Monika, Piotr, Agata, Ewa. Cztery twarze protestu głodowego nauczycieli
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
18. dzień okupacji, czwarty dzień strajku głodowego. W budynku Małopolskiego Kuratorium Oświaty prowadzą go już cztery osoby. Są zdeterminowani. WFista, polonistka, matematyczka i anglistka nie odpuszczają. Zapowiadają, że będą walczyć, aż nie opadną z sił.
Gdyby nie to, że media nagłośniły protest nauczycieli z "Solidarności", niewielu, nawet mieszkających w Krakowie, wiedziałoby, że okupacja Małopolskiego Kuratorium Oświaty trwa.
Budynek jest schowany tak, że nawet taksówkarz nie wie, którędy do niego dojechać. Z ulicy nie sposób stwierdzić, że to tu nauczyciele walczą o swoje racje. Dopiero po przejściu przez pierwszą bramę pojawiają się tablice informujące: Małopolskie Kuratorium Oświaty. Nie ma flag. Nie ma transparentów krzyczących "okupacja", "protest". W budynku panuje kompletna cisza.
Nauczyciele z "S" okupują to miejsce już od 18 dni. Gdy padł komunikat - zaczynamy głodówkę - zrobiło się o nich głośniej. - W poniedziałek były tu tłumy. Pierwszego dnia głodówki. Teraz jest cisza, jakby znów o nas zapominano - mówią nauczyciele.
Zajmują jeden z pokoi na piętrze. W środku siedzą cztery osoby. Czterech nauczycieli wkurzonych na rząd. Cztery zupełnie inne typy osobowości. Cztery twarze protestu głodowego nauczycieli.
Piotr Pakosz
Miasto: Śląsk Opolski.
Wiek: 70 lat.
Staż pracy: 40 lat.
Wychowanie fizyczne.
Całe życie pana Piotra kręci się wokół sportu. To zobowiązuje. Emerytowany już nauczyciel dba o swój organizm - pierwsze piwo wypił, gdy miał 30 lat. Nigdy nie zapalił papierosa. Dzień zaczyna od świeżo wyciśniętego soku z ananasa i grejpfruta.
Nie okupował kuratorium. W tym czasie uczestniczył w 64. Ogólnopolskim Rajdzie Karkonosze. 70-latek na nartach biegowych pokonał około 200 km po górach Izerskich i Karkonoszach.
Gdy wrócił do domu przeczytał informację: Krajowa Sekcja Oświaty i Wychowania NSZZ "Solidarność" rozpoczyna głodówkę. - Natychmiast wysłałem SMS-a do przewodniczącego, że przystępuję. Za moment oddzwonił i spytał, czy nie żartuję. Mówię, że nie i kiedy zaczynamy. Przyjechałem w poniedziałek. To była bardzo spontaniczna decyzja - mówi pan Piotr. Siedzi przy stole w małym pomieszczeniu kuratorium. Popija wodę.
WFista, trener, wychowawca
Mimo że jest na emeryturze, wciąż walczy. A już w szkole średniej wiedział, że będzie nauczycielem. - Nie widziałem innej opcji - wyznaje pan Piotr. Uczył wychowania fizycznego w szkole średniej od 1970 roku. Był trenerem kadry LZS i szefem lekkiej atletyki w Polsce w Narodowym Zespole Sportowym.
- Po drodze chwilę uczyłem biologii. To był taki epizod, tylko przez dwa lata, takie dodatkowe godzinki - wspomina.
Pół zawodowego życia, a więc 20 lat, był wychowawcą. Początkowo nie godził się na to jego dyrektor. - Mówił mi: człowieku, jak ty masz sport i jesteś szefem klubu, to nie jesteś w stanie - wyznaje pan Piotr. Ale musiał udowodnić coś młodszemu koledze. - On stwierdził, że do technikum przychodzą głupki, bo w jego klasie na 36 uczniów szkołę kończyło 17. Powiedziałem mu - to oznacza, że jesteś słabym nauczycielem. I w mojej klasie na 32 uczniów 32 skończyło - mówi.
