Praca po dziesięć godzin dziennie, 500 zł wypłaty - Dayneris twierdzi, że w pierwszych miesiącach w Polsce przeżyła koszmar© Wirtualna Polska | Maciej Stanik

Koszmar 22‑latki w Polsce. "Czułam się jak niewolnica"

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Miała być spokojna praca w hotelu i godne zarobki. Były: dziesięciogodzinne zmiany za 500 zł miesięcznie. - Pośrednik zabrał mi paszport. Powiedział, że muszę spłacać dług. Czułam się jak jego własność - mówi Dayneris, 22-latka z Wenezueli.

  • Dayneris przyleciała do Polski w grudniu 2021. Zamiast w hotelu, jak początkowo obiecywał rekruter, pracowała m.in. w fabryce i pralni – Szef powtarzał, że dziesięć godzin dziennie to minimum. Bez dokumentów nie mogłam zmienić pracy, nie mówiąc o powrocie do domu.
  • – Najgorsze zaczęło się w drugim miesiącu. Znikałam w oczach. W niedzielę nie wstawałam z łóżka. Dopiero po czasie uświadomiłam sobie, że była to forma depresji – opowiada Wirtualnej Polsce Wenezuelka.
  • Według fundacji La Strada Dayneris jest jedną z ponad 150 osób z Ameryki Łacińskiej, które w ubiegłym roku padły w Polsce ofiarami handlu ludźmi do pracy przymusowej.
  • – Toczy się przynajmniej pięć postępowań prokuratury. W jednej sprawie będzie około stu pokrzywdzonych. O fali z Ameryki Łacińskiej wiemy mniej więcej od 1,5 roku – mówi prezeska La Strady, Irena Dawid-Olczyk.

Tekst: Dariusz Faron, Remigiusz Półtorak

Kwiecień 2022.

Dopiero rano, ale w siedzibie La Strady, fundacji przeciwdziałającej handlowi ludźmi i niewolnictwu, ruch jak w ulu. Na korytarzu kilkunastu cudzoziemców, głównie Latynosów. Fundacja wydaje im darmowe posiłki.

Chcesz zupę pomidorową?

Wiesz, jak usmażyć wątróbkę?

Zostały jeszcze flaki. Ktoś chętny?

Lodówka jest na korytarzu, tuż obok pokoju, w którym odbywają się rozmowy z ofiarami. Tam padają dużo trudniejsze pytania.

Jasne ściany, kanapa, stolik, szafa z ubraniami, łazienka z prysznicem. Pracownicy La Strady nazywają to "pokojem łez", bo kiedy masz opowiedzieć, czego doświadczyłeś w ostatnich miesiącach, słowa więzną w gardle.

Dayneris, 22-letnia Wenezuelka, czuje spokój, przynajmniej na razie. Najważniejsze, że jest bezpieczna. Ostatnie dziesięć dni spędziła w ośrodku pomocowym dla kobiet pod Poznaniem. La Strada sprowadziła ją do Warszawy. Na początku kobieta siedząca naprzeciw niej nie zadaje pytań. Dayneris po prostu opowiada swoją historię.

Zaczyna od zimnego, grudniowego dnia 2021 roku.

ODDAMY PASZPORT, JAK SPŁACISZ DŁUG

Samolot od kilku minut stoi na płycie.

Za oknem zmierzch, gdzieniegdzie majaczą tylko światła portu lotniczego Warszawa-Modlin. Dayneris wraz z innymi rusza do wyjścia. Metalowe schody, płyta lotniska. Kilka stopni na minusie, a ona w cienkiej, czerwonej kurtce. Drobne ciało drży, na ciemne włosy spadają białe płatki. Dayneris widzi śnieg pierwszy raz w życiu.

Przemarznięte palce wystukują numer pośrednika z agencji pracy.

Nie odbiera.

Dziewczyna postępuje więc według instrukcji.

Najpierw autobus do Warszawy (dostała bilet WhatsAppem), potem pociąg do Opalenicy. Pierwsza w nocy. Z dworca odbiera ją Maria z agencji pracy. Wysoka, ciemne włosy, koło trzydziestki. Wydaje się miła. Zawozi Dayneris do hostelu.

Na korytarzu papierosowy dym gryzie w oczy, w pokoju brudna pościel. Kwaterują ją z dziewczyną z Ukrainy, za kilka dni ma się przenieść do domu bliżej miejsca pracy. Czyli gdzie? Na razie nie wiadomo.

Dayneris pierwszy raz zadaje sobie pytanie: co ja tutaj robię? Dziewięć tysięcy kilometrów od domu. W obcym kraju, w którym mówią nieznanym językiem. Ale nie może się wycofać. Nie stać jej na powrót do Wenezueli. Poza tym liczy na nią cała rodzina.

Maria mówi Dayneris, żeby oddała paszport: - Musimy zrobić kserokopię. Dostaniesz z powrotem, jak odpracujesz dług. Zaczynasz w poniedziałek.

- Czułam się, jak gdybym była czyjąś własnością - mówi Dayneris
- Czułam się, jak gdybym była czyjąś własnością - mówi Dayneris © Wirtualna Polska | Maciej Stanik

FABRYKA ZAMIAST HOTELU. 500 ZŁ PENSJI

Dayneris, choć jest Wenezuelką, przyleciała z Kolumbii.

Trzy lata sprzedawała gadżety do telefonów i drukarki w centrum handlowym w Bogocie. Ledwo wiązała koniec z końcem, jej baterie były na wyczerpaniu. Znajomy zagadnął, że jest praca w Europie. Dał kontakt do pośrednika z agencji. Nie widziała rekrutera na oczy, ale odpisywał szybko i konkretnie.

Oferta: Praca pokojówki w hotelu, osiem godzin dziennie, 13,50 zł za godzinę. Wypłata dziesiątego dnia miesiąca. Pracodawca gwarantuje zakwaterowanie i kurs języka polskiego.

Brzmiało nieźle. Dayneris wiedziała o Polsce tylko tyle, że istnieje. Ale dlaczego nie zaryzykować?

Musiała zapłacić - w przeliczeniu – 9 tysięcy złotych za zorganizowanie transportu i "wszelkie formalności". Postawiła wszystko na jedną kartę. Żeby uzbierać na wyjazd sprzedała telewizor, meble, kuchenkę i kilka innych sprzętów. Była przekonana, że Polska jest dla niej szansą.

Potem jest zimny grudniowy wieczór. Lotnisko w Modlinie. Warszawa. Autobus do Opalenicy. Hostel. Dayneris w każdej sprawie ma kontaktować się z Jose z agencji pracy. W biurze dostaje umowę po polsku.

- Pośrednik przedstawił w Kolumbii bardzo dobre warunki. Dlatego się zgodziłam. Na miejscu zobaczyłam, że wszystko było jednym wielkim oszustwem. Zostałam wykorzystana – opowiada Wenezuelka.

Zamiast hotelu, jest fabryka i firma produkująca akcesoria samochodowe.

Dziewczyna pakuje kołpaki do pudeł, ale praca co chwilę się zmienia. Raz prowadzą ją do starego pomieszczenia przypominającego magazyn i każą malować ściany. Kolejnego dnia sprząta ogród szefa. Innym razem zawożą ją do pralni, żeby segregowała i prasowała ubrania.

Od poniedziałku do piątku pracuje dziesięć godzin dziennie. Niektóre soboty ma wolne, ale do czasu. Pewnego dnia budzi się w weekend z gorączką i bólem głowy. Pyta, czy może iść na zwolnienie, ale Jose się wścieka: "Nie ma mowy, to dopiero okres próbny".

- Po tej rozmowie dowiedziałam się, że mam bezwzględnie pracować osiem godzin w każdą sobotę. Odebrałam to jako karę. Na zasadzie: nie chciałaś iść do pracy, więc teraz zobaczysz – opowiada Dayneris.

Po miesiącu przychodzi pierwsza wypłata - 500 zł. Podobno reszta idzie na spłatę długu, który zaciągnęła u rekruterów. Pieniądze wysyła jej agencja. Szefa widzi bardzo rzadko.

- Denerwował się, że nie mówię po polsku i że potrzebuję tłumacza. Czasami krzyczał, dlatego bałam się o cokolwiek pytać. Każda wymiana zdań kończyła się tak samo: "Powinnaś pracować więcej, dziesięć godzin to minimum".

- Czułam się, jakby ktoś mnie uprowadził. Jakbym była czyjąś własnością, niewolnicą - mówi 22-latka ze łzami w oczach.

Mama dzwoni z Wenezueli. Martwi się o córkę. Wszystko w porządku? Jak jest w tej Polsce? Dobrze cię traktują?

Nie może powiedzieć prawdy, jeszcze nie teraz.

"Wszystko dobrze, mamo".

NOWY KIERUNEK

- O fali ofiar z Ameryki Łacińskiej wiemy mniej więcej od półtora roku - mówi Irena Dawid-Olczyk, prezeska La Strady.

- Rekruterzy dostrzegli niszę. Mówimy o agencjach, które wcześniej sprowadzały pracowników m.in. z Azji. Ale oni nie wjadą do Polski bez wizy. Tymczasem obywatele krajów Ameryki Łacińskiej są na ruchu bezwizowym. To największa grupa potencjalnych ofiar, jeśli chodzi o toczące się w Polsce postępowania dotyczące handlu ludźmi. Wiem o pięciu takich śledztwach, w jednym będzie aż stu pokrzywdzonych.

W 2022 r. tylko do La Strady zgłosiło się 157 osób z Ameryki Łacińskiej: Gwatemali, Kolumbii, Meksyku i Wenezueli. Zdaniem Fundacji to ofiary handlu ludźmi do pracy przymusowej. Ich historie mają wiele punktów wspólnych i – jak mówi Dawid-Olczyk - ukazują cały mechanizm.

Rekruter werbuje ofiarę, obiecując dobrą pracę i godne zarobki. Po przylocie do Polski rzeczywistość jest zupełnie inna: praca po kilkanaście godzin dziennie, odbieranie dokumentów, zakwaterowanie w uwłaczających warunkach. Nowi pracownicy otrzymują część obiecanej pensji i słyszą, że reszta poszła na spłatę rzekomego długu - bo przecież agencja pracy zapłaciła za transport, nocleg itd.

- O nowej fali z Ameryki Łacińskiej wiemy mniej więcej od 1,5 roku - mówi Irena Dawid-Olczyk (z lewej), prezeska Fundacji La Strada, przeciwdziałającej handlowi ludźmi. Obok - sekretarz stanu USA, Antony Blinken
- O nowej fali z Ameryki Łacińskiej wiemy mniej więcej od 1,5 roku - mówi Irena Dawid-Olczyk (z lewej), prezeska Fundacji La Strada, przeciwdziałającej handlowi ludźmi. Obok - sekretarz stanu USA, Antony Blinken© Wirtualna Polska | MANUEL BALCE CENETA

- W zeszłym roku było ponad 50 osób z samej Gwatemali. Rekruterzy działają głównie w mediach społecznościowych. Wabikiem jest m.in. to, że w Polsce jest bezpłatna edukacja. I na przykład ostatnio po Warszawie pałętało się małżeństwo z czteroletnim dzieckiem. Gdy pracodawca ich zobaczył, zrezygnował, bo dziecko to kłopoty - mówi Dawid-Olczyk.

Według kodeksu karnego handel ludźmi to "udzielenie albo przyjęcie korzyści majątkowej lub osobistej osobie sprawującej opiekę, lub nadzór nad inną osobą – w celu jej wykorzystania, nawet za jej zgodą w szczególności w prostytucji, pornografii lub innych formach seksualnego wykorzystania, w pracy lub usługach o charakterze przymusowym, w żebractwie, niewolnictwie lub innych formach wykorzystania poniżających godność człowieka".

- Gdy ktoś się do nas zgłasza, wysyłamy mu standardową listę pytań. Jeśli według nas został wykorzystany, pytamy, czy chce złożyć zeznania na policji i ubiegać się o status potencjalnej ofiary handlu ludźmi. Po otrzymaniu zaświadczenia taka osoba ma trzy miesiące na zastanowienie. Może się wycofać i wracać do domu, ale praktycznie wszyscy zeznają - dodaje prezeska La Strady.

Dayneris nie zastanawiała się ani chwili.

ZNIKAŁAM W OCZACH. NIE PODNOSIŁAM SIĘ Z ŁÓŻKA

"Wszystko dobrze, mamo".

Tak naprawdę nic nie jest dobrze.

Każdy dzień wygląda tak samo. Pobudka, płatki z mlekiem albo kanapka i do pracy. Dziesięć godzin z 20-minutową przerwą na obiad. Najczęściej Dayneris kupuje dzień wcześniej gotowe dania w Biedronce. Po pracy nie ma siły gotować, zresztą na nic innego jej nie stać. O wysyłaniu pieniędzy rodzinie nie ma mowy, a przecież pomoc bliskim była głównym motywem przyjazdu do Polski.

Wieczorami myśli o domu.

Trzystutysięczne Cabimas nad jeziorem Maracaibo. Piękne widoki i słońce niemal 365 dni w roku, ale nie ma perspektyw. Jak w całej Wenezueli. Już za rządów kontrowersyjnego Hugo Chaveza sytuacja w była bardzo trudna. A odkąd dziesięć lat temu prezydentem został Nicolas Maduro, kraj opuściło 7 milionów ludzi. Kryzys ekonomiczny tylko się pogłębia.

Ojciec Dayneris, elektryk, i mama, sprzedawczyni biżuterii, żyli od pierwszego do pierwszego. Córka marzyła o medycynie, ale nie stać ich było na opłacenie studiów. Kiedy osiemnastoletnia Dayneris powiedziała im, że wyjeżdża z domu, nie protestowali. Na lotnisku najtrudniej było jej się pożegnać z 12-letnią siostrą.

- Nie pytałam: dlaczego ja? Nie szukałam winnych, sama chciałam wyjechać do Europy, żeby lepiej żyć i pomóc rodzinie. Tymczasem mijały tygodnie, a nie mogłam się doprosić o dokumenty. Cały czas słyszałam, że oddadzą mi paszport. Na słowach się kończyło - mówi Dayneris.

W lutym 2022 roku, po wybuchu wojny w Ukrainie, przenoszą ją do hostelu na terenie zakładu. Zakaz odwiedzin. Hałas i brud. W pokoju poplamiona pościel. Na korytarzu wspólne prysznice. Kiedy wychodzi z kabiny, boi się, że natknie się na jakiegoś mężczyznę.

– Dzieliłam pokój z dwiema Azjatkami. Nie rozmawiałyśmy ze względu na barierę językową. Brak kontaktu z innymi mocno wpływa na psychikę. Bardzo często płakałam. Myślałam tylko, by spłacić rzekomy dług, znów poczuć się wolną. Pamiętam, jak rozbolał mnie ząb. Poprosiłam o pożyczkę, choć przecież ciężko zapracowałam na te pieniądze! Ludzie z agencji mi ich nie dali. Zawieźli mnie do stomatologa. Byłam od nich całkowicie uzależniona.

- Nie mogłam tego wytrzymać. Przez nerwy i nieregularne posiłki chudłam. Znikałam w oczach. Najgorsze zaczęło się w drugim miesiącu. Ciągle myślałam tylko, że nie chcę tu być. Miałam problemy z poczuciem własnej wartości. "Co ja tutaj robię? Jestem młoda, powinnam cieszyć się każdym dniem, a żyję w koszmarnych warunkach". Czułam się upokorzona

– Nie miałam na nic sił. W niedziele nie podnosiłam się z łóżka. Zero rozrywek, zero radości. Dziś wiem, że to była forma depresji. Każdego dnia modliłam się o spłatę długu. By jak najszybciej stamtąd uciec – opowiada Dayneris.

Po trzech miesiącach zażądała od pośrednika całej wypłaty, tłumacząc, że nie jest mu już nic winna. Odpowiedział, że nie zrobią przelewu. Jeśli Dayneris chce pieniądze, musi się stawić w siedzibie agencji.

– Wtedy obiecałam sobie, że to koniec – mówi Wenezuelka.

Dayneris stanęła na nogi i została w Polsce. Dziś opiekuje się dziećmi
Dayneris stanęła na nogi i została w Polsce. Dziś opiekuje się dziećmi© Wirtualna Polska | Maciej Stanik

ZA DUŻO AMERYKAŃSKICH FILMÓW

Według danych Ministerstwa Sprawiedliwości w 2021 r. w Polsce skazano za handel ludźmi 31 osób.

- Kilkanaście lat temu ofiary pochodziły głównie z Europy Wschodniej i były werbowane w celu świadczenia usług seksualnych. Z biegiem czasu pojawiało się coraz więcej przypadków pracy przymusowej - mówi dr Łukasz Wieczorek z Ośrodka Badań Handlu Ludźmi Uniwersytetu Warszawskiego.

- Dziś proporcje wynoszą mniej więcej pół na pół, handel ludźmi w celu świadczenia usług seksualnych wcale nie jest dominujący. Polska to na mapie handlu ludźmi dość szczególny przypadek, ponieważ stanowimy zarówno kraj pochodzenia ofiar, kraj tranzytowy oraz docelowy dla ofiar handlu ludźmi.

– Prawdopodobnie wcale niemała liczba przypadków nie jest wykrywana. Choć definicja pracy przymusowej jest dość prosta, ponieważ mówi o zmuszaniu do pracy i braku możliwości jej porzucenia, to pod względem prawnym jest to bardzo trudne do wychwycenia. Mówiąc wprost, przepisy prawa nie nadążają za rzeczywistością – kontynuuje Wieczorek.

– Postawmy się w sytuacji kobiety z Wenezueli. Mogła odejść z pracy? Teoretycznie tak. Postawiła jednak na szali wszystko. Często na wyjazd do Polski składa się cała rodzina. Człowiek odczuwa ogromną presję, ponieważ musi utrzymać swoją rodzinę, spłacić ewentualne zobowiązania. Zaś od pracodawcy słyszy: pracuj więcej, potem otrzymasz zapłatę. I zostaje. Ale pieniędzy nie otrzymuje.

Z Ireną Dawid-Olczyk spotykamy się w kawiarni w samym centrum Warszawy. - Nawet tutaj znajdą panowie logo firmy, która korzysta z pracy przymusowej. A ja nie mogę nic z tym zrobić - przyznaje prezeska La Strady.

Ofiary też są wśród nas. Ludzi to zaskakuje, bo ciągle myślą o handlu ludźmi stereotypami. Seks. Krew. Przemoc. Przystojny komisarz ratuje z rąk oprawców uciśnioną piękność.

- Obejrzeliśmy za dużo amerykańskich filmów. Dlatego oczekujemy akcji i happy endów - mówi z gorzkim uśmiechem Dawid-Olczyk.

Praca przymusowa "ciekawi" dużo mniej. Duża część społeczeństwa odwraca oczy.

- Państwo zapewnia ofiarom pomoc w ramach "Krajowego Centrum Konsultacyjnego dla ofiar Handlu Ludźmi". Wykonawcą tego zadania jest La Strada. Jednak nie da się przewidzieć ilości i potrzeb ofiar. Dlatego brakuje pieniędzy. Opóźnienie legalizacji ofiar opóźnia ich usamodzielnienie, a te osoby przede wszystkim chcą legalnej uczciwej pracy, żeby wysyłać pieniądze do domu. Trzeba zmodernizować system pomocy dla ofiar handlu ludźmi, bo staje się on niewydajny. Poprawić prawo i jego wykonanie. Włączyć pracę przymusową do głównego nurtu dyskursu społecznego - mówi Dawid-Olczyk.

I dodaje. - Nie ma we mnie złości. Czasami brakuje energii. Niedawno rozmawiałam w podróży z panią z pewnej topowej firmy. Była zainteresowana, by nawiązać współpracę.

Niestety, przestała się odzywać. Firmy ogłaszają, że są przeciwko pracy przymusowej, bo taki mają obowiązek. A nawet nie są zainteresowane, co to właściwie jest.

MILION PYTAŃ

Dzień przed ostatnią zmianą Dayneris pakuje walizkę i chowa ją przy łóżku. Kiedy nie zjawia się w pracy, dostaje od szefa kilka wiadomości, że jeśli nie przyjdzie, będzie miała kłopoty.

- Bardzo się bałam, w głowie miałam milion pytań. Co się ze mną stanie? Deportują mnie do Wenezueli? Co mi grozi? – wylicza dziewczyna.

Wszystko dzieje się jak w przyspieszonym tempie.

Z hostelu jedzie na policję. Stamtąd straż graniczna zawozi ją do Specjalistycznego Ośrodka Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie w Chybach pod Poznaniem. Tam pierwszy raz słyszy o La Stradzie. Najpierw odpowiada na pytania wysłane przez fundację, niedługo później dostaje od niej bilety do Warszawy. Rozmowa w "pokoju łez", przesłuchanie na policji. Trzy i pół godziny w obecności tłumacza.

- Trudno było opowiedzieć o tym po raz pierwszy. Ale w La Stradzie od początku czułam, że jestem pod opieką dobrych ludzi. Szybko zrozumiałam, że jestem bezpieczna. Nie dostałam ani grosza za ostatni miesiąc pracy, ale najważniejsze, że się stamtąd wyrwałam - mówi Dayneris.

Teraz czeka na proces.

- Prokuratura prowadzi śledztwo w tej sprawie. Pokrzywdzonych jest więcej, natomiast w tym momencie nie udzielamy więcej informacji – mówi Tomasz Szczepanek z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.

Kontaktujmy się też z agencją, o której opowiada Wenezuelka.

- Pani Dayneris podpisała umowę zlecenie, na podstawie której miała świadczyć usługi jako: robotnik wykonujący prace proste (trabajador que realizan trabajos simples). Spłacała pożyczkę obejmującą zwrot m.in. kosztów podróży - twierdzi agencja.

- Pani Dayneris mieszkała w domu jednorodzinnym, który w ramach umowy został nam udostępniony przez klienta. Miała dostęp do łazienki i kuchni, dzieliła pokój z jedną lokatorką.

- Pani Dayneris nie zabrano paszportu (słowo "zabrano" sugeruje, że była do tego przymuszana), nie wykluczamy, że mogła go udostępnić w celu udzielenia pomocy przy procedowaniu pozwolenia na pracę lub karty pobytu do której to pomocy osoby współpracujące są uprawnione, ale mogą też tę procedurę procedować samodzielnie.

- Pani Dayneris nie podpisała umowy wyłącznie w języku polskim - zarówno umowa pożyczki, jak i umowa zlecenia zostały sporządzone zarówno w języku polskim, jak i hiszpańskim (przesyłamy ostatnią stronę każdej z umów) - pisze agencja.

Dlaczego Dayneris pracowała po dziesięć godzin dziennie i dostawała jedynie 500 zł? Ile wynosił dług?

- Pozostałe, wyżej niewymienione kwestie, wkraczają w zakres tajemnicy przedsiębiorstwa, dlatego nie możemy ich upubliczniać - informuje agencja.

Firma, w której pracowała Dayneris, nie odpowiedziała na nasze pytania.

Dayneris nie opowiedziała jeszcze rodzinie, co przeżyła po przylocie do Polski
Dayneris nie opowiedziała jeszcze rodzinie, co przeżyła po przylocie do Polski© Wirtualna Polska | Maciej Stanik

RODZINA CIĄGLE NIE WIE

- To ja podjęłam decyzję o przyjeździe do Polski. Ale nie chcę się już obwiniać. Traktuję to jako bardzo surową lekcję - mówi Dayneris.

Została w Polsce, stanęła na nogi. Opiekuje się dziećmi i uczy je języka hiszpańskiego. Mieszka z chłopakiem, którego poznała jeszcze w Kolumbii. Dołączył do niej później, znalazł pracę jako kucharz w restauracji. Stać ich na godne życie, co miesiąc wysyłają rodzinie 300 dolarów.

Wahała się, czy nie wyjechać. Przekonała ją jednak sytuacja, którą potraktowała jak znak. W grudniu ubiegłego roku zgubiła torebkę z kartą komunikacji miejskiej i niewielką sumą pieniędzy. Niedługo później odezwała się do niej na Facebooku jakaś dziewczyna. Dayneris błyskawicznie odzyskała zgubę. W Wenezueli byłoby to niemożliwe.

Nie myśli o Polsce źle. Miała pecha. Na początku trafiła po prostu na bardzo złych ludzi. Teraz nie wybiega w dalszą przyszłość. Na razie na pewno zostaną z chłopakiem w Warszawie.

Gdy mama dzwoni z Wenezueli, mówi jej, że wszystko dobrze. Rodzina ciągle nic nie wie.

Minął ponad rok, ale Dayneris potrzebuje jeszcze trochę czasu.

Kiedyś opowie im, jak było naprawdę.

Dariusz Faron i Remigiusz Półtorak, dziennikarze Wirtualnej Polski

***

Potrzebujesz pomocy? Fundacja La Strada prowadzi telefon zaufania: +48 605 687 750. Więcej informacji znajdziesz W TYM MIEJSCU.

Chcesz skontaktować się z autorami? Napisz! dariusz.faron@grupawp.pl, remigiusz.poltorak@grupawp.pl

handel ludźmiwenezuelapraca niewolnicza
Komentarze (716)