89-letni Roman Plichta przez osiem lat opiekował się samodzielnie żoną chorą na Alzheimera.© Wirtualna Polska | Maciej Stanik

Poznajmy się. Jestem twoim mężem

Dariusz Faron

Na Facebooku radzili Romanowi: oddaj ją do ośrodka, i tak cię nie poznaje. Ale najbliższej osoby się przecież nie zostawia. Dlatego codziennie rano cierpliwie tłumaczy jej przy owsiance: masz na imię Henia i jesteś moją żoną.

Już dziewiąta, a Henia zakopana pod kołdrą.

Spod pierzyny wystają tylko białe włosy. Owsianka gotowa. Pan Roman ostrożnie przelewa ją do miski i rusza w kierunku dużego pokoju. Powolutku, krok po kroku, bo drętwiejące, zwiotczałe mięśnie działają coraz gorzej. A do tego jeszcze przeklęta arytmia i nadciśnienie.

Po kilkudziesięciu sekundach wreszcie doczłapuje do łóżka. Idealnie się składa, Henia właśnie otwiera oczy.

- Ależ moja dziewczyna smacznie spała! Musisz być głodna.

- Niegłodna ja – rzuca Henia na dzień dobry.

- Ale przecież lekarstwa trzeba zażyć.

Nagle Henia zastyga, wbijając wzrok w ciemne oczy Romana, lekko przerzedzone włosy i wąskie usta.

- Jesteś taka ładna... - mówi do męża.

- Nie jestem kobietą. Nie poznajesz mnie?

- Nie.

- Jak mam na imię?

- Nie wiem...

Speszona Henia odwraca wzrok. Ale nie ma najmniejszego powodu do wstydu. Przecież Roman się nie gniewa. Przywykł.

Od lat przypomina żonie przy śniadaniu:

- Nazywam się Roman Plichta i jestem twoim mężem.

Roman Plichta sam ma problemy zdrowiem. Podkreśla, że opiekuje się żoną z miłości, a nie z obowiązku.
Roman Plichta sam ma problemy zdrowiem. Podkreśla, że opiekuje się żoną z miłości, a nie z obowiązku. © Wirtualna Polska | Maciej Stanik
Roman i Henia znają się od 1978 roku.
Roman i Henia znają się od 1978 roku. © Wirtualna Polska | Maciej Stanik

DWA ROWERKI

Razem mają 181 lat (on 89, ona 92). Od miesiąca mieszka z nimi opiekunka, pani Iryna. Wcześniej przez osiem lat pan Roman opiekował się żoną samodzielnie.

Zaczęło się niewinnie.

A to Henia zapomniała wyłączyć gaz.

A to spaliła czajnik elektryczny na kuchence gazowej.

W 2014 r. Plichtowie szykują się do sanatorium. Wszystko spakowane, a Henia nagle się zapiera, że nigdzie nie pojedzie. Nie i koniec! Okropnie dziwna sprawa, nigdy się przecież tak nie zachowywała. W końcu Roman jakoś przekonuje żonę i wsiadają do malucha. Kierunek: Nałęczów. Pierwszej nocy w ośrodku Henia budzi męża. Prosi cicho, żeby otworzył okno.

Będzie skakać.

Roman zrywa się z łóżka.

- Połóż się, Heniu, pewnie ci się co złego przyśniło - mówi najspokojniej, jak tylko się da, ale serce podchodzi mu do gardła. Po dłuższej chwili Henia wreszcie się kładzie. Jej mąż tej nocy nie zmruży oka, a z samego rana poprosi pielęgniarki, żeby dały coś żonie na uspokojenie.

Wyjadą następnego dnia. Ośrodek zwróci pieniądze.

- Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to początki alzheimera. Po diagnozie choroba postępowała bardzo szybko. Nie pamiętam już, kiedy przestała mnie poznawać – opowiada Roman Plichta.

Po diagnozie się nie załamuje. Trzeba zakasać rękawy i zaopiekować się Henią.

Odświeża pokój i remontuje łazienkę. Kupuje kabinę prysznicową z szerokim wejściem. Żeby zmieścił się wózek inwalidzki, bo Henia już ledwo chodzi.

Zakłada centralne ogrzewanie. Przecież żonie musi być ciepło (wyczytał w internecie, że najlepsza temperatura to 24 stopnie Celsjusza).

Wycina specjalną deskę, którą blokuje drzwi. Henia nie zawsze wie, gdzie jest. Jeśli wyjdzie sama, może jej się stać krzywda. A tak bezpiecznie spaceruje po pokoju, gdy Roman przygotowuje obiad. Można kupić mrożonki w markecie i szybko ugotować jarzynową. Wybitnym kucharzem Roman nie jest, ale mielonego z ziemniakami zrobi. Trzeba tylko rozdrobnić, bo Heni coraz trudniej przełykać.

