ŚwiatSyria w ogniu wojny - kto walczy za rząd Asada?

Syria w ogniu wojny - kto walczy za rząd Asada?

Szala zwycięstwa w konflikcie syryjskim coraz bardziej przechyla się na stronę sił wiernych reżimowi Baszra al-Asada. Ale syryjski prezydent nie miałby dziś takiej pozycji, gdyby nie pomoc przyjaciół z zagranicy - Iranu, libańskiego Hezbollahu i Rosji. Wysłali oni do Syrii gotówkę (ponoć... w dolarach!), sprzęt wojskowy, a nawet ludzi. Tomasz Otłowski opisuje, jak to możliwe, że Asadowi udało się nie utonąć w morzu krwi, jaką przelano w jego kraju.

Syria w ogniu wojny - kto walczy za rząd Asada?
Źródło zdjęć: © AFP | Khaled Khatib / Aleppo Media Centre
Tomasz Otłowski

Wojna w Syrii trwa już ponad trzy lata. W tym czasie zginęło w tym konflikcie co najmniej 150 tys. ludzi, w zdecydowanej większości cywilów, a kraj zamienił się w ruinę. To wszystko są fakty mniej lub bardziej znane, jednak w chaosie tej brutalnej wojny kwestią najbardziej frapującą i równocześnie umykającą ocenie komentatorów jest pytanie: w jaki sposób reżim prezydenta Baszara al-Asada jest w stanie - po tylu latach wojny - nie tylko dalej utrzymywać się u władzy w zniszczonym państwie, ale nawet coraz wyraźniej odzyskiwać inicjatywę strategiczną i operacyjną w konflikcie? Kto w Syrii - lub raczej tym, co jeszcze dzisiaj z niej pozostało - bije się za rząd al-Asada, władzę Partii Baas i Alawitów? Skąd reżim czerpie siły i środki (kadrowe, finansowe i materialne) na prowadzenie tej wyniszczającej wojny? Spróbujmy odpowiedzieć na te pytania.

Pstrokata, lojalna zbieranina

Wpadły mi niedawno w ręce niepublikowane nigdzie zdjęcia z frontu wojny syryjskiej, wykonane na jesieni 2013 roku, pod koniec zwycięskiej dla sił rządowych ofensywy w masywie górskim Qalamoun, na zachodzie kraju, tuż przy granicy z Libanem. Fotografie przedstawiają członków sił wiernych al-Asadowi, wiwatujących na jego cześć w Qara - głównym mieście regionu, odbitym właśnie z rąk rebeliantów. Uwagę na zdjęciach przykuwają dwa powtarzające się elementy: niesamowita wręcz skala zniszczeń infrastruktury miasta oraz wygląd żołnierzy sił rządowych.

W normalnych warunkach trudno byłoby tych ludzi w ogóle nazwać żołnierzami - w zasadzie niczym z wyglądu nie różnią się od swych przeciwników: rebeliantów z Wolnej Armii Syryjskiej (FSA) lub ugrupowań islamistycznych. To nie jest jednolicie umundurowana, wyposażona i uzbrojona formacja militarna. To raczej pstrokata zbieranina różnie odzianych i uzbrojonych ludzi, których najwyraźniej nie spaja dyscyplina, jednolite wyszkolenie i swoisty esprit de corps, będący nieodzownym elementem nowoczesnej armii, lecz ślepa wierność swemu wodzowi (prezydentowi Syrii). Łączy ich także - być może skuteczniej niż uwielbienie dla Baszara - wspólnota losów mniejszościowych (a więc zagrożonych) grup wyznaniowych, z których się w większości wywodzą.

Alawici i szyici - bo o nich mowa - od początku trwania konfliktu stanowią trzon sił wiernych reżimowi al-Asada. Władze w Damaszku, wywodzące się właśnie z sekty Alawitów (dopiero od niedawna uznawanej przez szyitów za jeden z ich odłamów), rządzą w Syrii od ponad 40 lat twardą ręką, trzymając w ryzach sunnicką większość społeczeństwa (ok. 70 proc., w tym 10 proc. ludności kurdyjskiej). Cały system władzy stworzony w tym czasie w Syrii konsekwentnie opierał się na licznych w tym kraju mniejszościach. Oprócz Alawitów (stanowiących ok. 12 proc. populacji kraju), relatywnymi beneficjentami ustroju byli sami szyici (ismailici, ok. 2 proc. społeczeństwa), Druzowie (ok. 3 proc.) oraz liczne wyznania chrześcijańskie (łącznie ok. 13 proc.). Ten schemat etniczno-religijny ma dzisiaj swoje wyraźne odbicie w realiach konfliktu toczącego się w Syrii.

