Koszmar Karoliny Piaseckiej. "Mój mąż urządzał mi piekło, a później z ambony czytał Pismo Święte"
Przed bydgoskim sądem toczy się proces, w którym oskarżony jest Rafał P. To były radny Prawa i Sprawiedliwości, który pełnił też funkcję sekretarza miejskich struktur PiS. Jest oskarżony o fizyczne i psychiczne znęcanie się nad żoną Karoliną Piasecką. W rozmowie z Wirtualną Polską, kobieta odsłania dwulicowość byłego polityka i opisuje koszmar, jaki musiała przechodzić przez lata.
09.08.2018 05:56
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W 2017 roku ujawniła pani nagranie, na którym mąż Rafał P. wyzywa panią od "debili”, "cwelów” i "dziwek”. Na nagraniu słychać, jak panią uderza i szarpie. Później odważyła się pani opowiedzieć całej Polsce, jak wyglądał koszmar z człowiekiem, który pełnił funkcję radnego PiS. Udało się pani uciec przed mężem, wyprowadzić do Warszawy. Przed sądem w Bydgoszczy toczy się postępowanie, w którym oskarżony jest pani mąż. W którym miejscu jest pani dzisiaj?
Każdy dzień utwierdza mnie w przekonaniu, że postąpiłam dobrze. Nie mogłam postąpić inaczej. I nie mogłam zrobić lepiej dla swoich dzieci, tylko odejść i przerwać to, co się działo w moim domu. Dla mnie dzieci są najważniejsze, są teraz szczęśliwe i beztroskie. Żyją dziecięcą radością i to jest najcudowniejsze. Odzyskuję też spokój, ale to wszystko jeszcze trwa. Ten koszmar cały czas mi się przypomina
Chodzi Pani na terapię?
Chodzę. Bardzo mi pomaga.
Czy od ujawnienia informacji o koszmarze, jaki pani przechodziła, były jakieś próby kontaktu ze strony męża. Czy były jakieś naciski, by wycofała pani pozew rozwodowy? Albo, żeby wycofała pani oskarżenia?
Nie rozmawiam z nim. Odcięłam się od niego całkowicie. Po tym jak wyprowadziłam się do Warszawy i opowiedziałam w mediach o tym co się działo w naszym domu, próbował mnie zastraszać mailami, smsami i nagrywać się na pocztę głosową. Na jednym z takich nagrań przepraszał mnie. Mówił, że jest debilem i błagał o wybaczenie. Zapewniał, że pójdzie na terapię i będzie się leczył. Błagał, żebym wróciła do niego. Na tym się nie skończyło.... Odszukał mnie w stolicy i wtargnął siłą do mieszkania. Policjantom, których wezwałam, mówił, że jestem jego żoną i ma prawo przebywać w mieszkaniu. Czterech funkcjonariuszy musiało go wyprowadzać w kajdankach. To był ten moment, kiedy powiedziałam sobie: nie ma mowy, żebym była z tym człowiekiem. Przekazałam mu wtedy, żeby kontaktował się przez mojego mecenasa.
Co było później?
Później próbował zastraszać mnie i kazać sporządzać raporty na temat widzenia się z córkami. Wysłał całą litanię punktów, w której miałam opisywać tematy dotyczące naszych dzieci. Przyjeżdżał wieczorem pod mieszkanie. Kiedy chciałam odjechać, wychodził na środek ulicy i zagradzał mi drogę. Albo wychodził z innej uliczki. Policjanci musieli eskortować mnie do domu.
Czy wystąpiła pani o sądowy zakaz zbliżania się męża do pani?
Tak. Po tym jak go otrzymałam, sytuacja bardziej się uspokoiła. Z dziećmi może się widywać, ale tylko w obecności kuratora. Chciałam, żeby ktoś był przy spotkaniach.
Pani mąż był działaczem PiS. Po jego aktywności widać, że przed laty uczestniczył w wydarzeniach patriotyczno – religijnych. Jak było w rzeczywistości? Był praktykującym, zaangażowanym katolikiem?
Na początku naszej znajomości chodził codziennie z rodzicami do kościoła. A jako małżeństwo chodziliśmy co tydzień, w niedzielę. Pamiętam, że jak chciał zostać radnym, to wpadł na pomysł, byśmy siadali w pierwszej ławce. Robił to pod publiczkę, żeby wszystkim się pokazać. Został też lektorem w kościele. Mówił, że chce się sprawdzić w wystąpieniach publicznych. Czytał z ambony Pismo Święte. W domu urządzał mi piekło, a w kościele czytał o miłości do bliźniego i do Boga.
Kiedy zaczął się pani koszmar? Kiedy przeprowadziliście się do domu w Łochowie pod Bydgoszczą?
