Kosmetyczne mity i hity
Wiele cudownych właściwości kosmetyków to zabieg marketingowy. Często kupujesz tylko marzenia. Bądź czujny!
16.01.2008 | aktual.: 18.01.2008 11:27
Kosmetyki odmładzające są nielegalne. Dlaczego? Bo prawo mówi wyraźnie: kosmetykiem jest preparat przeznaczony do zewnętrznego kontaktu z ciałem człowieka (i jego jamą ustną)
, którego podstawowym celem jest utrzymanie w czystości, pielęgnowanie, ochrona, perfumowanie lub zmiana wyglądu ciała. W definicji kosmetyku nie ma miejsca na odmładzanie lub poprawianie pracy organizmu. Tym zajmują się leki. Zresztą przeważająca większość kosmetyków i tak tego nie potrafi.
Ba! Nie są nawet w stanie przeniknąć przez warstwę rogową naskórka o grubości setnej części milimetra. Zaraz, zaraz – w takim razie w jaki sposób wchłaniają się kremy? Cóż, po prostu się nie wchłaniają. To złudzenie. Tak naprawdę podczas rozsmarowywania kremu odparowuje z niego woda, a pozostałe składniki tworzą na powierzchni skóry cienką warstwę. A my żyjemy zadowoleni, że wszystko się wchłonęło – tak jak obiecywała reklama...
Czasami jednak to my, użytkownicy, tworzymy mit. Natomiast przemysł wciela go w życie. – Z obserwacji rynku i rozmów z różnymi firmami wiemy, że kosmetyki ochronne dla dziecka muszą być „ciężkie” – powiedziała „Przekrojowi” Katarzyna Pytkowska z Wyższej Szkoły Kosmetyki i Pielęgnacji Zdrowia w Warszawie. – Muszą zostawiać wyczuwalną warstwę, bo inaczej matka nie uwierzy, że pielęgnują i chronią. Podobnie jak preparaty do skóry suchej powinny mieć bardziej zwartą konsystencję. Są wtedy traktowane jako bardziej odżywcze, bogatsze.
Tymczasem konsystencja kremu i jego tłustość nie mają związku z faktycznym działaniem specyfiku! Czasem efekt może być przeciwny naszej intuicji. – Robiliśmy badania, porównując fatalny kosmetyk, który się lepi i jest tłusty, z takim, który – mówiąc potocznie – „się wchłania” – wspomina doktor Jacek Arct, rektor WSZKiPZ i prezes Polskiego Towarzystwa Kosmetologów. – Po pomiarach okazało się, że w przypadku tego tłustego w odbiorze kremu warstwa zostająca na skórze była o połowę cieńsza!
Czasami skuszony reklamą lub pogonią za nowością klient sięgnie po kosmetyk, który jest korzystny, ale dla producenta. Ot, choćby wprowadzane ostatnio musy, czyli specyficzny typ pian. Niby łatwo się rozsmarowują, lecz tak naprawdę chodzi o co innego – można w ten sposób sprzedać opakowanie w 70 procentach wypełnione azotem lub innym gazem. Podobną sztuką jest takie zrobienie kremu, żeby składniki tłuszczowe stanowiły 10 procent zawartości, ale żeby kosmetyk utrzymał odpowiednią konsystencję, sztywność i fakturę. To jednak tylko takie małe oszustwa w porównaniu z prawdziwym robieniem ludzi w balona. Bo jak nazwać reklamy ogłaszające na przykład kolagen z rybich odpadów cudownym środkiem na wszystkie choroby (nie tylko skóry, ale także kości, dziąseł i stwardnienie rozsiane)? Albo żerowanie na ludzkiej niewiedzy i snobizmie jak w przypadku amerykańskiej firmy My DNA Fragrance? Wysyła ona klientowi zestaw do pobrania własnego DNA, które jest następnie odsyłane do siedziby sprzedawcy. Tam – jak zapewnia
ogłoszenie – prowadzona jest analiza sekwencji genów kupującego. W ciągu siedmiu–dziesięciu dni komponowany jest na tej podstawie flakon perfum. Wszystko za 180 dolarów.
Po czymś takim naprawdę można stracić nadzieję, że za przemysłem kosmetycznym stoi jakakolwiek nauka. Na szczęście to mylne wrażenie. Stoi, i to całkiem poważna. Kosmetologia zaczęła się gwałtownie rozwijać w latach 70. ubiegłego wieku, kiedy poznaliśmy mikroskopową budowę skóry i kiedy dotarło do nas, jak skomplikowany jest to narząd. Biochemia naskórka mającego średnio milimetr grubości do tej pory nie została ostatecznie rozpracowana!
Jak działa natura?
Niektóre nowoczesne kosmetyki to efekt tysięcy lat eksperymentów z substancjami naturalnymi. Współcześni naukowcy wyjaśnili jedynie mechanizm działania starych metod. Dziś wiemy, że skóra Kleopatry kąpiącej się w zsiadłym oślim mleku była gładka i delikatna dzięki hydroksykwasom. Te związki działają jak delikatny peeling, złuszczając stary naskórek i pobudzając tworzenie nowego. Te same kwasy odpowiadały za efekty regularnie stosowanych maseczek z owoców lub okładów z wina.
