Koszmar dzieci uchodźców w Europie. Padają ofiarą przestępców, muszą się prostytuować, by przetrwać. Co najmniej 10 tys. z nich rozpłynęło się w powietrzu
• W 2015 r. wśród uchodźców przybyłych do Europy było 350 tys. dzieci
• Według Europolu co najmniej 10 tys. z nich rozpłynęło się w powietrzu
• Najmłodsi migranci często padają ofiarą organizacji przestępczych
• Dzieci są wykorzystywane albo same muszą się prostytuować, by przetrwać
• Usługami seksualnymi nastolatki spłacają też "dług" wobec przemytników
• Wraz z kolejnymi falami migracji problem będzie narastać
"Pod koniec czerwca ogromne rzesze dzieci zgromadziły się w Vendôme. Współcześni z trwogą opowiadali, że było ich trzydzieści tysięcy, wszystkie poniżej dwunastu lat. (…) Po udzieleniu błogosławieństwa przez przychylnych im księży i odepchnięciu na bok zatroskanych rodziców zastępy dziecięce ruszyły na południe. Niemal wszyscy szli pieszo. (…) Droga była bardzo uciążliwa. Lato owego roku należało do wyjątkowo upalnych. Wędrowcy żywili się tym, co ludzie dali im z dobrego serca, z powodu suszy wszakże brakowało we wsiach żywności, o wodę było trudno. Wiele dzieci umarło w drodze".
Dalej, już w skrócie, było tak: te dzieci, którym, jak się wydawało, los znacznie bardziej sprzyjał, dotarły do Marsylii, gdzie dwóch kupców, Hugon Ferreus i Wilhelm Porcus, zupełnie bezinteresownie, co najwyżej ku chwale Bożej, zaproponowało im transport do Ziemi Świętej (czy też: Obiecanej). Na tym ich szczęście się skończyło. Część utonęła w czasie sztormu, reszta, która przeżyła, została przez swoich "dobrodziejów" sprzedana na targu niewolników.
To opis francuskiej ekspedycji w ramach tzw. dziecięcej krucjaty z 1212 roku, przedstawiony w książce "Dzieje wypraw krzyżowych" Stevena Runcimana. Historia przykra, nawet bardzo - można by się ciut zasmucić. Ale i wzruszyć ramionami - wszak zamierzchła, to czasy średniowiecza, wiadomo, barbarzyństwo, wieki ciemne, komuż by wtedy przez myśl przeszły jakieś prawa człowieka, a tym bardziej dziecka.
Okazuje się jednak, że wystarczy zmienić tylko kierunek (nie na południe, a na północ i zachód) i datę, by ją zaktualizować. Bo w 2016 r. tysiące dzieci-uchodźców przepadają bez wieści, również w Europie. Część z nich może trafiać na współczesne targi niewolników.
Dziecięcy exodus
Latem ubiegłego roku organizacje humanitarne alarmowały: w ciągu sześciu miesięcy ok. 100 tysięcy dzieci ubiegało się o azyl na Starym Kontynencie. Średnio wychodziło 580 dziennie. Niespełna pół roku później te dane były już nieaktualne, UNICEF ogłosił bowiem, że liczba rączek stukających każdego dnia do bram europejskiej "ziemi obiecanej" wzrosła do co najmniej 700. Dalej szły kolejne wyliczenia: o ile jeszcze w czerwcu mniej niż 18 lat miał co dziesiąty migrant, o tyle w październiku - już co trzeci.
Gdy w ostatnich tygodniach nadszedł czas podsumowań, okazało się, że w całym 2015 roku o azyl w Europie aplikowało 1,2 miliona ludzi, w tym prawie 350 tysięcy dzieci. Te ostatnie UNICEF roboczo podzielił na pięć kategorii, w zależności od wieku i głównych zagrożeń, jakie na nie czyhają: niemowlęta i bardzo małe dzieci (ich życiu zagrażają przede wszystkim zimno, głód i choroby), dzieci z niepełnosprawnościami i szczególnymi potrzebami, dzieci zagubione, które wyruszyły w podróż z rodzicami, ale w chaosie ucieczki z ogarniętych wojną ojczyzn zagubiły się (te są szczególnie narażone ze strony organizacji kryminalnych trudniących się handlem żywym towarem), podobnie zresztą jak dzieci porzucone, zostawione na pastwę losu, wreszcie - samotne nastolatki, namaszczone przez rodziny jako wybrańcy, którzy na współczesnej "ziemi obiecanej" mogą zawalczyć o swoją przyszłość (z cichą nadzieją, że z europejskiego rogu obfitości skapnie prędzej czy później i coś dla nich).
