Koziński: "Spór, w którym wszyscy mają rację" (Opinia)
Ustawa dyscyplinująca sędziów przypomina walkę z epidemią dżumy bakteriami cholery. W efekcie coraz bardziej tracimy wymiar sprawiedliwości.
05.02.2020 | aktual.: 05.02.2020 13:10
Przyglądając się sekwencji zdarzeń wokół reformy wymiaru sprawiedliwości trudno pozbyć się wrażenia, że coraz bardziej przypomina ona korkociąg śmierci. Chodzi o figurę w akrobacjach lotniczych – taką, w której pilot zaczyna wirować samolotem wokół własnej osi jednocześnie zbliżając się w kierunku ziemi. Figura bardzo efektowna, ale też szalenie niebezpieczna – bo istnieje duże ryzyko, że pilot pod wpływem obrotów straci kontrolę nad maszyną i nie zdoła jej na czas poderwać w górę.
Wydaje się, że właśnie w tym momencie znajdujemy się z reformami. Pod ich wpływem polskie sądownictwo kręci się coraz mocniej wokół własnej osi i jest coraz bliżej ziemi. Ciągle jeszcze jest czas, żeby z korkociągu się wyrwać. Ale z każdą kolejną zmianą, z każdym kolejnym konfliktem między władzą i sędziami szanse na to maleją. Podpisanie przez prezydenta ustawy dyscyplinującej jeszcze skomplikuje możliwości wyjścia z tej matni.
Hermetyczny samonakręcający się spór
W dodatku widać, że ten korkociąg ma zdolność samonakręcania się. Jeszcze nie przebrzmiały komentarze dotyczące podpisania ustawy dyscyplinującej sędziów przez Andrzeja Dudę, a już zaczynamy obserwować zamieszanie wokół sędziego Pawła Juszczyszyna.
Olsztyński sędzia został zawieszony przez Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego w czynnościach zawodowych – mimo to stawił się on w środę w sądzie i chciał orzekać. W mediach społecznościowych dokładnie nawet opisał sprawę, w której zamierzał wydać wyrok. W reakcji na to od środowego ranka przez media przewijały się informacje o tym, jak prezes sądu w Olsztynie próbuje zablokować Juszczyszynowi możliwości działania.
W kolejce już czekają kolejne tego typu zdarzenia. W najbliższą sobotę nowo powstały Komitet Suwerenni oraz kluby „Gazety Polskiej” organizują protest przed Trybunałem Konstytucyjnym – w ten sposób chcą wyrazić swoją solidarność z reformą sądownictwa. Z kolei 25 lutego Trybunał wyda wyrok w sprawie uchwały Sądu Najwyższego zawieszającej w prawach sędziów mianowanych przez nową Krajową Radę Sądownictwa.
Widać wyraźnie, że w piątym roku wprowadzania reformy wymiaru sprawiedliwości dzieje się cały czas bardzo dużo. Z jednej strony stał się on hermetyczny, niezrozumiały dla Polaków, z drugiej obie strony silnie okopały się na własnych stanowiskach i żadna nie zamierza ustąpić nawet o piędź ziemi.
Coraz bliżej ziemi
Argumentom strony prawniczej trudno odmówić racji – oni twierdzą, że to obóz władzy zaczął, to on wprowadza w życie drakońskie zmiany naruszające zasady praworządności i niezawisłości sędziowskiej. Przyglądając się temu procesowi w sekwencji historycznej widać wyraźnie, że tak rzeczywiście było. To PiS ruszył z ostrą reformą sądownictwa nie próbując nawet go konsultować z zainteresowanymi.
Ale też rządzący mają po swojej stronie silne argumenty. Trudno zaprzeczyć, że reformy wymiaru sprawiedliwości były konieczne – i że wcześniej żaden rząd nie umiał się za nie zabrać. Tak samo jak nie da się odrzucić argumentu, że PiS dostał od Polaków mandat do wprowadzania zmian. Przecież ta partia nigdy nie ukrywała takich zamiarów, a jednak dwa razy w wyborach zdobyła samodzielną większość. Sygnał jednoznaczny.
Efekt jest następujący: obie strony sporu twierdzą, że racja jest po ich stronie. A wymiar sprawiedliwości znajduje się w niekończącym się korkociągu i jest coraz bliżej ziemi.
I nie zapowiada się, żeby udało się z niego szybko wyrwać. Przyczynę wskazał choćby Andrzej Duda. Prezydent w ostatnim wywiadzie dla "Wprost" opowiadał o ubiegłotygodniowym spotkaniu z klubami parlamentarnymi. Mówił, że otwarcie zapytał przedstawicieli opozycji, jaki mają pomysł na reformę wymiaru sprawiedliwości. W odpowiedzi usłyszał głuchą ciszę.
Wywiad się ukazał w poniedziałek. Od tej pory minęły dwa dni – i żadna partia tych informacji nie zdementowała.
Właśnie tu jest największy problem. PiS wprowadza reformy, którym trudno kibicować. Ale jeszcze ciężej kibicować sytuacji status quo, w jakiej wymiar sprawiedliwości tkwił po 1989 r. Dziś mamy wybór między dżumą i cholerą. I – co najgorsze – nikt tego stanu przełamać nie próbuje. Korzyści polityczne, jakie obie strony czerpią z tego sporu, wyraźnie biorą górę nad stratami ustrojowymi, które on przynosi. Przegrywamy na tym wszyscy.