Kraków: ochroniarz i były policjant staną przed sądem
Ochroniarz jednego z krakowskich klubów Marcin B. oraz były policjant Marek K. nie przyznają się do brutalnego napadu na mieszkańca Krakowa, którego mieli skopać, obezwładnić paralizatorem, pobić pałką i obrabować z 43 tys. kart telefonicznych o wartości ponad 540 tys. zł.
Pokrzywdzony z połamanymi kośćmi oczodołu na długie tygodnie trafił do szpitala. Policja szuka jeszcze innych sprawców tego rozboju. Proces w tej sprawie rozpoczął się w krakowskim sądzie.
Także trzeci oskarżony, również były policjant 44-letni Jan B., nie przyznaje się do winy. Jemu prokuratura zarzuca utrudnianie śledztwa i podawanie informacji, które miały wprowadzić w błąd policjantów szukających sprawców rozboju. Przed krakowskim sądem odpowiada także za złamanie zakazu prowadzenia pojazdów wbrew wyrokowi sądu.
Marek K. i Marcin B. przed sądem przedstawili zbieżną wersję zdarzeń, do których doszło 24 września 2008 r. na krakowskim os. Ruczaj. - Marek K. zadzwonił do mnie i pytał, czy za dwa tysiące złotych zgodziłbym się jednego dnia ochraniać gościa, który miał problemy ze wspólnikami. Prosił tylko, bym lepiej się ubrał, nie w jakiś dres - relacjonował Marcin B. wysoki, potężnie zbudowany oskarżony. Znał tylko imię ochranianego, Olaf. Samochodem Marka K. pojechali w umówione miejsce. Po chwili zjawił się tam rzekomy wspólnik Olafa, był agresywny, wulgarny, doszło do szamotaniny.
- Wtedy Olaf podbiegł i uderzył go raz, może dwa, jakimś przedmiotem - wyjaśniał ochroniarz. Potem mieli stamtąd odjechać, bo okoliczni mieszkańcy grozili wezwaniem policji, że ktoś zakłóca ciszę nocną. Wrócili jednak, by zobaczyć, czy nie pojawili się jeszcze inni wspólnicy tajemniczego Olfa. - No i faktycznie jeździły tam trzy samochody, w nich byli rośli mężczyźni, więc chcieliśmy się stamtąd oddalić, ale wtedy zostaliśmy zatrzymani przez policję - dodał Marcin B.
Marek K. też winą obarczał tajemniczego Olafa. Spotkał się z nim kilka dni przed zatrzymaniem, dogadał się w sprawie ochrony podczas rozmowy Olafa z jego wspólnikami. Marek K. i Marcin B. kategorycznie zaprzeczyli, by rabowali komuś karty telefoniczne i brali udział w napadzie. Z kolei Jan B. nie chciał wyjaśniać, dlaczego został zatrzymany w okolicy, gdzie właśnie dokonano rozboju.
- Byłem tam przez przypadek, nie mam nic wspólnego z tym zdarzeniem, po prostu przejeżdżałem - opowiadał. Potwierdził, że zna Marka K. z czasów, gdy pracowali w policji. Potem trafił za kratki i w latach 2004-2008 r. odbywał karę więzienia, nie zdradził jednak za co. Marek K. też ma za sobą kryminalną przeszłość. Był jednym z trzech policjantów z podgórskiego komisariatu, którzy zostali skazani za wymuszanie w 2000 r. łapówek od Wietnamczyków handlujących na krakowskim targowisku, tzw. tandecie. Spędził w więzieniu trzy i pół roku. On i jego koledzy z komisariatu przyjęli od Wietnamczyków handlujących na tandecie 12 tys. zł łapówek.
Marcinowi B. i Markowi K. teraz grożą co najmniej 3 lata więzienia, obaj pozostają w aresztach. Jan B. odpowiada z wolnej stopy, grozi mu do 5 lat więzienia.
Zobacz wydanie internetowe: Kardynał Dziwisz dzielił się opłatkiem z bezdomnymi