Obecnie hydroksykwasy to standardowy składnik wielu kosmetyków. Podobnie sprawa ma się z ceramidami – lipidami wchodzącymi w skład zewnętrznej, rogowej warstwy naskórka. Organizm człowieka wraz z wiekiem może wytwarzać ich mniej. Ceramidy można jednak dostarczać skórze z zewnątrz. Poprawiają się w ten sposób stopień nawodnienia skóry, jej jędrność i sprężystość. Wiemy to dzięki chemikom i fizjologom, którzy potwierdzili intuicję naszych prababek. Okładały się one obfitującym w ceramidy... gotowanym szpikiem kostnym. Jedną z metod szukania nowych sposobów na piękno i urodę jest więc paradoksalnie grzebanie w starych recepturach i rozwiązaniach rodem z medycyny ludowej. Jednak to już nie wystarcza. Koncerny kosmetyczne chcą wydrzeć naturze sekrety, z których dotąd jeszcze nikt nie skorzystał. Szukają ich przy tym w najdziwniejszych- miejscach-. Przykład? Zeszłego lata badacze z francuskiej firmy Greentech produkującej składniki kosmetyczne wyruszyli na Grenlandię. Usiłowali znaleźć w arktycznym oceanie i
śniegu nieznane gatunki glonów, które można by wykorzystać w przemyśle. Wszystko to za sprawą rosnącej popularności preparatów zawierających składniki pochodzenia morskiego.
Poznanie mechanizmu działania naturalnych substancji pielęgnujących może być etapem końcowym albo jedynie krokiem ku tworzeniu ich udoskonalonych wersji. – Natura była inspiracją do stworzenia ciekłych wosków, które obecnie zdominowały kosmetykę – mówi prezes Polskiego Towarzystwa Kosmetologów. – Od dawna było wiadomo, że rewelacyjne właściwości pielęgnacyjne ma wydzielina kupra ptasiego, substancja, którą ptaki wodne natłuszczają sobie pióra. Jej zastosowanie kosmetyczne było jednak minimalne. Jeszcze w latach 70. olej z kupra ptasiego produkowała jedna firma, w minimalnych ilościach i za straszną cenę. Rewolucja zaczęła się, gdy opracowano metody syntezy związków wchodzących w skład tego oleju. Tak powstały ciekłe woski stosowane dziś powszechnie w kosmetykach pielęgnacyjnych.
Kosmetyki z komputera
Oczywiście pomysłowość kosmetologów nie kończy się na podglądaniu natury. Ich ambicje i możliwości sięgają dużo dalej. To, jak może powstawać nowoczesny kosmetyk, pokazuje przykład koncernu Shiseido. Przed jego działem badawczym postawiono niedawno wyzwanie – rynek żąda nowego preparatu maskującego zmarszczki. Do roboty zabrał się najpierw zespół fizyków, speców od optyki. Za pomocą modelowania matematycznego ustalili oni, jakie własności powinna mieć powierzchnia optymalnego pigmentu. Następnie chemicy z Shiseido, eksperci od chemii ciała stałego, zsyntetyzowali taki związek. Kolejnym krokiem było stworzenie receptury kosmetyku zawierającego „komputerowy pigment” i przeprowadzenie testów. Udało się! Pokrycie skóry nowym preparatem sprawia, że zmarszczki stają się niewidoczne.
Swojego „naturalnego przodka” nie mają również sylikony, które można znaleźć w każdej kategorii kosmetyków. – To dzięki nim powstały szminki, które nie przechodzą na szklankę lub cudze wargi – śmieje się Jacek Arct. – Do szminki dodaje się pewną ilość lotnego sylikonu, który powoduje, że pod naciskiem kosmetyk daje się nanosić. Ale natychmiast po nałożeniu sylikon odparowuje i powstaje elastyczna powłoka.
– Lotne sylikony są także zamiennikiem alkoholu w dezodorantach i antyperspirantach – dodaje Katarzyna Pytkowska. – Nie powodują szczypania i nie wywołują uczucia chłodu.
Jednak w kosmetykach wykorzystuje się dużo bardziej zaawansowane materiały. – Proszę zgadnąć, co to jest. To do włosów – mówi chemiczka, podając pudełeczko z opalizującą mazią o konsystencji gęstego miodu. Strzelam: – Jakiś wosk? – To bardzo skomplikowany układ ciekłokrystaliczny, tak zwany dzwoniący żel – wyjaśnia. – Żel, który jest tak skonstruowany, że ma własności sprężyste. Jeśli uderza się w pojemniczek, to zawartość dźwięczy jak metal. Właściwie wszystkie woski fryzjerskie są dziś tworzone na podstawie tego układu. No, to już chyba przesada, po co komuś taki kosmiczny kosmetyk? Odpowiedź jest zaskakująco prosta: – Daje ten sam efekt co używane od lat brylantyny i woski, ale daje się łatwo zmyć z włosów.