Najwierniejsze wojska i dezerterzy

Przez ponad cztery dekady dyktatorskich rządów reżim syryjski wykształcił wiele mechanizmów i narzędzi umożliwiających jego przetrwanie i zwalczenie wszelkich zagrożeń. Jednym z takich sprawdzonych środków było obsadzanie wiernymi władzy członkami społeczności alawickiej, szyickiej i innych mniejszości kluczowych stanowisk w państwie (przy czym "kluczowy" nie oznacza wyłącznie najwyższego szczebla), zwłaszcza w obszarze bezpieczeństwa narodowego, sił zbrojnych i służb specjalnych. Z biegiem czasu doszło do paradoksu - Alawici w Syrii nie mieli w praktyce żadnych innych profesji, niż żołnierz kontraktowy, podoficer i oficer w siłach zbrojnych lub funkcjonariusz służb specjalnych. Jeśli chodzi o formacje mundurowe, sunnici mogli zrobić w Syrii karierę w zasadzie jedynie w straży pożarnej lub policji (żandarmerii), i to właśnie te służby rozpadły się najszybciej po marcu 2011 roku, po wybuchu zbrojnej rebelii w kraju. Choć zdarzały się wyjątki od tej reguły, to przytłaczająca dominacja mniejszości w siłach i
służbach bezpieczeństwa Syrii jest faktem bezspornym.

Ale i w samej armii nie wszystkie jednostki były uznawane przez reżim za w pełni lojalne i wierne. Już w kwietniu 2011 roku, gdy władze rzuciły wojsko do tłumienia narastających w kraju protestów, nie mogły liczyć na posłuszeństwo całych sił zbrojnych. Spośród czternastu syryjskich liniowych dywizji sił lądowych, do krwawych akcji pacyfikacyjnych skierowano tylko kilka. Były to jednostki, które należały do elity-elit syryjskiej armii, posiadające nie tylko najlepszy (i najnowocześniejszy) sprzęt i uzbrojenie, ale i najwyższy poziom wyszkolenia. A przede wszystkim - w zdecydowanej większości (75-90 proc. składów osobowych) złożone z Alawitów, szyitów, Druzów i chrześcijan. Prym wśród nich wiodła osławiona 4. Dywizja Pancerna, dowodzona przez Mahera al-Asada, młodszego brata prezydenta Syrii. Jednostka ta, mająca na stanie najlepszy w Syrii sprzęt i broń, niemal w całości rekrutuje się spośród członków społeczności alawickiej, do tego spokrewnionych z klanem al-Asadów. To właśnie oddziały z tej dywizji
dokonały na przełomie kwietnia i maja 2011 roku krwawej pacyfikacji Dary - sunnickiego miasta na południu Syrii, gdzie tak naprawdę rozpoczęła się obecna wojna. Wraz z 4. DPanc., w pierwszym okresie konfliktu reżim rzucił do walki w różnych miejscach kraju inne najbardziej zaufane jednostki: 1. i 3. Dywizje Pancerne, 5. i 7. Dywizje Zmechanizowane oraz siły specjalne i Dywizję Pancerną Gwardii Republikańskiej (rozlokowaną bezpośrednio wokół pałacu prezydenckiego w Damaszku). "Działania porządkowe" na terenie całego kraju prowadziły też wyjątkowo rozbudowane (aż sześć różnych służb!) formacje sił bezpieczeństwa, jak również świeżo powołana do życia, alawicka struktura paramilitarna As-Szabiha (z arabskiego "zjawy"), która zasłynie później z wyjątkowej brutalności wobec przeciwników władzy, zwłaszcza sunnitów.

W tym pierwszym okresie syryjskiej wojny strategia władz zakładała sukcesywne pacyfikowanie ("stabilizowanie") zbuntowanych miast, miasteczek lub ich dzielnic przy pomocy grup bojowych wydzielanych z najwierniejszych jednostek. Skala protestów i tempo narastania rebelii sprawiły jednak, że już po kilku miesiącach (pod koniec 2011 roku) te w gruncie rzeczy szczupłe siły (w sumie ok. 100 tys. ludzi) nie były w stanie w jednej chwili operować na dziesiątkach lokalnych, niewielkich teatrach działania. Bardzo szybko reżim znalazł się więc w defensywie.

