Krajobraz po Brukseli. Skorzystają skrajne partie, czarne chmury nad Schengen
• Skrajna prawica w Europie wykorzystała zamachy w Brukseli do politycznej walki
• Wydarzenia w Belgii wzmocnią też prawdopodobieństwo Brexitu
• Coraz więcej polityków chce przywrócenia kontroli granicznych i upadku Schengen
23.03.2016 | aktual.: 23.03.2016 19:54
Patrząc na europejski krajobraz polityczny w dzień po zamachach w Brukseli, można mieć uczucie deja vu. Reakcje polityków, podnoszone w debacie tematy i zagrożenia jako żywo przypominają te sprzed czterech miesięcy, kiedy związani z Państwem Islamskim terroryści przeprowadzili serię ataków w Paryżu. Nietrudno również przewidzieć, jaki efekt na europejską politykę będą miały kolejne zamachy: polityczne beneficjentami zamachów zostaną skrajne, antyimigranckie oraz eurosceptyczne ugrupowania. Zamachy w sercu UE pomogą też w kampanii referendalnej zwolenników wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii. Przybliżą też presję na to, by przywrócić na stałe kontrole graniczne między państwami UE i zlikwidować układ z Schengen - choć wieszczenie jego końca jest jeszcze przedwczesne.
Podobnie jak w przypadku zamachów w Paryżu, liderzy eurosceptycznych partii nie tracili czasu, by na wywołanej przez muzułmańskich terrorystów tragedii zbić polityczny kapitał. Zaledwie kilka godzin po wybuchach w Brukseli, w Amsterdamie przemówił Geert Wilders, lider holenderskiej Partii Wolności (PVV), do niedawna marginalnego ugrupowania, dziś lidera wyborczych sondaży.
- Jeśli zostanę premierem w przyszłym roku, zmiażdżę islamski terroryzm, zamknę nasze granicę i doprowadzę do deislamizacji Holandii - zapowiedział Wilders.
Natomiast we Włoszech politycy Ligi Północnej mówili o konieczności zamknięcia nie tylko granic, ale i meczetów. Te same motywy - zamknięcia granic, rozprawienia się z radykalnym islamem i w końcu powiązania aktów terroryzmu z kryzysem migracyjnym - przewijały się w niemal wszystkich wypowiedziach liderów partii z ekstremów europejskiej sceny politycznej.
- Ktokolwiek mówi o zagrożeniu islamskim fundamentalizmem jest uznawany za islamofoba. Trzeba z tym skończyć - grzmiała Marine Le Pen, liderka Frontu Narodowego, która w dzień odbywała wizytę w Quebecu w Kanadzie.
- Marzenia o kolorowej Europie są martwe, zginęły od bomb. Czas to sobie uświadomić - przekonywała na Facebooku Frauke Petry, czołowa polityk Alternatywy dla Niemiec (AfD)
, kolejnej antyimigranckiej partii, którą kryzys migracyjny oraz zagrożenie terroryzmem wyniosły do czołowego nurtu europejskiej polityki. Potwierdziły to ostatnie wybory regionalne w Niemczech, w których AfD wyrosła na trzecią siłę polityczną w kraju.
Jeszcze lepiej powodzi się innym partiom. Poza Holandią i Francją, partie dotychczas uważane za skrajne przewodzą też w Austrii (FPO) oraz w Szwecji (Szwedzcy Demokraci). Strach wywołany tylko wzmocni ich szansę na wyborcze sukcesy.
Zamachy w Brukseli okazały się także nośnym argumentem dla zwolenników Brexitu. I w tym przypadku publicyści i politycy lobbujący za opuszczeniem Unii Europejskiej nie czekali na zbyt długo na wyrażenie swojej opinii. Godzinę po wybuchu bomb na brukselskim lotnisku publicystka "Daily Telegraph" Allison Pearson przekonywała, że zamach dobitnie świadczy o tym, że Wielka Brytania powinna wyjść z Unii Europejskiej.