Codziennie po śniadaniu zabiera ją na spacer do lasu, żeby mięśnie całkiem się nie zastały. W jedną stronę idzie sama, w drodze powrotnej sadza ją na wózek. A jeśli Henia jest w lepszej formie, ustawia w salonie dwa rowerki stacjonarne.

I pedałują.

Bywa trudno.

Kiedy Roman próbuje przenieść Henię na toaletę, czasem żona wymyka mu się z rąk i ląduje na podłodze. Na szczęście po kilku upadkach znajduje sposób: zachodzi od tyłu, łapie pod pachy i Henia jest bezpieczna.

Przez lata co wieczór Roman pada ze zmęczenia, ale to nic: prześpi się, naładuje baterie, mięśnie trochę odpoczną. Dużo bardziej doskwiera mu cisza. Chciałby z kimś czasem normalnie porozmawiać. Bez tłumaczenia kim jest i co tu robi.

Syn Romana z pierwszego małżeństwa odszedł dawno temu, chorował na zanik mięśni. Z rodziną od strony Heni nie utrzymuje bliskiego kontaktu. Większość znajomych już na cmentarzu. A dobrze byłoby, gdyby ktoś zapytał czasem: co u ciebie?

Ten problem też udaje się wkrótce rozwiązać.

JAK ROMAN I HENIA STALI SIĘ VIRALEM

- Na herbatę pana nie zaproszę, bo znowu mamy mały remont w domu. Ale proszę dzwonić na Messengerze. Prawie zawsze jestem dostępny - zaznacza Roman podczas naszej pierwszej rozmowy.

Technologię ma w jednym palcu.

Przez blisko 20 lat – od 1960 roku do końcówki lat 70. - pływał po całym świecie jako radiooficer statków morskich. Dziś, kiedy Henia zasypia, czyta "PC Format" i "Komputer Świat". - Nie potrzebuję żadnych programów. Ale jak człowiek coś instaluje, to automatycznie pobudza mózg do myślenia - tłumaczy Plichta.

W 2018 r. (a może trochę później?) zakłada konto na YouTube'ie i Facebooku. W rogu pokoju ustawia kamerkę. I robi pierwsze relacje wideo, jak opiekuje się Henią. Dziś obserwują go 22 tysiące użytkowników.

- Na strychu mam pełno pendrive’ów i przenośnych dysków twardych. Nowoczesne, po tysiąc giga. Szybko zaczęło brakować pamięci, bo non stop nagrywałem. Nieraz pod jednym wideo jest 500, 600 komentarzy. Ludzie dodają mi sił, wspierają psychicznie. I dają poczucie, że nie jesteśmy sami. Chcę im pokazać, jak wygląda starość. Przecież każdego to czeka – tłumaczy pan Roman.

Jak mówi, ciepłe komentarze przedłużają życie, którego i tak dużo już nie zostało. - Raz nie dawałem relacji przez kilka dni i ludzie od razu zaczęli pytać w prywatnych wiadomościach, co się stało. Poza Henią i internetem nikogo bliskiego nie mam – zaznacza.

Roman Plichta ma technologię w jednym palcu. Chętnie korzysta z mediów społecznościowych i czyta pisma komputerowe.
Roman Plichta ma technologię w jednym palcu. Chętnie korzysta z mediów społecznościowych i czyta pisma komputerowe. © Wirtualna Polska | Maciej Stanik
Jak twierdzi Roman Plichta, dzięki mediom społecznościowym nie czuje się samotny.
Jak twierdzi Roman Plichta, dzięki mediom społecznościowym nie czuje się samotny. © Wirtualna Polska | Maciej Stanik

W grudniu 2019 r. Roman i Henia stają się viralem.

Kamera włączona. Roman: pełny mundur. Henia: ciemnoróżowy sweterek i czapka marynarska.

- Nazywam się Roman Plichta. Radiooficer statków morskich na emeryturze. Mam 86 lat. Mieszkam w Józefowie. To jest moja żona, Żórawska-Plichta Felicja Henia, chora na alzheimera.

Następnie pan Roman zwraca się do żony.

- Wiesz, kto ja jestem?

- Romek Plichta.

- A kim ja jestem dla ciebie?

- Nie wiem.

- A może mężem jestem twoim? A ty jesteś moją żoną! Witamy 2020 rok. No, daj buzi! Włączę muzyczkę.

Jak co rok w Sylwestra tańczą do "Kapitańskiego tanga" Alibabek. Henia, mimo choroby, czuje się na tyle pewnie, że zagryza ciasteczko.

O filmiku piszą największe ogólnopolskie serwisy. Roman pęka z dumy.