Los jest jednak przewrotny, żeby nie powiedzieć okrutny. Ich historie rzadko kończą się happy endem. A w niektórych przypadkach - nawet nie wiadomo jak. Bo według danych Europolu po co najmniej 10 tysiącach z nich słuch zaginął.
Na łasce przestępców
Już w październiku ub. roku UNHCR alarmowała: w czasie podróży przez Europę, wiele dzieci i kobiet doświadcza nadużyć i przemocy seksualnej. Jak stwierdziła Melisa Fleming, rzeczniczka oenzetowskiej agendy ds. uchodźców, "są szczególnie narażone na ryzyko przemocy i nadużyć, w tym przemocy seksualnej, w szczególności w przepełnionych ośrodkach przyjęć, a także w licznych miejscach, gdzie gromadzą się uchodźcy i imigranci, jak parki, stacje kolejowe i autobusowe".
W pierwszej kolejności ręce po dzieci, nie tylko te zagubione, porzucone czy osamotnione w podróży, wyciągają sami przemytnicy, którzy przywiedli je do Europy. Jody Clarke, rzeczniczka UNHCR w Irlandii, przyznała: - Z naszych dochodzeń i rozmów z ludźmi wynika, że kobiety i dzieci są zmuszane do seksu z przemytnikami, na przykład, by zapewnić (sobie i swoim rodzinom) bezpieczną przeprawą albo załatwić, jak się im wmawia, potrzebne dokumenty.
Jej słowa potwierdziła Flaming na październikowej konferencji UNHCR w Genewie. - Z zeznań i raportów wiemy o przypadkach, kiedy dzieci zgadzają się na seks, by przetrwać, ponieważ skończyły im się pieniądze albo zostały okradzione.
Z kolei Fabio Sorgoni, który pracuje dla włoskiej organizacji charytatywnej On The Road, w rozmowie z BBC stwierdza, że czas na udzielenie pomocy samotnie przybywającym do Europy uchodźcom jest ekstremalnie krótki. Wiele z nich, jego zdaniem, zanim zdąży trafić do centrum, zostaje opleciona mackami przestępczości zorganizowanej i ludzi, które próbują je wykorzystać.
Ale na bezbronnych nieletnich (także kobiety w różnym wieku) zło czyha także wtedy, gdy, wydawałoby się, powinni już być bezpieczni - w centrach przyjęć dla uchodźców i imigrantów.
Prostytucja za garść euro
Do kilku takich ośrodków we Włoszech dotarli dziennikarze BBC. Dzieci i nastolatki są w nich przyjmowane nadzwyczaj chętnie z prostej przyczyny: na każdego nieletniego otrzymują one do 75 euro dziennie (dwukrotnie więcej niż na dorosłego - 35 euro). Do niedawna wszystkie miały status placówek publicznych, jednak przytłoczone falą uchodźców i imigrantów władze w Rzymie zezwoliły również na otwieranie prywatnych placówek. Jednak już na objęcie ich kontrolą zabrakło czasu albo energii. Albo jedno i drugie.
Skutki tego są opłakane - warunki w wielu ośrodkach wołają o pomstę do nieba, a dopiero dziennikarskie śledztwo doprowadziło do zamknięcia centrum Giarre na Sycylii, gdzie nawet małe dzieci plątały się puszczone samopas wśród porozrzucanych kabli. Tylko nieliczne z włoskich centrów zatrudniają osoby znające języki, którymi porozumiewają się uchodźcy (głównie arabski, paszto czy dari). Brakuje też personelu z doświadczeniem w rozpoznawaniu symptomów wykorzystania seksualnego. Wszystko to, obok przeludnienia, powoduje, że wiele dzieci ucieka z placówek i ląduje na ulicy, imając się różnych zajęć, byleby tylko przetrwać.
14-letni Chalid na przykład tak tłumaczy, dlaczego para się handlem narkotykami: - Zdecydowałem się na to, by uniknąć tego, co inni znani mi chłopcy robią - to znaczy uprawiają seks z Włochami. Widziałem to na własne oczy. Chłopcy - Egipcjanie, Tunezyjczycy, Marokańczycy - sprzedają się mężczyznom za 50, nawet 30 euro.