- Byłem takim nauczycielem do pogadania. Moi uczniowie do mnie przychodzili z problemami. Jak były momenty zwątpienia mówiłem im: idziemy na trening i koniec - opowiada. Kontakty z absolwentami utrzymuje do dziś. A jego byli uczniowie też już są na emeryturach. Niektórzy poszli w jego ślady również zostając nauczycielami.
Oświatowa rodzina
Z jedną z absolwentek związał się na stałe. Irena została jego żoną. I nauczycielką wychowania fizycznego. - Pracowaliśmy nawet w jednej szkole. Bardzo kocham moją żonę - wyznaje pan Piotr, a na jego twarzy pojawia się szczery uśmiech.
Kasia, Paweł i Piotr, dzieci państwa Pakosz, też są związani z oświatą. Ich córka pracowała w szkole jako sekretarka, starszy syn - jest nauczycielem WF, adiunktem i doktorem w trakcie habilitacji, a najmłodszy studiuje na drugim roku wychowania fizycznego.
- Mój syn Paweł też zaczął głodówkę w domu. Powiedział: tato, ja się z tobą utożsamiam. A on jeszcze ma pracę, prowadzi zajęcia. Z żoną nie rozmawialiśmy o głodówce. Ona i tak jest bardzo szczupła. Ale jak będzie taka konieczność, to na pewno też przystąpi - stwierdza pan Piotr.
SMS do Zalewskiej
Pan Piotr chciałby skończyć protest jak najszybciej. Choć jest zdeterminowany głodować nawet trzy tygodnie. - Nie wiem, czy wytrzymam. Wszystko zależy od organizmu. Teraz czuję się dobrze. Jestem tylko trochę osłabiony - wyznaje.
- Wysłałem SMS do minister Anny Zalewskiej, że kolejna osoba dołączyła do głodówki. Nic nie odpowiedziała i wiem, że nie odpowie - podsumowuje.
Ewa Sroka
Miasto: Olkusz
Wiek: 44 lata.
Staż pracy: 15 lat.
Język angielski.
- Nie miałam angielskiego w szkole. Do mojej podstawówki przyjechała firma z ofertą prywatnego kursu angielskiego. Powiedzieli, że jedna osoba z całej szkoły zostanie wylosowana, by go odbyć. Wylosowali mnie. Kurs jednak nie ruszył. Zawzięłam się, kupiłam sobie książkę i już w liceum dobrze sobie radziłam z angielskim. Później były zajęcia, kursy, certyfikaty. I tak zostałam nauczycielką - opowiada pani Ewa. Mówi żywo, energicznie, nie wygląda na zmęczoną. Pierwszą pracę podjęła w 1989 roku.
Ukończyła filologię angielską, marketing, zarządzanie, oligofrenopedagogikę z terapią pedagogiczną i blisko pięćdziesiąt kursów specjalistycznych. Pani Ewa jest wykształconą osobą.
Młoda, ambitna, zapracowana. "Nauczę absolutnie każdego ucznia" - myślała. Po zaledwie dwóch latach zrezygnowała. - Podjęłam pracę w Orlenie. Dlaczego? Finanse. Po prostu. Zarobki były większe, możliwości rozwoju też. Ale ja sobie to wszystko przewartościowałam i po pięciu latach wróciłam do nauczania. Ja kocham te dzieciaki po prostu. Ciężko mi było wrócić do tak niskich zarobków, ale pasja robi swoje - wyznaje.
Czas, który trzeba znaleźć
Nauczycielka pracuje w dwóch szkołach i poza nimi. Robi zakupy, gotuje, zajmuje się dzieckiem. - Muszę znaleźć na wszystko czas. Normalny tryb każdej matki pracującej - stwierdza.
W jej życiu nie brakuje miejsca na pasje. Przebiegła trzy maratony i ultra maraton. Morsuje, jeździ konno i na rowerze. - Nie wyobrażam sobie tego nie robić. Ale w tygodniu nie mogę sobie pozwolić na nic - wyznaje.
- Ja nie czuję się zmęczona tym wszystkim. Nigdy nie myślałam, że na stałe przestanę być nauczycielką. Chęć i ambicja są cały czas - mówi nauczycielka.