Masowe dezercje sunnickich żołnierzy i oficerów z sił lądowych sprawiły, że już w połowie 2012 roku Damaszek mógł dysponować armią liczącą nie więcej niż 150 tys. ludzi, czyli ok. 50 proc. stanu etatowego sprzed wybuchu rebelii. Ale z drugiej strony ci, którzy zostali w szeregach wojska, walczyli za reżim ze wszystkich sił, dla nich była to bowiem dosłownie walka o przeżycie - ich samych oraz ich najbliższych. Jako członkowie mniejszościowych społeczności syryjskich, w powszechnym mniemaniu uprzywilejowanych przez rządy Partii Baas, lub sunnici obarczeni piętnem zdrady swych współwyznawców - nie mieli innego wyjścia, niż walczyć na śmierć i życie. W syryjskiej wojnie domowej nie bierze się jeńców...

Problemy kadrowe sił rządowych szły w tym czasie w parze z kłopotami logistycznymi i materiałowymi. Z jednej strony wiele baz zaopatrzeniowych i centrów logistycznych armii wpadło w ręce rebeliantów lub zostało zniszczonych w trakcie zażartych walk. Z drugiej, większość oddziałów rządowych walczyła w przewlekłej obronie okrężnej, nierzadko z dala od własnych baz i zaplecza, co powodowało konieczność improwizacji i wymuszało najdziwniejsze nawet działania racjonalizatorskie.

To właśnie wtedy syryjska armia - czy raczej to, co z niej pozostało - przestała wyglądać jak regularne, zunifikowane wojsko. Co gorsza, syryjskie siły zbrojne - szczególnie lądowe, które ponoszą do dzisiaj największy wysiłek w walce z rebelią - nie były przystosowane do tego typu zadań. Budowane głównie pod kątem wojny z Izraelem, w dużym stopniu nasycone sprzętem pancernym, z przewagą liniowych jednostek ciężkich (pancernych i zmechanizowanych) - nie nadawały się do prowadzenia operacji o charakterze przeciwpartyzanckim (asymetrycznym), podejmowanych głównie w terenie zurbanizowanym.

Między czerwcem 2011 a grudniem 2012 roku syryjskie formacje rządowe, podejmujące straceńcze próby pacyfikacji opanowanych przez rebeliantów miast przy użyciu pododdziałów pancernych, ponosiły więc koszmarne straty w sprzęcie i ciężkim uzbrojeniu. Zdjęcia rozbitych, wypalonych i zdruzgotanych pojazdów pancernych armii al-Asada niemal każdego dnia obiegały wtedy świat, świadcząc o powadze sytuacji strategicznej, w jakiej znalazły się władze w Damaszku.

Przyjaciele Asada

Ale to także w tym czasie (tak krytycznym dla reżimu al-Asada, kiedy wydawało się, że jego dni są już policzone) z pomocą Damaszkowi przyszli niezawodni przyjaciele, zarówno z regionu jak i spoza niego. Z Iranu, przez Irak i Liban, szerokim strumieniem popłynęły do Syrii broń, sprzęt, amunicja oraz doradcy i instruktorzy. Fama głosi, że także złoto i amerykańskie dolary (w gotówce!), dzięki czemu Baszar al-Asad może wypłacać żołd swym żołnierzom i funkcjonariuszom, a także kupować usługi wyspecjalizowanych najemników. Z Rosji z kolei, prócz wsparcia politycznego i dyplomatycznej osłony władz w Damaszku na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ, napłynęły nowoczesne uzbrojenie i części zamienne do radzieckiego/rosyjskiego w większości sprzętu, będącego na wyposażeniu armii syryjskiej. Materiały te przekazywane są Syrii na dogodnych warunkach kredytowych, z odroczoną płatnością, i mają dla reżimu al-Asada bezcenne znaczenie, pozwalając utrzymywać w ruchu rządową machinę militarną, zwłaszcza siły powietrzne. Rosja
wysłała także do Syrii swych doradców i ekspertów oraz... żołnierzy i marynarzy, jako stały kontyngent dyslokowany w "punkcie zabezpieczenia logistycznego marynarki wojennej FR" w syryjskim porcie wojennym w Tartus. Oprócz znaczenia symboliczno-propagandowego i politycznego, ma to także wymierne, konkretne znaczenie praktyczne - każdy, kto chciałby wysłać nad Syrię swoje bombowce, zastanowi się teraz kilka razy. Tak, jak prezydent USA Barack Obama, kiedy musiał latem 2013 roku wycofywać się ze swych wcześniejszych gróźb o zaatakowaniu reżimu syryjskiego, jeśli ten odważy się użyć broni chemicznej.

Rok 2012 to także początek bezpośredniego, militarnego zaangażowania libańskiego, szyickiego Hezbollahu po stronie władz syryjskich. Początkowo niewielki, już po kilku miesiącach kontyngent Partii Boga osiągnął imponujące rozmiary niemal 10 tys. bojowników, należących do jej najlepszych oddziałów, doświadczonych w walkach z Izraelczykami na południu Libanu. Żołnierze Hezbollahu, będący mistrzami w walce miejskiej i asymetrycznej, wnieśli do wojny doświadczenie i taktyczne umiejętności, których nie mieli żołnierze syryjskich sił rządowych. Talenty i skuteczność szyickich bojowników z Libanu szybko sprawiły, że każda - nawet najmniejsza - operacja sił syryjskich musiała odbywać się przy ich wsparciu.

Przechylanie szali zwycięstwa

Od tamtej pory trudno już mówić o istnieniu syryjskich sił zbrojnych jako takich, przynajmniej w odniesieniu do ich komponentu lądowego. Ich miejsce zajęły tzw. siły lojalistyczne - mieszanka walczących po stronie władz resztek sił lądowych Syrii, jej służb specjalnych i różnych milicji (Szabihy, Brygad Baas itd.) oraz oddziałów Hezbollahu, "instruktorów" z irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, ochotników szyickich z całego regionu i zwykłych najemników. Ci ostatni są angażowani zwłaszcza jako specjaliści w zakresie obsługi najbardziej zaawansowanych systemów uzbrojenia (obrona przeciwlotnicza, rakiety balistyczne, obsługa i piloci samolotów bojowych oraz śmigłowców szturmowych), a pochodzą ponoć z niemal wszystkich krajów WNP, a nawet Korei Północnej.

Wraz ze zmianą składu i obliczy syryjskich sił rządowych, zmienił się również charakter prowadzonych przez nie działań. Czołgi i pojazdy opancerzone lojalistów nie są już skazane na walkę w mieście bez należytej osłony piechoty, jak miało to miejsce w pierwszych kilkunastu miesiącach konfliktu. Wojna w Syrii stała się w większości walką miejską, z dominacją punktowych działań małych, mobilnych grup szturmowych, wspieranych artylerią, bronią pancerną i lotnictwem. Coraz większy nacisk kładzie się przy tym (po obu stronach) na działania snajperów - wszak w warunkach walki w terenie zurbanizowanym jeden skuteczny strzelec wyborowy może nieraz zastąpić cały pododdział wojska.

Dzięki nieustannej i wszechstronnej asyście Irańczyków i bojowników Hezbollahu, syryjskie siły rządowe zaczynają odnosić w tak prowadzonej wojnie sukcesy. Wraz z utrzymującą się dominacją w powietrzu samolotów bojowych i śmigłowców szturmowych Syryjskich Arabskich Sił Powietrznych, przyczyniło się to stopniowo w ciągu 2013 roku do wyraźnej zmiany losów całej wojny.

Z pewnością nie bez znaczenia są tu również kłótnie i starcia między dwiema największymi grupami islamistycznymi (Front Al-Nusra oraz Islamskie Państwo Iraku i Lewantu, ISIL), osłabienie FSA czy pojawienie się milicji kurdyjskich oraz chrześcijańskich (których aktywność skierowana jest przeciwko islamskim fanatykom, wpisuje się więc w antyterrorystyczną narrację propagandową Damaszku).

W rezultacie, prezydent Baszar al-Asad może być dzisiaj znacznie bardziej pewny swego sukcesu w wojnie, niż jeszcze rok temu. Dla ostatecznego wyniku konfliktu kluczowe okażą się najbliższe tygodnie i miesiące - jeśli planowane przez siły lojalistyczne ofensywy wokół Damaszku i w Aleppo odniosą sukces, reżim odzyska pełną kontrolę nad największymi ośrodkami miejskimi kraju i głównymi szlakami komunikacyjnymi. To zaś może oznaczać faktyczny kres rebelii.

Tomasz Otłowski dla Wirtualnej Polski

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)