Wszystko działo się stopniowo. Po ślubie - z osoby, która była bardzo pomocna i uczynna, stał się osobą, która zaczęła wymagać ode mnie usługiwania i posłuszeństwa. Później doszło do incydentu – zauważyłam, że koresponduje z obcą kobietą. Kiedy zażądałam wyjaśnień, to strasznie mnie skopał, pobił i powykręcał ręce. Najpierw mieszkaliśmy na osiedlu w Bydgoszczy na Piaskach. Przez pięć lat. Tam też działy się straszne rzeczy. Jak byłam w ciąży, to popychał mnie. Skopał mnie też okrutnie. Spakowałam się i wyjechałam. Przez tydzień nie odzywaliśmy się do siebie. Później znowu zaczął być miły, pomagał w domu. Ja bardzo chciałam mieć rodzinę, więc wtedy łatwo wybaczałam. Wiem, że niektórzy tego nie rozumieją, ale tak było…
Kiedy wynajęliśmy dom w Łochowie, on kazał sobie płacić za wynajem. Tam zaczął czuć się panem i władcą. Żądał co chwilę pieniędzy. Był taki moment, że wyprowadziłam się od niego. To był 2013 rok. No to zaczął przyjeżdżać i wyznaczać mi terminy, kiedy dzieci mają być w domu. Kiedy nie zawiozłam córek do niego, to trzy samochody należące do rodziców były pomazane sprayem. Zgłosiłam to na policję, doradzili mi wtedy, żebym założyła Niebieską Kartę. Po tym jak założyłam, funkcjonariusze bywali w naszym domu bardzo często. Gdy przychodzili, był bardzo grzeczny. Gdy wychodzili, wyrzucał mnie z domu. Obiecywał poprawę, jeździliśmy do ośrodka pomocy społecznej na konsultacje. Jak się później okazało, nic nie pomogły...
W aktach sądowych czytam, że wywoził panią do lasu, popychał, wyrywał włosy, szarpał, groził że zabije. Dlaczego wtedy nie zawiadomiła pani policji, prokuratury?
Tak bardzo, bardzo się bałam tego człowieka. On wtedy tak mnie zastraszył, że przestałam kompletnie mówić o tej sytuacji. Przez rok nikomu nic nie mówiłam. Bałam się, że jak komuś powiem, to ja nie dam rady tego przetrwać. Bałam się, że dalej będzie się znęcał. W pewnym momencie, kiedy był coraz bardziej brutalny, zaczęłam informować bliskie mi osoby. Np. moja mama zaczęła widzieć u dziewczynek, że coś jest nie tak. Starsza córka mówiła, że się nie wyspała, bo było głośno. "Słyszałam, jakby mama spadała ze schodów” – mówiła moja córka do babci. Mama zaczęła wtedy ze mną rozmawiać. Ja powoli zaczęłam się otwierać.
Po pewnym czasie zaczęła pani dokumentować wieczorne awantury swojego męża?
Raz nagrałam w 2014 roku naszą awanturę. Strasznie się bałam, bo on mi zabierał telefon i przeglądał zawartość. Wtedy powiedziałam, że zostawiłam telefon w aptece. Straszył mnie i mówił, że jak znajdzie telefon to poniosę karę. Nagranie przekazałam wujkowi. Poprosiłam go, żeby nie odtwarzał i nie przekazywał nikomu. Takich sytuacji, jak na tym nagraniu było tysiące. Były bardziej drastyczne, ale nie byłam ich w stanie nagrywać, bo to się działo jak lawina… Jak się orientował, że nie mam przy sobie telefonu, to mnie podduszał i musiałam mu wtedy oddać komórkę. Jak mu nie wchodził kod do telefonu, to dusił mnie, aż podawałam mu PIN i przeglądał mój aparat.
Zdaniem prokuratury, mąż panią poniżał, wyzywał, groził odebraniem dzieci, bił po głowie, szarpał za włosy, zabierał kluczyki do samochodu…
Tak było. Kazał mi też przelewać wszystkie pieniądze, które zarabiałam na konto jego siostry. Bo on nie miał swojego konta, zajął mu je komornik. Jak spóźniłam się jeden albo dwa dni z przelewem, to było wyganianie mnie z łóżka. Przenoszenie po całym domu. Tam gdzie się położyłam, stamtąd mnie wypędzał. Odczekiwał piętnaście minut, budził mnie i kazał wypier… Nawet jak się położyłam na dywanie, to robił tak samo. Byłam jak pies przenoszona z kąta w kąt. W duchu modliłam się, żeby zasnął. Żebym chociaż mogła te 2-3 godziny pospać przed pracą. On wiedział, np. że mam zorganizować spotkanie z kierownikami aptek i znęcał się w nocy nade mną jak najdłużej.
Czego oczekuje pani po procesie?
Sprawiedliwości. Wiem, że teraz mogę czuć się bezpieczna. Ja i moje córki. Chcę żeby koszmar, który trwał kilka lat, nigdy już nie wrócił…
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl