Koziński: "Co ta nudna kampania zmieni w polskiej polityce? Widać dwa nowe trendy" (Opinia)
Wybory to nie tylko walka z dominacją PiS-u. Kto wie, czy starcie Platformy z SLD nie staje się ważniejsze od rywalizacji opozycji z obozem władzy.
11.10.2019 | aktual.: 11.10.2019 14:42
Dwa trendy zdominowały tę kampanię wyborczą. Jeden ma charakter bardziej taktyczny, choć – jeśli da efekt – może wyznaczyć sposób prowadzenia kampanii na lata. Drugi jest strategiczny i może stać się impulsem, który radykalnie, w sposób nieodwracalny, przebuduje strukturę polskiej sceny politycznej.
Chodzi o niską – jak na polskie standardy – polaryzację przedwyborczą oraz narastające napięcie na linii Platforma - SLD. Ta kampania zasygnalizowała narodziny tych dwóch zjawisk. Warto obserwować niedzielne wybory także pod tym kątem.
Schetyna kontra Czarzasty
Odkąd PSL zdecydował, że idzie do wyborów samodzielnie, po stronie opozycji trwa wojna podjazdowa. Oczywiście w tym starciu nikt nie walczy z otwartą przyłbicą, formalnie głównym przeciwnikiem jest PiS. Ale kopanie się po kostkach opozycja uprawia w najlepsze od chwili, gdy powstały trzy bloki.
Czarzasty o kontrowersyjnych słowach Wałęsy: marna wypowiedź
Może najmniej obrywa PSL. Z prostej przyczyny – Platforma i SLD wiedzą, że jeśli ta partia znajdzie się pod progiem, to wtedy Victor D'Hondt jednym ruchem przeniesie głosy, które Ludowcy dostaną, na konto PiS. Straty dla opozycji byłyby ogromne, zyski niewielkie. Prosty rachunek. PSL toczy więc własną wojnę o wyborców, nie nękany przez sojuszników.
Ale w przypadku Platformy i Sojuszu już tak lekko nie ma. Widać, że Sojusz dostrzegł swoją szansę, uwierzył, że może zmienić Platformę w roli głównej siły opozycyjnej. Oczywiście PO z tego kpi, uważa, że jej supremacja jest niezagrożona. Traktuje swoje przywództwo w bloku "antypis" równie naturalnie jak to, że po nocy wstaje dzień.
Zobacz także
Ale wcale tak być nie musi. SLD skutecznie buduje oś polaryzacyjną wobec PiS – a jeśli mu się to uda, to może w ogóle wyrzucić Platformę z gry. Lewica zgadza się z diagnozą Kaczyńskiego, że trzeba budować państwo dobrobytu. Ale dodaje, że ona chce zbudować nowoczesne państwo dobrobytu, podczas gdy w wersji PiS będzie ono katolicko-narodowe.
Jak to ujął obrazowo Czarzasty – w każdej wersji państwa dobrobytu Polacy dostaną codziennie chleb, ale tylko w nowoczesnej wersji oprócz chleba będzie wolność.
PO zwrotu "państwo dobrobytu" nie używa. W jego propozycjach pojawiają się jego elementy, ale nie nazwane wprost. Widać, że programowo Platforma trzyma się (niezwerbalizowanego) hasła "żeby było tak jak było", zmodyfikowanego nakładką socjalną. Powiedzmy, że jej propozycja to "hybrydowe państwo dobrobytu".
Te wybory dadzą odpowiedź, czy Polacy w ogóle o państwie dobrobytu chcą rozmawiać. A jeśli tak – to do czyjej wersji im najbliżej. Szczególnie istotny w tym kontekście będzie wynik PO i SLD, różnica między nimi. Jeśli niewielka (Antoni Dudek stawia taką tezę w "Rzeczpospolitej"), to będzie oznaczało, że już za chwilę SLD wyprzedzi PO jako główną siłę opozycyjną. A wtedy Platforma ustawi się na prostej drodze do tego, by podzielić los Unii Wolności.
Zobacz także
PiS walczy z cieniem
I drugie zjawisko, które ukształtowało tę kampanię. Przyzwyczailiśmy się już, że wcześniej PO i PiS wchodziły w tak ostrą polaryzację, że dla innych nie starczało w niej miejsca. Najpełniej to było widać w wyborach samorządowych, gdzie nikt inny właściwie nie zaistniał. Podobnie było w eurowyborach.
Ale teraz dzieje się coś dziwnego. Platforma nie polaryzuje. Nie kręci nastrojów, nie rozgrzewa emocji, nie wchodzi w starcie z PiS-em. Powtarza tylko, że "współpraca, nie kłótnie" i unika jakichkolwiek kontrowersyjnych tematów, jakby uznała, że uśmiechem osiągnie sukces.
Widać, że PiS zbija to z pantałyku. Partia starannie przygotowała się do tej kampanii, ale też chciała się w niej bić – tymczasem nie za bardzo ma z kim, każdy jej schodzi z ciosu. Nawet Lewica na ostatniej prostej pochowała pazury, żadnych dyskusyjnych tematów nie wrzuca. PiS-owi pozostaje walka z cieniem. Realnego rywala brak.
Jaki to przyniesie efekt? Gdyby się opierać na regułach marketingu politycznego, partie opozycyjne powinny być w niedzielę zniesione z ringu – po co bowiem wyborcy mają na nie głosować, skoro nie są one w stanie walczyć o swoje postulaty, przeciwstawić się "reżimowi", któremu zarzucają wszystko, co najgorsze?
Ale wcale tak stać się nie musi. Bo ta swoista depolaryzacja polityczna (skoro wcześniej mieliśmy polaryzację, to teraz następuje depolaryzacja) może doprowadzić do obniżenia frekwencji. W sytuacji, gdy głosują tylko żelazne elektoraty, przewaga PiS nad opozycją może nie być tak wysoka jak pokazują sondaże. W sumie to nikt nie wie, jak duża by była, bo wcześniejsze wybory pokazywały, że PiS i PO mają żelazne elektoraty dość podobnej wielkości.
Trudno przewidzieć, czy ta depolaryzacja to efekt strategii, czy przypadek wywołany zmęczeniem i brakiem pomysłu na kampanię. Ale jeśli przyniesie efekt, jeśli PiS nie zdobędzie samodzielnej większości, to nagle sporo osób na opozycji zacznie wypinać piersi do medali, podając się za autorów tej strategii. Bo to chyba jedyny powód, który może zbić PiS poniżej progu 230 mandatów.
Jeśli jednak partia Kaczyńskiego zdobędzie ok. 240-250 mandatów, to wtedy w "pieczarze" nie pozostanie nic innego jak włączyć sobie muzykę żałobną – i jej wybór pozostanie właściwie jedyną kwestią, przy której będą mogli jeszcze decydować. Warto na przykład Chopina i jego Preludium e-moll Op.28 nr 4 – absolutnie genialne. Pasuje też Mozart. Ewentualnie można popytać, czego chętnie słuchali Tadeusz Mazowiecki i Bronisław Geremek.