PublicystykaKoziński: "Umowa na trzy lata czy chwilowy rozejm? Pytanie na wagę wygranej w wyborach w 2023 r." [OPINIA]

Koziński: "Umowa na trzy lata czy chwilowy rozejm? Pytanie na wagę wygranej w wyborach w 2023 r." [OPINIA]

Jarosław Kaczyński wychodzi zwycięsko z konfliktu w łonie rządzącej koalicji. Ale wcale nie można wykluczyć scenariusza, że jego wygrana jest jedynie pyrrusowa.

Jarosław Kaczyński podpisuje nowe porozumienie liderów Zjednoczonej Prawicy
Jarosław Kaczyński podpisuje nowe porozumienie liderów Zjednoczonej Prawicy
Źródło zdjęć: © PAP | PAP/Radek Pietruszka, Radek Pietruszka
Agaton Koziński

W polityce papier jest cierpliwy – wytrzyma każde porozumienie. Dlatego treść umowy zaakceptowanej w sobotę przez wszystkich liderów Zjednoczonej Prawicy jest mniej istotna. Ważniejsze jest coś innego. Czy ta umowa jest kropką, która kończy kilkumiesięczny maraton kłótni? Czy raczej średnikiem – a ten wyścig na wzajemne pretensje po krótkiej przerwie będzie trwał nadal?

Te pytania są kluczowe w kontekście wyborów w 2023 r.

Zjednoczona Prawica. Co mówi "nowogrodzkologia"?

Treści zawartego porozumienia między PiS, Porozumieniem i Solidarną Polską nie ujawniono. Pewnie jakieś szczegóły poznamy w chwili, gdy zostanie przedstawiony skład nowego rządu, choć na niego trzeba będzie jeszcze trochę poczekać (być może nawet jeszcze dwa tygodnie – to przynajmniej zasugerował Adam Bielan). Ale tutaj kluczowa jest inna informacja: sam fakt tej umowy podpisania.

Teraz trzeba się zabawiać w "nowogrodzkologię", czyli stworzoną na użytek publicystyki gry z odczytywania znaków niewerbalnych.

Co najbardziej uderzyło czasie podpisywania umowy koalicyjnej? Że na scenie było czterech polityków – choć przecież koalicjantów jest trzech. Trzy partię tworzą Zjednoczoną Prawicę od 2015 i wcześniej panowie Kaczyński, Ziobro i Gowin w zupełności wystarczyli w sytuacjach, gdy sytuacja polityczno-medialna wymagała od rządzących demonstracji jedności i współpracy.

Teraz stało się inaczej. Trójkąt zamienił się w czworokąt, bo na scenie pojawił się również Mateusz Morawiecki. Czemu właśnie on? Nikt tego nie wyjaśnił, dlatego pozostaje nam "nowogrodzkologia". Bo że to był wyraźny sygnał, nie pozostaje to żadną wątpliwością.

Zaproszenie premiera na scenę potwierdziło wyraźnie jedno: niekwestionowanym zwycięzcą ostatniego starcia jest Kaczyński. Wiadomo, że Ziobro postrzega Morawieckiego jako swojego głównego rywala. Skoro więc musiał teraz zaakceptować fakt, że premier dołącza do żelaznego – wydawałoby się – trójkąta koalicjantów, to znaczy, że Zbigniew Ziobro musiał ustąpić.

Z tej próby sił wychodzi na tarczy. Kaczyński wysyła wyraźny sygnał: jeśli Solidarna Polska chce dalej funkcjonować w ramach koalicji, musi zaakceptować ważną pozycję w obozie Morawieckiego. To jedyny scenariusz dziś wchodzący w grę.

Zjednoczona Prawica. Kto zaplótł za plecami krzyż świętego Andrzeja?

Ziobro przyjął to do wiadomości, porozumienie koalicyjne podpisując. Teraz kluczowe pytanie brzmi: na ile poważnie traktuje ten dokument? Czy podpisywał go szczerze, czy też składając autograf za plecami zaplótł krzyż świętego Andrzeja (który, złożony podczas składania obietnicy, oznacza krzywoprzysięstwo)?

Zresztą to pytanie dotyczy także pozostałych sygnatariuszy – a odpowiedź na nie przesądzi o tym, czy PiS zdoła walczyć o wyborczą wygraną za trzy lata.

Bo ostatnie miesiące oznaczały bezprecedensowe przesilenie wewnątrz Zjednoczonej Prawicy. Gowin, blokując korespondencyjne wybory 10 maja, pokazał że Kaczyńskiego można zatrzymać. Gdy tę sztuczkę teraz chciał powtórzyć Ziobro, prezes PiS walnął pięścią w stół – i doprowadził do przesilenia, które formalnie kończy sobotnie porozumienie.

Tylko czy kończy je rzeczywiście? Czy koalicjanci wszystko sobie wyjaśnili i uzgodnili miejsca w szeregu? Czy ich współpraca będzie równie zgodna co w pierwszej kadencji rządów? Tego nie wiemy – a odpowiedzi na te pytania wydają się dużo ważniejsze niż sama treść podpisanej umowy koalicyjnej. A kluczowa jest przede wszystkim kwestia: ile determinacji mają wszystkie strony, by dotrzymywać zawartych umów.

PiS ma szansę wygrać kolejne wybory, bo ma stabilne poparcie i bardzo duży tzw. żelazny elektorat. Ale od szansy do rzeczywistej wygranej daleka droga. W jej trakcie nie można popełniać błędów, trzeba na bieżąco reagować na pojawiające się kryzysy, ale też mieć jakiś średniookresowy pomysł, którego realizacją będzie można się pochwalić w czasie kampanii.

Tego wszystkiego nie da się osiągnąć, jeśli najważniejsze w łonie władzy staną się spory personalne. Takie, jakie obserwowaliśmy w ostatnich tygodniach. Jeśli PiS w sobotę je zakończył podpisaniem umowy, to ma szanse na kolejne wygrane (choć żadnych na nie gwarancji). Jeśli ta umowa to jedynie chwilowe zawieszenie broni, krótkotrwały rozejm, to już warto zacząć się zastanawiać, kto po stronie opozycyjnej najlepiej nadaje się na premiera.

Agaton Koziński dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)