"Mamo, kiedy wrócisz?"
Pani Ewa okupowała kuratorium przez cztery dni. Wróciła do domu, ale przyjechała ponownie. Już wtedy wiedziała, że rozpocznie protest głodowy. - Rozpoczęłam głodówkę z taką nadzieją, że jak to się poniesie, to sprawa szybko zostanie rozwiązana. Pomyliłam się - wyjawia.
- Największe wsparcie mam od mojego męża. Starsza córka bardzo mnie nakręca i jest dumna z tego, że tu jestem. Młodsza, która jest w 8. klasie, pyta: "mamo, kiedy wrócisz”. A dzwoni z tym pytaniem kilkanaście razy dziennie. Chociaż wie, że ja tu jestem też dla niej - dodaje. - Siedzę tutaj, a moi uczniowie do mnie piszą. "Pani Ewo, widziałem panią, wspieram”. Od ich rodziców też mam wsparcie - wyznaje.
- Dostajemy mało sygnałów od rządu. Cały czas jesteśmy trzymani w napięciu. Czuję się uderzana w policzek - podsumowuje.
Monika Ćwiklińska
Miasto: Dąbrowa Górnicza.
Wiek: 51 lat.
Staż pracy: 28 lat.
Matematyka i informatyka.
- Praca nauczyciela to jest praca z dzieckiem przede wszystkim. Ja się czuję jak ich druga mama. Jedna jest w domu, a druga - w szkole. To jest związek emocjonalny. Chcę dla nich jak najlepiej - wyznaje pani Monika.
Zaczęła w 1991 roku. - Po kilku miesiącach czułam się tak przemęczona, że zaczęłam wątpić w sens takiego funkcjonowania - wspomina nauczycielka. - Na początku człowiek ma tyle pasji. Ja bardzo się angażowałam. Chyba przesadzałam, bo przygotowywałam się do jednej lekcji cztery godziny - uśmiecha się pani Monika. I przyznaje, że nauczyciel dużo pracy musi wykonywać w domu. Nie tylko w klasie, przy tablicy.
- Po kilku latach niesienia kaganka oświaty dopadło mnie zniechęcenie, moi znajomi - mniej zdolni, lecz bardziej zaradni - robili karierę i pieniądze. Czułam się oszukana, zawiedziona, sfrustrowana. Odeszłam od pracy w szkole - wyznaje. Kolejne pięć lat prowadziła biuro turystyczne. - To nie było to. Wróciłam. Szkoła to jest po prostu moje miejsce. Ja to lubię, ja do tego mam talent - wyznaje.
Piosenka strajkowa
Na strajk zabrała gitarę. Siedząc na materacach w małym pomieszczeniu kuratorium przygrywa sobie i pozostałym protestującym. Mówi, że to forma relaksu. Stworzyła nawet piosenkę pod protest. Ale ta nie jest do publikacji - śmieje się.
Pytana o pasje, obok muzyki wymienia teatr. I znów mówi o swoich uczniach, wszystko kręci się wokół nich. - Prowadziłam kiedyś nawet zajęcia teatralne dla gimnazjalistów - wyznaje.
W domu czeka na nią mąż i dwóch synów. Jeden ma 26 lat i pracuje. Drugi jest tegorocznym maturzystą. - Kiedy już zaangażowałam się w protest, mój syn powiedział mi: Mamo, czy ty wiesz, że ja teraz potrzebuję twojego wsparcia? - zdradza nauczycielka.
Nadzieja
Pani Monika w Małopolskim Kuratorium Oświaty jest od 13 marca. - Mieliśmy prezydium Krajowej Sekcji Oświaty i Wychowania. Zobaczyłam, co tu się dzieje, i podjęłam decyzję: zostaję. Później zdecydowałam się na zaostrzenie protestu - wyznaje.
- To już 18. dzień. Przypominam je sobie kolejno. Nadzieja wciąż była. Gdy zbliża się ważny termin, spotkania na szczycie, nadzieja wzrasta. A później okazuje się, że nic z tego, że znowu trzeba czekać - stwierdza nauczycielka.
