Koziński: "Kryzysy siłą Unii. Mocny sygnał, że współpraca jest wartością nadrzędną" [OPINIA]
Jeszcze długo będą trwały dyskusje o tym, jakimi ostatecznie konkluzjami zakończył się szczyt UE. Ale ta demonstracja współpracy wszystkich 27 przywódców to silny sygnał, że Unia jest cały czas mocna i ważna. I że Polska oraz Węgry są kluczowym elementem UE.
Dyskusje o tym, jak długo potrwa grudniowy szczyt UE, jak trudno będzie uchwalić w jego trakcie mechanizm dotyczący praworządności i ich powiązania z budżetem unijnym oraz funduszem ratowania Europy, trwały zdecydowanie dłużej niż same ustalenia w Brukseli. Jak w znanym powiedzeniu Marka Twaina, gdy ten zobaczył własny nekrolog w gazecie. "Pogłoska o mojej śmierci była przesadzona" – skomentował słynny pisarz. Teraz coś podobnego mogą powiedzieć europejscy przywódcy.
Gdy wydawało się, że UE utknie w impasie, oni szybkim krokiem podczas szczytu poszli do przodu. Razem. Po raz kolejny dowiedli, że Unia idzie do przodu przez kryzysy. I po raz kolejny pokazali, jak ważna jest ich bliska współpraca w brukselskim formacie.
Oddzielna sprawa, że ten szczyt tylko pozornie skończył się szybko. Po jego zakończeniu każdy ma powód, żeby ogłosić sukces. Ale potem zacznie się liczenie małych punktów – oraz spory interpretacyjne o to, co właściwie znalazło się w konkluzjach ze szczytu (w chwili pisania tych słów, one jeszcze nie były znane – jedynie ich wcześniejsze szkice, będące bazą do ostatecznych decyzji). W tym sensie ten szczyt będzie trwał jeszcze długo.
Zarządzanie kryzysowe
Znowu się potwierdziło: sprawdzone schematy postępowania są zawsze najlepsze. W UE takim sprawdzonym schematem jest tzw. metoda Monneta. Mówi ona, że Unia rozwija się od kryzysu do kryzysu. Na co dzień wszystko toczy się utartym szlakiem – natomiast fundamentalne zmiany w konstrukcji europejskiej wprowadza się w chwili, gdy pojawia się kryzys.
Dokładnie tak stało się teraz. Całą Europą wstrząsnęła pandemia. Kryzys rozgrywający się właściwie na każdej płaszczyźnie – od czysto ludzkiej, przez test na wydolność europejskiej służby zdrowia po wymiar ekonomiczny. Już wiadomo, że po opanowaniu koronawirusa trzeba będzie jeszcze zahamować potężne załamanie gospodarcze.
To wszystko wymagało reakcji – ale też dawało podstawy do wprowadzenia zmian w konstrukcji europejskiej. I one są. Dwie, ale fundamentalne. Po raz kolejny okazało się, że metoda Monneta idealnie się sprawdza w takich sytuacjach.
Jakie to zmiany? Po pierwsze, uwspólnotowienie długu. Po raz pierwszy w historii 27 krajów europejskich wspólnie wzięło kredyt – i każdy bierze na siebie odpowiedzialność za innych. Ten pomysł był dyskutowany od dawna, ale zawsze na koniec "nein" mówił Berlin. Tym razem się zgodził. Według zapowiedzi tylko raz, tylko w tej wyjątkowej chwili – ale jednak się zgodził. Ogromny przełom.
I druga kwestia - praworządność. Bez względu na to jak ona będzie interpretowana, to potężna zmiana. Nawet najwężej rozumiana interpretacja mechanizmu "pieniądze na praworządność" (czyli zawężenie go tylko do kwestii dotyczących korupcji, defraudacji, nadużyć finansowych) jest zmianą. Bo do tej pory kwestie prawne były w kompetencjach państw narodowych. Teraz wchodzą one w skład kompetencji Brukseli. Ogromna zmiana – bo w ten sposób zaczyna się proces integracji europejskiej na poziomie przestrzegania prawa. Kraje unijne łączy coraz więcej.
Jedność europejska jako wartość
I właśnie kwestia praworządności będzie budziła najwięcej emocji. Taka specyfika Unii – zapisy końcowe nigdy nie są na tyle precyzyjne, by nie dało się zastosować wobec nich interpretacji rozszerzającej. I takie pokusy będą się pojawiały. Emocje wokół hasła dbania o standardy praworządności zostały rozbudzone bardzo silne, łatwo się ich wyhamować nie da. Co jakiś czas, więc trzeba będzie je tonować – ale także toczyć spory o to, co właściwie znaczą zapisy konkluzji szczytu.
Także w Polsce. Widać wyraźnie, że stosunek do UE staje się w krajowej polityce coraz ważniejszą osią sporu politycznego. Emocje wokół podjętych w czwartek decyzji szybko więc nie wygasną. Wcale nie można wykluczyć, że szczyt w 2020 r. i jego ustalenia staną się jednym z tematów kampanii wyborczej za trzy lata. Bo Polacy coraz bardziej urealniają swój stosunek do UE.
Jesteśmy proeuropejscy – Polska to najbardziej proeuropejski kraj w Europie. Ale jednocześnie to podejście jest coraz mniej naiwne. To już nie jest ten bezrefleksyjny zachwyt, który obserwowaliśmy po dołączeniu do Wspólnoty w 2004 r. To zaczął być pragmatyczny rachunek zysków i strat. Tych pierwszych jest zdecydowanie więcej niż drugich. Ale też Polacy coraz częściej w swoich głowach sprawdzają, czy ten bilans jest korzystny. Podobnie zresztą jak robią to inne narody.
Wniosek z błyskawicznego porozumienia na grudniowym szczycie jest jeden: współpraca w ramach UE jest cały czas wartością. Po raz kolejny się potwierdziło, że Unia to nie jest organizacja międzynarodowa, tylko wspólnota. Że kraje w niej stowarzyszone autentycznie chcą ze sobą współpracować – i są gotowe zrezygnować z części siebie, by zachować wartość nadrzędną, jaką jest ta współpraca. Długo wydawało się to oczywiste, ale po brexicie ta pewność przestała być traktowana jako pewnik.
Także dlatego ten szczyt był tak ważny. Ten silny sygnał jedności, który z niego wychodzi, jest bardzo ważny. Kto wie, czy to nie najbardziej optymistyczny moment w tym koszmarnie ciężkim i przygnębiającym roku 2020.
Agaton Koziński dla WP Opinie