TELEFON W DŁONI, DZIURA W PAMIĘCI

Ale, jak tłumaczy, wcale nie nagrywa dla "lajków" i popularności. Po prostu lżej mu ze świadomością, że po drugiej stronie ekranu jest ktoś, kto się nim interesuje.

Poza tym raz internet uratował mu życie.

Kilka lat temu zdiagnozowano u niego chorobę uchyłkową jelita grubego. Pewnego dnia siedzi w fotelu i czuje, jak z tyłu zaczyna mu lecieć krew. Coraz więcej i więcej. Przerażony człapie do łazienki, podstawia pod pupę pojemniki. Jeden, drugi, trzeci... Nagle uświadamia sobie, że może się wykrwawić. Czas na plan B: telefon na pogotowie.

Słuchawka w dłoni i nagle dziura w pamięci. Trzy cyfry, ale jakie? Roman wykręca 512, nie ma sygnału.

Wtedy uruchamia Facebooka i pisze do ludzi, że krwawi, a nie umie zadzwonić na pogotowie. Wystarcza kilkanaście sekund. Jeden z internautów zgłasza szpitalowi, że starszy pan potrzebuje pomocy.

- Zadzwonił jakiś lekarz i mnie pyta, czemu się sam nie zgłosiłem. Bezczelny normalnie. Potem powiedział, że muszę iść do apteki po czopki. A co z Henią? Jakoś przeczekałem do rana – opowiada pan Roman.

I tak nie obyło się bez szpitala. Henię wzięła do siebie rodzina.

Roman bardzo się bał.

Tłumaczy: gdyby została sama, po kilku dniach umarłaby z głodu.

MALUCHEM DO LOURDES

Poznali się w 1978 roku.

On – po rozwodzie, więcej czasu spędzał na morzu niż w domu i małżeństwo się rozpadło. Ona - młoda wdowa, pierwszy mąż zmarł w wieku 43 lat.

Ciotka, którą Roman odwiedził w Józefowie pod Warszawą, powiedziała mu na wstępie, że musi poznać pewną panią. Wsiedli do malucha, pojechali. Od razu zaiskrzyło. Atrakcyjna blondynka. Cicha. Ciepła. Zanim się zorientował, opowiedział jej całe swoje życie.

Jak rodzice Romana wyemigrowali z lubelskiego do Normandii, bo tato dostał pracę w hucie żelaza w Giberville.

Jak ojciec mocno bił pasem i głośno kłócił się z mamą.

Jak mama posadziła małego Romka na rowerze i powiedziała, że będą mieszkać bez ojca w innym miejscu.

Jak w 1944 roku stali razem na podwórku, gdy nagle na niebie pojawił się ogromny niemiecki samolot. Zaraz potem 11-letni Romek usłyszał ogromny huk i mamy już nie było.

Jak wrócił po wojnie z ojcem do Polski, a kilka lat później zaczął się uczyć na radiooficera, żeby z tej Polski uciec.

Jak pływał po całym świecie - Kongo, Kapsztad, Lagos, Północny Atlantyk, Kanada, Filadelfia... Na Wyspach Kanaryjskich przeważnie stali dwa tygodnie, bo kapitan uznawał, że potrzebny jest drobny remont. Polska skuta lodem, a załoga z Romkiem na czele w kąpielówkach na Fuerteventurze.

Heni imponowało, że z niego taki obieżyświat.

Wkrótce ruszyli w świat razem. A że Henia religijna, pojechali do Lourdes, Lichenia i na Jasną Górę.

Felicja Henryka Żórawska-Plichta jeszcze w czasach, gdy była zdrowa.
Felicja Henryka Żórawska-Plichta jeszcze w czasach, gdy była zdrowa.© Wirtualna Polska | Maciej Stanik

Roman miał pochowane dolary, bo na morzu zarabiał pięć średnich krajowych. Było za co zacząć nowe życie. Wybudowali się w Józefowie pod Warszawą.

- Złego słowa o żonie nie powiem. Bardzo dobra kobieta. Nigdy się poważnie nie pokłóciliśmy, były najwyżej drobne sprzeczki.

- Naprawdę nie mogę narzekać. Dobrze przeżyliśmy swój czas.

Tylko końcówka trochę trudna.

DOKTOR RADZI: NIECH UMIERA W DOMU

Na Facebooku piszą nieraz Romanowi: oddaj ją do ośrodka, przecież i tak cię nie poznaje.

On wie swoje: jak się kogoś kocha, to się robi wszystko, żeby mu pomóc. A Roman się nie opiekuje Henią z obowiązku, tylko z miłości.

Poza tym swoje już przeszli.

Niedługo po diagnozie zdecydował, że pójdą razem do państwowego domu pomocy społecznej. Pobrał dwa wnioski z internetu, wypełnił elegancko. Henia już wtedy była leżąca. Zadzwonili, że mogą ją przyjąć. Ale Roman się nie zakwalifikował, więc grzecznie podziękował. Albo razem, albo wcale.