"Kiedy następnym razem usłyszycie naszego premiera mówiącego o tym, że Wielka Brytania musi zostać w Unii ze względu na nasze bezpieczeństwo, pomyślcie o Brukseli" - napisała Pearson, tłumacząc że zamach jest efektem otwartych granic. Jeszcze wcześniej zareagowali politycy, szczególnie ci z Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP). Zaledwie minuty po pierwszym wybuchu bomby UKIP wydał oświadczenie, wskazujące że "ten straszliwy akt terroryzmu pokazuje, że wolny przepływ osób w strefie Schengen i luźne kontrole graniczne stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa Wielkiej Brytanii.
Zdaniem Pawła Świdlickiego, analityka londyńskiego think-tanku Open Europe, argumenty te nie mają żadnych racjonalnych podstaw.
- Skoro Wielka Brytania jest poza strefą Schengen, to i tak ma tyle kontroli nad swoją granicą, ile by miała będąc poza Unią Europejską - mówi Świdlicki. Mimo to, takie fałszywe argumenty mogą mieć decydujący wpływ na wynik czerwcowego referendum. - Problem w tym, że niektórzy uczestnicy debaty - niektórzy z braku wiedzy, inni z cynizmu - łączą swobodny przepływ osób w sensie prawa do pracy i pobytu z brakiem kontroli na granicach. Rząd Camerona martwi się, nie bez podstaw, że jeśli ludzie nie dostrzegą tej różnicy, to będą chcieli wyjść z UE - mówi ekspert. Dodaje, że nawet jeśli zamachy nie mają nic wspólnego z Unią Europejską i są raczej dziełem ludzi od dawna mieszkających w europejskich miastach, będą one mieć również efekt psychologiczny, skłaniający wyborców do opowiedzenia się za Brexitem.
Tymczasem według Denisa MacShane'a, byłego ministra ds. Unii w rządzie Tony'ego Blaira, wyjście z UE tylko ograniczyłoby możliwości Wielkiej Brytanii do walki z terroryzmem. Utrudniłoby bowiem współpracę z europejskimi służbami i Europolem.
- Nie zapominajmy też o tym, że dzięki Europejskiemu Listowi Gończemu udało się schwytać i przetransportować do Wielkiej Brytanii jednego z odpowiedzialnych za zamach terrorystyczny w Londynie - mówi WP MacShane.
W następstwie brukselskich zamachów ponowione zostały apele o zamknięcie granic między państwami UE i w efekcie obalenie strefy Schengen. O możliwym końcu Schengen mówi się co najmniej od pół roku, a kryzys migracyjny doprowadził do przywrócenia kontroli na wielu granicach wewnątrz UE. To jednak środki tymczasowe, które według unijnego prawa mogą być utrzymywane przez dwa lata. Zdaniem rozmówców WP, nie należy spodziewać się rychłego upadku Schengen.
- W ten projekt zainwestowano zbyt wiele kapitału politycznego, by tak łatwo pozwolić mu upaść. Pamiętajmy, że obecne kontrole mogą utrzymywać się jeszcze nawet dwa lata. I dopiero wtedy okaże się, czy Schengen upadnie. Jeśli sytuacja zagrożenia terroryzmem nadal będzie wówczas taka jak dziś, to nie wykluczone, że granice zamkną się na stałe. Ale nie wcześniej - uważa Świdlicki.
Z kolei MacShane zwraca uwagę na ekonomiczny koszt takiej decyzji. - Abolicja układu nie powstrzyma zdesperowanych migrantów szukających azylu lub lepszego życia - mówi były minister. - Tymczasem główna zaleta Schengen jest taka, że ułatwia i znacznie przyspiesza wymianę handlową. Czy Polska naprawdę chciałaby spowolnić przepływ towarów na wszystkich swoich granicach ze swoimi największymi partnerami handlowymi - dodaje. Według szacunków niemieckiej Fundacji Bertelsmanna, koszty permanentnego przywrócenia kontroli na granicach wewnątrz UE mogą wynieść nawet 1,4 biliona euro w ciągu następnej dekady.
Zobacz również: Sasin: Być może część wolności obywatelskich będzie trzeba zawiesić