Lassad, wolontariusz pracujący na stacji Termini w Rzymie, reporterom BBC wyjaśniał, że oprócz prostytucji chłopcy zarabiają na życie drobnymi kradzieżami czy handlem narkotykami dla większych gangów. - A czego się spodziewaliście? Jak inaczej mają spłacić swój dług wobec przemytników? Jak mają zarobić na jedzenie? Niektórzy z nich nie mają gdzie spać. Ludzie w okolicy wiedzą, że ci chłopcy są zdesperowani i żerują na nich tutaj, na stacji. To czysty biznes.
Nastoletni Hamid z Egiptu mówi z kolei: - Przyjechaliśmy tu z myślą, że pójdziemy do szkoły, będziemy mieć bezpieczne miejsce do spania, znajdziemy pracę - ale to nie tak. Niektórzy z nas pracują za marne grosze, inni sprzedają narkotyki, jeszcze inni sprzedają siebie. (…) Gdybym to wiedział, nigdy bym tu nie przyjechał.
W szponach przemytników
Dramat dotyczy nie tylko chłopców. Do seksu za pieniądze zmuszane są również m.in. nastoletnie Nigeryjki, które wrota Europy przekroczyły (konkretnie: przepłynęły na pontonach zwanych "balonami śmierci") z myślą, że zaczną pracę jako opiekunki albo fryzjerki. Ale ich dramat zaczyna się jeszcze zanim ujrzą na oczy Morze Śródziemne - po przyjeździe do Libii są przez szmuglerów więzione całymi dniami lub tygodniami, wielokrotnie gwałcone, a później podrzucane pod bramy Starego Kontynentu.
Na miejscu słyszą natomiast, że mają spłacenia dług w wysokości 50-60 tysięcy euro. I że mogą, a właściwie muszą go odpracować swoimi ciałami. Matematyka jest tu nieubłagana: za jeden stosunek mogą dostać maksymalnie 15 euro, odpracowanie 50 tysięcy oznacza ponad 3,3 tysiąca poniżających aktów. Nie licząc oczywiście przypadków, gdy muszą prostytuować się za coś do jedzenia.
Ofiary przemocy seksualnej przyjmuje m.in. prowadzony przez Caritas londyński Bakhita House. Ostatnio wszystkie łóżka okupują uchodźczynie i imigrantki, często bardzo młode dziewczynki, wyrwane z rąk handlarzy żywym towarem. To nawet mniej niż kropla w morzu potrzeb, bo miejsca w domu jest dla 12 kobiet, brytyjski Home Office szacuje natomiast, że w samej Wielkiej Brytanii ofiar współczesnego niewolnictwa może być 13 tysięcy.
Problemy Bliskiego Wschodu w Europie
Jakoś już przywykliśmy do dramatycznych wieści z Bliskiego Wschodu, przywykliśmy do podziału na cywilizowanych "nas" i barbarzyńskich "ich", zdążyły już się nam pomieszać definicje i liczby.
Co nas tak naprawdę obchodzi, że w obozach dla uchodźców (a także poza nimi) w Turcji, irackim Kurdystanie, Libanie i Jordanii rośnie liczba gwałtów, tymczasowych małżeństw, będących de facto cyniczną quasi-religijną i teoretycznie legalną przykrywką dla molestowania seksualnego, a jednocześnie obniża się wiek panien młodych (nawet do 12-13 lat, choć parlament iracki próbował na początku 2014 roku przeforsować tzw. prawo , zezwalające na ślub od ósmego roku życia - i tylko raban podniesiony przez organizacje humanitarne mu w tym przeszkodził)?
Co nam do tego, że co najmniej 200 tysięcy nieletnich syryjskich uchodźców w Libanie pracuje nieraz po 12-14 godzin dziennie przy zbiorach ziemniaków, fasoli, fig za równowartość czterech złotych dziennie?
Może to, że złowieszczo proroczo brzmią słowa Briana Donalda, szefa sztabu Europolu: - W najbliższych latach zjawisko wykorzystywania imigrantów w Unii Europejskiej stanie się bardziej widoczne.
A wtedy już trudniej będzie odwrócić wzrok.