na stosowanie zakazanej broni na terenie Syrii. W sierpniu ubiegłego roku w atakach z wykorzystaniem sarinu pod Damaszkiem zginęło - według różnych danych - od 350 do 1800 osób. Podobnie jak teraz, również latem zeszłego roku obie strony konfliktu: siły lojalne wobec Baszara al-Asada i walczący z nim rebelianci, obwiniały się o wykorzystanie trujących gazów.
Sierpniowy atak niemal doprowadził do zagranicznej interwencji wojskowej w Syrii. Siły USA czekały jedynie na rozkaz prezydenta Baracka Obamy. Sądzono wówczas, że Asada czeka los podobny do obalonego dyktatora Libii Muammara Kadafiego. Jednak do inwazji nie doszło. Powstrzymała ją zgoda reżimu na usunięcie z terytorium Syrii całego arsenału broni C.
Na zdjęciu: jedna z ulic Aleppo w ogniu po zrzuceniu tzw. bomb beczkowych, 20 kwietnia.
Syria
Choć mozolnie, broń chemiczna jest wywożona z Syrii. Nadal trwają tam jednak walki z użyciem konwencjonalnego uzbrojenia. Obrońcy praw człowieka donoszą też o kolejnych zbrodniach, za którymi stoją i rebelianci, i żołnierze.
Od kilku miesięcy szala zwycięstwa przechyla się na stronę Asada, wspieranego przez Iran, libański Hezbollah i Rosję. Ale role mogą się obrócić, ponieważ - jak podało amerykańskie radio NPR - Amerykanie zaczęli dostarczać umiarkowanej syryjskiej opozycji broń przeciwpancerną (czytaj więcej)
. Dozbrajanie rebeliantów budzi wiele obaw, ich ruch jest bowiem podzielony na szereg ugrupowań, z których część jawnie sprzyja Al-Kaidzie.
Według szacunków opozycyjnego Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka, w konflikcie w Syrii zginęło przeszło 150 tys. ludzi. ONZ przestało liczyć ofiary tej wojny już cztery miesiące temu, ponieważ nie było w stanie weryfikować doniesień o śmierci kolejnych osób.
Na zdjęciu: syryjskie dzieci na tle zniszczonych budynków w Aleppo, 20 kwietnia.
Demokratyczna Republika Konga
DR Konga od niemal dwóch dekad jest teatrem wojny, w którym kolejne krwawe akty oddzielane są bardzo krótkimi przerwami. W 1996 r. wybuchła tam pierwsza wojna domowa, ale konflikt był echem wcześniejszego ludobójstwa w Rwandzie, gdzie ludność Tutsi została zmasakrowana przez Hutu. Prezydent Zairu (jak wówczas nazywała się DR Konga) Mobutu Sese Seko popierał Hutu. Gdy jednak siły Tutsich przerwały rzezie w Rwandzie, walki "przelały się" na sąsiedni kraj, do którego uciekli niedawni oprawcy. Zair wpadł w wir wojny, a Mobutu stracił władzę.
Drugi wojenny akt rozpoczął się w 1998 r., gdy nowy przywódca DR Konga Laurent Kabila zaczął odsuwać od siebie dawnych sprzymierzeńców spośród Tutsich. Konflikt trwał pięć lat, ale żniwo wśród ludności zbierał również po zakończeniu walk.
Wojny w DR Konga określa się najgorszymi konfliktami zbrojnymi od czasu II wojny światowej - w wyniku walk, ale też głodu i chorób zginęło w nich 5,5 mln ludzi.
Na zdjęciu: ofiara gwałtu dokonanego przez członków jednej z grup rebelianckich podczas drugiej wojny kongijskiej, 2003 r.
Demokratyczna Republika Konga
Do 2009 r. nadal dochodziło do starć w prowincji Kiwu. Choć ostatecznie partyzanci Tutsi zawarli porozumienie pokojowe z władzami, antrakt w przelewaniu krwi trwał zaledwie trzy lata. W regionie ponownie wybuchły walki między siłami rządowymi a rebeliantami, gdy władze zapowiedziały aresztowanie dawnego przywódcy bojówek. Po roku, dzięki mediacjom międzynarodowym, starcia ustały.
Nadal jednak DR Konga to jeden z najbardziej zapalnych punktów świata. Władze zmagają się z islamskimi bojówkami, które przenikają z Ugandy, rebeliantami Hutu i milicją Mai Mai, również wrogą wobec Tutsich. Na tej wojennej scenie swoją rolę odgrywają też siły pokojowe ONZ, obecne w kraju od 1999 r. Niestety, nie zawsze chlubną, bo członkowie sił pokojowych byli kilka lat temu oskarżani o gwałty i zmuszanie do prostytucji kongijskich kobiet.
Na zdjęciu: kongijski żołnierz, wysłany do walki z islamską bojówką, prezentuje swój talizman. 18 stycznia.
Irak
W 2003 r. USA i sprzymierzone z nimi siły (także polscy wojskowi) dokonały inwazji na Irak, by - jak wówczas twierdzono - nie dopuścić do użycia broni masowego rażenia przez Saddama Husajna. Ostatecznie tego rodzaju broni w Iraku nie znaleziono - co stało się jednym z głównych powodów krytyki militarnej interwencji. Jednak także samo obalenie bliskowschodniego dyktatora nie przyniosło pokoju i większego poszanowania praw człowieka w Iraku.
Global Post podkreśla, że brak pomysłów na odbudowę kraju po wojnie sprawił, iż Irak stoczył się w odmęty chaosu. Trudno temu przeczyć wobec napływających z regionu kolejnych informacjach o zamachach i atakach na tle religijnym. Sunnici oskarżają rząd szyickiego premiera Nuriego al-Malikiego o dyskryminację. Ekstremiści już przejęli kilka miast, a Irak pogrąża się w konflikcie domowym.
Na zdjęciu: iracki policjant przy punkcie kontrolnym, gdzie doszło do samobójczego ataku bombowego, ok. 45 km od Bagdadu, 21 kwietnia.
Darfur (Sudan)
Konflikt w Darfurze, zachodniej prowincji Sudanu, wybuchł w 2003 roku. Murzyńska ludność z regionu, która od dawna skarżyła się na dyskryminację ze strony arabskich władz centralnych, wystąpiła wówczas przeciwko nim zbrojnie. Odpowiedź była bezlitosna. Sudańskie wojsko bombardowało i partyzantów, i cywilów, na ziemi obrazu zniszczenia dopełniały arabskie milicje dżandżawidów. Dochodziło do czystek etnicznych, a ówczesny amerykański sekretarz stanu Colin Powell mówił wprost o ludobójstwie. W 2008 r. Międzynarodowy Trybunał Karny wydał nawet za prezydentem Sudanu Omarem al-Baszirem list gończy. Polityk nic sobie nie robi z oskarżenia, do dziś pozostając przywódcą kraju.
Według różnych szacunków, w konflikcie zginęło 200-300 tys. ludzi. Walki próbowano zakończyć sankcjami na broń (o łamanie embarga były oskarżane Chiny) oraz kolejnymi rozejmami i układami pokojowymi. Od 2007 r. w regionie działa hybrydowa misja ONZ i Unii Afrykańskiej - UNAMID. Ale nawet błękitne hełmy nie potrafią powstrzymać rozlewu krwi.
Na zdjęciu: kobieta czeka na swoją kolejkę do napełnienia kanistrów wodą w obozie dla wewnętrznych uchodźców w północnym Drfurze, 13 stycznia.
Darfur (Sudan)
Gdy walki w Darfurze sięgnęły apogeum, wojska do Sudanu wysłały inne kraje afrykańskie. Później utworzono wspólną misję z Narodami Zjednoczonymi. Jest to obecnie największa działająca misja pokojowa na świecie. Problem w tym, że - jak wynika z doniesień prestiżowego magazynu "Foreign Policy" - nieskuteczna. W serii artykułów amerykańskie czasopismo ujawniło poufne dokumenty UNAMID, z których wynika, że w Darfurze nadal dochodzi do ataków, wobec których kiepsko uzbrojone błękitne hełmy są bezradne.
W 2012 r. dokonano tam aż 106 nalotów, a rok później - 85. Bezwzględni dżandżawidzi stali się obecnie członkami mundurowych formacji sudańskich. Ale także wśród darfurskich partyzantów doszło do rozłamu i nie wszyscy uznali porozumienia pokojowe. Efekt jest jeden: konflikt trwa. Choć świat chciałby o nim zapomnieć...
Na zdjęciu: siły UNAMID, 10 lutego.
Sudan Południowy
Latem 2011 r. mieszkańcy Sudanu Południowego nie posiadali się z radości - kraj ogłosił niepodległość. Oderwanie się od Sudanu i samodzielne rządy miały przynieść pokój na ziemiach, na których od pół wieku toczyły się walki okupione życiem ponad miliona ludzi. Ale ta radość nie trwała długo. Najpierw do starć zaczęło dochodzić w spornych (i bogatych w ropę naftową) przygranicznych terenach. Kolejny raz walczyły ze sobą siły Sudanu i Sudanu Południowego. Porozumienie pokojowe zawarto na początku 2012 r.
Nowy, krwawy rozdział historii tej części Afryki otworzył się w grudniu 2013 r. Prezydent Salva Kiir (należący do ludu Dinków) oskarżył byłego wiceprezydenta Rieka Machara (Nuera) o plany zbrojnego przewrotu. Ten konflikt doprowadził do rozłamu w armii i wojny domowej między Dinkami i Nuerami.
Na zdjęciu: członkowie południowosudańskiej, antyrządowej milicji nazywanej Białą Armią (od zwyczaju ludu Nuerów nacierania skóry jasnym popiołem jako ochroną przed insektami), Nasir, 14 kwietnia.
Sudan Południowy
Organizacja Lekarze Bez Granic alarmowała, że na przełomie 2013 i 2014 r. zbrojne grupy w Sudanie Południowym wzięły na cel nawet szpitale - placówki splądrowano, niektóre budynki podpalono, a część pacjentów zamordowano. W mieście Malakal odnaleziono ciała 14 ofiar rozstrzelanych jeszcze na szpitalnych łóżkach.
W lutym tego roku liczbę zabitych w toczących się od grudnia walkach szacowano na 10 tys. osób. ONZ ostrzegała przed katastrofą humanitarną - przerażona ludność opuszcza swoje domy i szuka schronienia przy bazach ONZ, wiele osób głoduje, bo żywność rozkradają i siły rządowe, i rebelianci. Przyszłość najmłodszego państwa świata jest coraz czarniejsza.
Na zdjęciu: obóz dla przesiedleńców w Bentiu, 22 kwietnia. Jak podaje AFP, powołując się na ONZ, w pobliskiej miejscowości doszło do masakry kilkuset osób.
(WP.PL, PAP, Wikipedia / mp)