Koziński: "Rok 2021. Co może pójść źle?" (OPINIA)
Ach, co to będzie za rok! Co może nam przynieść? Już 2020 r. był fatalny - ale rok następny może przebić wszystkie czarne sufity. Jak duże jest ryzyko?
W poprzednim tekście opisaliśmy dobre prognozy i pozytywne scenariusze, które mogą się ziścić w 2021 roku (czytaj TUTAJ). Tym razem przyglądamy się najbliższej przyszłości przez czarne okulary.
Już dawno w żadnej sprawie nie udało się zbudować tak w pełni globalnego konsensusu jak przy ocenie roku 2020. Powszechna opinia jest zgodna i jednoznaczna – był beznadziejny. Najgorszy rok w XXI wieku.
A przecież mówimy o stuleciu, w którym tragicznych zdarzeń nie brakowało. Zamachy 11 września 2001 r., kryzys finansowy lat 2008-2010, katastrofa smoleńska w 2010 r., wojna na Ukrainie w 2014 r. – to tylko zdarzenia najbardziej spektakularne. W Polsce mieliśmy w ciągu ostatnich 20 lat okresy ogromnego bezrobocia, migracje z kraju do innych państw UE, burzliwą kohabitację między prezydentem i premierem. To wszystko za nami, a jednak prawie nikt nie ma wątpliwości, że to 2020 r. był najgorszy.
Tylko co by się stało, gdyby 2021 powiedział: sprawdzam? Czy jest możliwe, by kolejny rok przebił obecny? Przyjrzyjmy się, co może pójść nie tak w jego trakcie.
Rok 2021. Zamrożona gospodarka i pusty budżet
"Najgorsze dopiero przed nami" – odpowiedział krótko Anthony Fauci, zapytany pod koniec grudnia w wywiadzie, jakiego rozwoju pandemii się spodziewa. Czołowy na świecie ekspert ds. koronawirusa, który od stycznia będzie doradcą prezydenta Bidena, twierdzi, że nie uda się uniknąć trzeciej fali zachorowań, i że "najczarniejsze dni" pandemii dopiero nadejdą.
Jeśli ten scenariusz spełni się w 100 proc., rok 2021 może okazać się bardzo trudny. Z dwóch powodów. Po pierwsze, pod względem zdrowotnym – bo przeciągająca się pandemia oznacza kolejne tysiące ofiar koronawirusa oraz kolejne setki milionów ludzi na świecie wystawionych na ryzyko zarażenia, a także zamrożenia w domach na różnego rodzaju kwarantannach, izolacjach i home office’ach.
Po drugie, oznacza to potężne kłopoty gospodarcze. Rok 2020 udało się przejść dzięki różnego rodzaju tarczom antykryzysowym. Ale były one finansowane długiem – a dalsze zadłużanie skarbu państwa jest właściwie równoznaczne z przekroczeniem zapisanego w konstytucji limitu długu publicznego.
Nadmierne zadłużenie to jeden z kłopotów gospodarczych. Inny to gwałtowne zahamowanie wzrostu gospodarczego, które uniemożliwi generowanie zysków pozwalających spłacać długi. "Problem polega nie tyle na tym, że inflacja idzie w górę. Raczej na tym, że pogarsza się sytuacja na rynku pracy. Ekonomiści mają na to określenie: stagflacja" – twierdzi Bryce Coward, ekonomista z Knowledge Leaders Capital, opisując sytuację gospodarczą w USA w 2020 i 2021 r.
W Polsce, gdzie pakiety stymulowania gospodarki były bardzo szczodre, może mieć miejsce to samo zjawisko. Jeśli utrzyma się pandemia, wpadniemy w recesję gospodarczą oznaczającą wzrost bezrobocia. Z kolei sztuczne wpuszczenie do obiegu pieniędzy w ramach pakietów stymulacyjnych przełoży się na inflację. W wyniku tych zjawisk pojawi się stagflacja, z której wyjść będzie ciężko, a która może cofnąć Polskę w rozwoju o co najmniej kilka lat.
Natomiast gdyby w stagflacji utknął cały Zachód, miałoby to konsekwencje podwójne – gospodarcze, ale także polityczne. W poszczególnych państwach upadałaby rządy, nowi liderzy byliby słabi, narastałyby nastroje populistyczne. Chiny zachowujące stabilność polityczną tylko czekają na taki moment.
Rok 2021. Zbyt silna, by upaść. Zbyt słaba, by rządzić
Wróćmy do Polski. Jakie mogą być konsekwencje stagflacji na nasze życie publiczne? Po 1989 r. tego typu zjawisko u nas nie wystąpiło. Najbliższy okres, z którym można snuć analogie, to lata 2001-2002, kiedy tempo wzrostu gospodarczego było niemalże zerowe – co doprowadziło do potężnej fali migracyjnej po 2004 r., a także do całkowitego przetasowania elit politycznych (w miejsce wcześniej rządzących AWS i SLD weszły PO i PiS).
Polityczno-społeczne efekty recesji gospodarczej w 2021 r. nie będą tak mocne jak 20 lat temu. Z dwóch powodów. Po pierwsze, baza gospodarcza Polski jest dużo wyższa niż dwie dekady temu, więc fali migracyjnej (tak dużej jak wtedy) nie będzie na pewno. Po drugie, od 2021 r. zaczną do Polski płynąć szerokim strumieniem pieniądze z nowego budżetu UE oraz Funduszu Odbudowy Europy, które pozwolą ustabilizować gospodarkę nawet w przypadku recesji.
Ale widać jeszcze jedną zasadniczą różnicę w porównaniu z sytuacją sprzed 20 lat: dziś Polacy są dużo mniej cierpliwy niż wtedy. Polityka stała się dużo bardziej spolaryzowana, a oczekiwania wyborców wobec władzy zdecydowanie większe. Co to oznacza? Protesty.
Brak pieniędzy w publicznej kasie i narastające zniecierpliwienie przedłużającą się pandemią oraz stagnacją gospodarczą sprawią, że na wiosnę przez ulice całej Polski zaczną ciągnąć kolejne demonstracje. Grup społecznych, ale też związków zawodowych czy branż gospodarki najbardziej pokrzywdzonych załamaniem gospodarczym.
Wcale to nie musi przynieść efektu politycznego. Rządzący PiS sondażowo na pewno spadnie w wyniku tych protestów – ale prawie na pewno nie utraci większości w Sejmie. Dalej będzie w stanie rządzić, choć te rządy będą bardzo silnie delegitymizowane przez protesty.
To może doprowadzić do specyficznej sytuacji: będzie w Polsce władza zbyt silna, by upaść, ale zbyt słaba, by rządzić. Weszlibyśmy w fazę pełzającego kryzysu politycznego. Nie wywołałby on szybkich zmian (nie będzie przyspieszonych wyborów), ale oznaczałby kolejne lata stracone.
Rok 2021. Czas protestów, a może rewolucji
Nawet jeśli gospodarczo rok 2021 nie okaże się stracony, to i tak Polska może stać się krajem dużych protestów ulicznych. Ludwik Dorn stawia tezę, że w kraju dojdzie wręcz do wybuchu czegoś na kształt rewolucji. "Pojawiła się kolejna przesłanka uprawdopodabniająca wybuch rewolucji demokratycznej w Polsce. Od końca października formułuję pogląd, że narastają przesłanki tej rewolucji, która może wybuchnąć po zelżeniu uścisku pandemicznego, najpewniej na wiosnę przyszłego roku" - napisał na Facebooku były marszałek Sejmu.
Według niego, podglebie pod tę rewolucję przygotowały zaostrzenie kompromisu aborcyjnego oraz brutalne zachowanie policji wobec osób protestujących przeciw temu zaostrzeniu.
Nawet jeśli słowo "rewolucja" jest przerysowaną metaforą, to scenariusz "wiosny ludów" na polskich ulicach jest realny. Zwłaszcza jeśli PiS uruchomi ciąg dalszy reform sądowych. W pierwszej kadencji wokół sprzeciwu wobec tych reform zbudowała się silna opozycja uliczna pod znakiem KOD. Wokół protestu przeciwko "strefom wolnym od LGBT" wyrosła kolejna grupa sprzeciwu. Jeszcze jedna – wokół Strajku Kobiet. Połączenie tych postulatów w jeden protest, może stać się paliwem napędzającym demonstracje przez kolejne miesiące 2021 r.
Zobacz też: Rewolucja w 2021 roku? "Chowanie się w domach będzie niemożliwe"
Rok 2021. Coś się dzieje tuż za granicą Polski
I jeszcze jedna zmienna, którą – żyjąc w Polsce – trzeba mieć cały czas z tyłu głowy. Sytuacja na Białorusi.
Od sierpnia trwają tam burzliwe protesty przeciwko prezydentowi Łukaszence. Ciągle nie można wykluczyć powtórki z sytuacji na Ukrainie w 2014 r. Wtedy protesty doprowadziły do wymiany na szczytach władzy – ale także do wojny z Rosją w Donbasie. Gdyby na Białorusi zrealizował się podobny scenariusz, oznaczałoby to wojnę kilkaset kilometrów od Warszawy. A to byłaby sytuacja z gatunku najgroźniejszych.
Oczywiście, wszystkie wymienione zdarzenia to tylko potencjalne scenariusze. Ale realizacja choć jednego z nich oznaczałaby, że Polska znajduje się w dużych kłopotach. Zły rozwój sytuacji w Mińsku oznaczałby kłopoty bardzo poważne.
A gdyby one wszystkie nałożyły się na siebie, o roku 2021 nie mówilibyśmy inaczej niż annus horribilis. Rok 2020 przy roku 2021 to byłyby niewinne igraszki.
Agaton Koziński dla WP