Najgorzej było dwa lata temu, jak nawaliło ogrzewanie. Awaria pieca gazowego, stary model. Roman rozkłada ręce: pilnował przeglądów, sam dodatkowo sprawdzał piec, naprawdę nie dało się tego przewidzieć. Trzeba było zrobić większy remont, wymienić wszystkie grzejniki. Zanim zjawiła się ekipa, zleciało do połowy grudnia.

Ratowali się przenośnymi grzejnikami, ale i tak szczękali zębami. Henia zachorowała na zapalenie płuc. Przyjechała pani doktor.

"Do szpitala już nie dam, bo nie ma sensu, niech umiera w domu".

Roman przeliczył oszczędności (ma 5 tys. emerytury jako były radiooficer) i zadzwonił do prywatnego ośrodka, żeby ich przyjęli. Pierwszego dnia poprosił o złączenie łóżek - będą umierać razem. Przez kilka tygodni Henia leżała nieprzytomna pod kroplówkami. Gdyby ktoś wtedy powiedział Romkowi, że zatańczy jeszcze z żoną kapitańskie tango, nie uwierzyłby. Po pięciu miesiącach wrócili do domu.

Ale o domach opieki nie chce już słyszeć. Zraził się po ostatnim.

Gdy remontował łazienkę i odświeżał pokój, oddał Henię na dwa miesiące. Pewnego dnia przyjeżdża w odwiedziny, a żona ma inną protezę. Od razu przecież zauważył, że to nie są zęby Heni. Zapukał z awanturą do menedżerki. - A ona mi na to, że nie jest od tego, żeby pilnować czyichś zębów! - oburza się Plichta.

Na domiar złego Heni zrobiły się bardzo duże odleżyny.

Obiecał sobie i jej: nigdy więcej.

JA CIĘ PRZECIEŻ ZNAM

Odkąd z Plichtami mieszka opiekunka, Roman może wreszcie odsapnąć.

Po owsiance zaparza jej herbatę malinową (bez cukru - Henia bardzo lubi słodkie, ale ponoć trzeba unikać). Dba, żeby miała odpowiednią dietę. Chuda wołowina, pomidory, jarzyny, ryż... Ostatnio znalazł ciekawy przepis na zupę: sześć dużych zielonych cebul ze szczypiorem, pomidory, duża główka kapusty, dwie papryki czerwone, seler naciowy, cały por, brokuły, kostka rosołowa. Pokroić, zalać wodą, gotować na małym ogniu.

Roman przygotowuje zupę w ogromnym garze, przelewa do słoików (dobrze wymyte, odkażone) i mają na kilka dni.

Na rowerku stacjonarnym Henia już nie pojeździ. Ale Roman stara się, żeby codziennie zrobiła chociaż parę kroków. A jak tylko żona zasypia, czyta gazety, pisze z ludźmi na Messengerze i szuka w Google, jak jeszcze można jej pomóc. Ostatnio na przykład znalazł informację, że makrela ma dużo kwasów nienasyconych omega 3. Przygotował Heni.

Wcinała, aż miło.

- Czasem żona mnie poznaje - cieszy się 89-letni Roman Plichta.
- Czasem żona mnie poznaje - cieszy się 89-letni Roman Plichta. © Wirtualna Polska | Maciej Stanik

Najgorzej jest z zakładaniem i zdejmowaniem sztucznej szczęki. Henia się wzbrania, odwraca głowę, trzeba się z nią trochę pomęczyć.

Ale poza tym jest potulna jak baranek. Choćby w nocy. Jeszcze niedawno się wierciła, mruczała coś, majaczyła. A teraz wystarczy, że Roman jedną dłonią ściśnie jej dłoń, drugą pogłaszcze po głowie i zasypia jak suseł.

Codziennie się inhalują (niedawno żona przechodziła zapalenie oskrzeli) i Henia znosi to bardzo dzielnie.

Roman swoje wie: ona jeszcze może wyzdrowieć.

Mówili kiedyś w "Teleexpressie", że naukowcy są blisko wynalezienia leku na alzheimera. Nadzieja umiera ostatnia.

Nieraz Henia kręci głową, że nie wie, kim jest Roman, ale w oku błysk, a na twarzy lekki uśmiech. Więc na pewno choć trochę kojarzy.

A nie dalej jak miesiąc temu już otwierał buzię, żeby się przedstawić, kiedy Henia wypaliła: - Ja cię przecież znam.

Był z niej bardzo dumny.

Zjedli razem owsiankę. A potem Roman poczłapał do kuchni, żeby zalać wodę na herbatę.

Malinową bez cukru.

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (442)