Agata Adamek
Miasto: Ostrowiec Świętokrzyski.
Wiek: 50 lat.
Staż: 25 lat.
Język polski.
Pani Agata od razu została rzucona na głęboką wodę. - Dostałam z marszu wychowawstwo w klasie VIII. Klasa była już wcześniej prowadzona przez inną nauczycielkę. Początkowo było ciężko uzyskać akceptację uczniów. Ale wspaniale to wspominam - wyznaje nauczycielka.
Do protestu dołączyła w środę. Jest "tą czwartą", która głoduje. Od niedzieli okupowała kuratorium. - Już przyjeżdżając myślałam o tym, że muszę się maksymalnie zaangażować, żeby walczyć o nasze racje. Jak zobaczyłam, jak wygląda tu codzienność, to poświęcenie tych trzech osób głodujących… Podjęłam decyzję - głoduję. Ktoś musi - mówi pani Agata.
Większość czasu pracowała w szkołach gimnazjalnych. - Zawsze zależało mi na tym, by traktować dorastające dziecko całościowo. Zwłaszcza na języku polskim powinno się zadbać o ogólny rozwój człowieka. Żeby on sam ze sobą do niektórych rzeczy dochodził. By był otwarty na świat, szczególnie kultury. Od zawsze staram się to przekazać - stwierdza nauczycielka.
Ale jak to robić, gdy finanse na to nie pozwalają? - To bardzo trudne. Tych pieniędzy na podstawowe uczestniczenie w życiu kultury brakuje. Z wielu rzeczy trzeba rezygnować. Jeśli przeczytać książkę, to wypożyczoną. Jeśli wyjść do teatru, to też nie za często. Trudno zdobyć autorytet młodzieży w sytuacji, gdy człowiek nie nadąża za czymś i nie reprezentuje pewnego poziomu - wyjawia pani Agata. W jej oczach pojawia się smutek.
Oczekiwania i wyobrażenia kontra rzeczywistość
- Wiadomo, że miałam duże oczekiwania i wyobrażenia, jako młody człowiek. Czego to ja nie dokonam i czego nie zwojuję. Szybko okazało się, że będzie inaczej. Jest to zawód przeciekawy. Zawód, w którym cały czas trzeba się rozwijać, nigdy się człowiek nie nudzi, nigdy nie wie, w jakiej sytuacji stanie. To jest praca z ludźmi polegająca na interakcjach. Ale… ta strona finansowa zawsze była upokarzająca. Nigdy nauczyciele nie zarabiali wystarczająco dobrze. Nigdy te pieniądze na starczały na pełną realizację siebie - wyznaje.
Na pytanie, czy miała moment, że chciała przestać być nauczycielką, po chwili namysłu odpowiada: - Nie. Nigdy.
- Jestem zadowolona ze swojej pracy. Realizuję się. Ale zawsze mnie denerwowało, jak ktoś mówił o pasji i misji nauczyciela. To odsuwało uwagę od tego, że to jest zawód, który ma dać utrzymanie nam i naszym dzieciom - dodaje.
"Wytrzymam"
Największy problem z decyzją o proteście głodowym mają rodzice pani Agaty. - To osoby starsze, które nie potrafią sobie tego wyobrazić. Córki przyjęły to z dużą akceptacją. Zwłaszcza, że starsza jest lekarzem stażystą, a niedawno medycy słusznie walczyli również o swoje racje. Ona wspierała też ten protest. Mąż jak najbardziej wspiera mnie i uważa, że rzeczy same się nie załatwiają, a kropla drąży skałę - wyznaje.
- Nie wiem, ile to potrwa. Nigdy nie byłam w tak ekstremalnej sytuacji. Jeśli tylko organizm nie będzie płatał figli - wytrzymam - podsumowuje.
Nauczycielska "Solidarność" prowadzi protest niezależny od ZNP. Ich postulaty to 15 proc. podwyżki w tym roku (z wyrównaniem od stycznia), kolejne 15 proc. w następnym, rezygnacja z przepisów o wydłużonej ścieżce awansu nauczyciela oraz z nowego sposobu oceniania jego pracy.
CZYTAJ TEŻ:
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl