PublicystykaKoziński: Sytuacja w Iranie przypomina, że nie żyjemy w świecie, w którym wojny są już niemożliwe [Opinia]

Koziński: Sytuacja w Iranie przypomina, że nie żyjemy w świecie, w którym wojny są już niemożliwe [Opinia]

Cały czas jesteśmy dalej niż bliżej wojny na Bliskim Wschodzie, choć faktem jest, że właśnie Amerykanie zrobili spory krok w jej kierunku. Jeśli do niej dojdzie, jest niemal pewne, że Polska – w jakiejś formie - weźmie w niej udział.

Koziński: Sytuacja w Iranie przypomina, że nie żyjemy w świecie, w którym wojny są już niemożliwe [Opinia]
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Stringer
Agaton Koziński

03.01.2020 | aktual.: 03.01.2020 16:47

Wojna jest cały czas możliwa do uniknięcia, ale też widać, że zabójstwa generała Kasema Sulejmaniego, jednej z najważniejszych osób w strukturach wojskowych Iranu, nie pozostawią oni bez odpowiedzi.

Czego się spodziewać? W krótkim terminie wszystkiego – od ataków Hezbollahu na Izrael, przez ostrzelanie amerykańskich ambasad w regionie, zamachy terrorystyczne w USA i Europie, aż po asymetryczną, a nawet pełnowymiarową wojnę. A w dłuższym terminie? Że tego typu zdarzenia jak eliminacja Sulejmaniego będą nam towarzyszyć przez lata, być może dekady.

Krwawe granice islamu

Dwa cytaty. Pierwszy: "Głównym źródłem konfliktu w nowym świecie nie będą przyczyny ideologiczne ani gospodarcze. Ich dominującym źródłem będzie kultura. Zderzenia cywilizacji zdominują globalną polityką. Linie graniczne między cywilizacjami staną się liniami frontu w przyszłości".

I drugi cytat, dużo krótszy: "Islam ma krwawe granice".

Oba cytaty pochodzą z klasycznego tekstu "Zderzenie cywilizacji?", który Samuel Huntington opublikował w 1993 r. w "Foreign Affairs", a potem rozbudował w całą książkę (której tytuł od tytułu eseju różnił się tym, że na jego końcu nie było znaku zapytania). Autor opisał w nim dziewięć kręgów cywilizacyjnych i wskazywał, że napięcia między nimi staną się główną osią konfliktów w epoce postzimnowojennej.

Dziś widać wyraźnie, jak trafna była obserwacja Huntingtona. A jeśli ktoś ma wątpliwości, niech poszuka w internecie, w jakim miejscu amerykański politolog wyznaczył granicę między kręgiem cywilizacji zachodniej oraz prawosławnej – a następnie porówna ją z linią frontu w wojnie rosyjsko-ukraińskiej w 2014 r. "Linią frontu w przyszłości" – zgodnie z przepowiednią Huntingtona z 1993 r.

Dokładnie tak samo jest ze światem islamu (Huntington rozciąga go od zachodniego wybrzeża Afryki aż po Pakistan i Indonezję). Mapa zamachów terrorystycznych z ostatnich lat wyraźnie pokazuje, że teza o krwawych granicach islamu jest ciągle aktualna. Choćby zamach z listopada w Tajlandii, w którym zginęło 15 osób – doszło do niego niemal na granicy między kręgiem cywilizacji buddyjskiej i muzułmańskiej (trzymając się podziału Huntingtona).

Rośnie ryzyko zamachów

W tym samym kluczu należy interpretować to, co się dzieje teraz na Bliskim Wschodzie. Teoretycznie mówimy o regionie w całości należącym do świata islamu. Ale od 2003 r. i wojny w Iraku Amerykanie są tam obecni wojskowo. Też czytali Huntingtona – i uznali, że skoro granice cywilizacji to linie frontów, to stworzą taką granicę w poprzek Bliskiego Wschodu. Że tak będzie dla nich bezpieczniej niż ryzykować kolejny 11 września.

Wojna w Iraku w 2003 r. uruchomiła całą sekwencję zdarzeń. Przede wszystkim rozchwiała całym regionem – przecież jedną z jej konsekwencji były wojna w Syrii, powstanie Państwa Islamskiego czy fala zamachów terrorystycznych w Europie.

Trudno uznać politykę Waszyngtonu na Bliskim Wschodzie za sukces. Więcej tam fiask i porażek niż pozytywnych zmian. Ale faktem jest, że 11 września w USA się nie powtórzył. W tych kategoriach Amerykanie osiągnęli swój cel, choć na zasadzie "dziel i rządź".

Obecna fala napięcia między USA i Iranem wpisuje się w ten scenariusz. Na Teheran w 2017 r. nałożono sankcje gospodarcze. Amerykańscy specjaliści są przekonani, że już za chwilę Iran padnie pod ciężarem własnych problemów.

Tyle że ci słabnący Irańczycy w połowie 2019 r. zaatakowali dwa zachodnie tankowce w Zatoce Perskiej. Później jeszcze zatrzymali tankowiec brytyjski. We wrześniu tego samego roku ostrzelali rafinerię na terenie Arabii Saudyjskiej (bliski sojusznik USA). Z kolei w grudniu doszło do szturmu na amerykańską ambasadę w Bagdadzie – dokonały go szyickie bojówki inspirowane przez Teheran.

To właśnie w reakcji na te zdarzenia Pentagon zabił generała Sulejmaniego.

Co dalej? Nie wiemy, w jakim stanie jest irańska gospodarka. Czy Teheran rzeczywiście jest na granicy bankructwa, a niedawne ataki to jedynie ostatnie akty desperackiej obrony? A może odwrotnie – odporność tego kraju jest tak duża, że na sankcje w ogóle nie zwraca uwagi? W tym miejscu jest klucz do tego, jak się potoczy obecna faza konfliktu.

Bo na pewno Iran się będzie chciał zemścić. Od tego, w jakim jest stanie, zależy też forma odpowiedzi. Na pewno Trump nie będzie dążył do pełnej wojny – jest w końcu tuż przed wyborami. Ale być może desperacja Iranu jest na tyle duża, że jej nie uniknie. Wtedy cały świat (dosłownie – bo zamachy terrorystyczne zaczną się wszędzie) stanie w płomieniach.

Polska obojętnie obok tego nie będzie mogła przejść. Bo jesteśmy bliskim współpracownikiem USA, bo w Warszawie odbyła się w ubiegłym roku konferencja bliskowschodnia. Teheran to pamięta.

Gdyby do konfliktu rzeczywiście doszło (choć to cały czas mniej możliwa opcja), weźmiemy w nim udział. Choć najprawdopodobniej tylko symbolicznie. Wyślemy do Zatoki Perskiej okręt ORP Kontradmirał Xawery Czernicki lub kilka F-16. Na więcej nie będzie zgody politycznej – bo u nas też wybory, a Polacy nie chcą powtórki w wojny irackiej.

Natomiast mocno wzrośnie zagrożenie atakami terrorystycznymi w naszym kraju. Do tego trzeba się już teraz zacząć przygotowywać. Celem ataku mogą też być polscy żołnierze, którzy cały czas stacjonują w Iraku.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)