Genetyk dba o skórę
Do tworzenia kosmetyków najnowszej generacji nie przyczyniają się jedynie chemicy i fizycy. Wiele odkryć to zasługa biologów oraz lekarzy pracujących nad nowymi specyfikami. W listopadzie genetycy z firmy Procter & Gamble dobrali się do skóry grzybowi Malassezia powodującemu łupież. Rozpracowali jego geny, dlatego teraz dużo łatwiej będzie stworzyć preparaty rozbrajające mikroskopijnego łupieżcę. Już wytypowano kilka kolejnych celów, na przykład enzymy Malassezia niszczące białka i lipidy w warstwie rogowej naszego naskórka. Jeśli uda się je zablokować, skończy się koszmar osób, którym z włosów sypie się biały pył.
W sierpniu ubiegłego roku naukowcy z University of Iowa zaprezentowali światu zmodyfikowaną genetycznie kukurydzę wytwarzającą ludzki kolagen. Wystarczy wyizolować to białko z nasion. Jednak to niejedyna próba zmienienia jakiegoś organizmu w fabrykę kosmetyków. W listopadzie firma DermaPlus zaprzęgła zmodyfikowane drobnoustroje do produkcji keratyny. DermaPlus chce dodawać to białko do preparatów wzmacniających włosy i paznokcie. Biolodzy mogą się wykazać nie tylko podczas produkcji, ale także na etapie testowania kosmetyków. W Unii coraz powszechniej respektuje się zakaz stosowania w kosmetykach składników testowanych na zwierzętach. Dlatego nowe produkty coraz częściej bada się na laboratoryjnych hodowlach komórek in vitro. Niektórym udało się stworzyć żyjące modele skóry zbudowane niemal identycznie jak prawdziwa. Z polskich producentów takie badania na modelu naskórka prowadzą między innymi laboratoria doktor Ireny Eris.
Kremy, które leczą
Coraz częściej zaciera się różnica między badaniami nowych leków i nowych kosmetyków. Nic dziwnego – jest wiele przykładów, gdy preparaty upiększające i pielęgnacyjne powstawały przy okazji prac farmakologów. Kosmetologia zaadaptowała na przykład liposomy. To mikroskopijne pęcherzyki z lipidów, wewnątrz których można zamykać dowolne substancje aktywne. Liposom może przedostać się przez barierę zrogowaciałej warstwy naskórka i dostarczyć swą zawartość głębiej – tam gdzie są żywe komórki skóry. To jeden z nielicznych przypadków, gdy odżywczy składnik kremu wchłania się i może działać.
Inny przykład przyswojenia medycznego odkrycia przez twórców kosmetyków to niskocząsteczkowe peptydy. Te króciutkie kawałki białek również są w stanie przeniknąć do głębszych warstw naskórka. Działają tam jak włączniki lub wyłączniki skomplikowanych procesów regulacyjnych. Peptydy tego rodzaju są w kosmetologii odkryciem naprawdę świeżym, ostatnich pięciu, może dziesięciu lat. A już wykorzystuje się kilkadziesiąt ich rodzajów. Niektóre naśladują jady pająków i węży czy też jad kiełbasiany, czyli toksynę botulinową. Oczywiście taki peptyd nie działa tak silnie jak botoks, ale po dwóch–trzech miesiącach stosowania kremu z takim dodatkiem zmarszczki się wygładzają.
A co z rewanżem kosmetologii dla medycyny? Jakby w podzięce za liposomy farmakolodzy przymierzają się właśnie do stosowania kosmetycznego systemu przenoszenia leków w głąb skóry. W najnowszym produkcie amerykańskiej firmy DRJ Group polimery używane dotąd w kremach będą ułatwiały wnikanie w skórę lekowi przeciwbólowemu. Ma to znacznie ulżyć cierpiącym na bóle mięśni i stawów. Innym przykładem tego, że kosmetyki coraz częściej wykraczają poza pielęgnację, są wyniki firmy Senetek. Zaledwie miesiąc temu ogłosiła ona rezultaty prób klinicznych z nowym preparatem przeciwzmarszczkowym. Okazało się, że oprócz łagodzenia oznak starości pomaga on także chorym na trądzik różowaty.
Nauka sobie, klient sobie
Podczas sierpniowego zjazdu Amerykańskiego Towarzystwa Chemicznego doktor Stig Friberg z University of Virginia wygłosił pełen żalu referat. Narzekał, że firmy kosmetyczne nie korzystają z prac naukowych, tylko kopiują jedna od drugiej modne pomysły. Cóż, doktorze Friberg, koncerny działają z żądzy zysku i będą produkowały to, co chcą kupić klienci. A ci gwiżdżą na badania naukowe i kierują się emocjami.
Wspomniałem już o pędzie matek do pacykowania dzieci tłustymi kremami. Przykładów takich irracjonalnych zachowań jest więcej. Dlatego każdy kosmetyk, zanim trafi do sklepów, poddawany jest analizie sensorycznej. Grupa testerów ocenia cechy produktu: jaką ma konsystencję, kolor, zapach, jakie zostawia wrażenie. Jednocześnie duża grupa amatorów używa tego samego produktu i ma wydać werdykt – lubi go czy nie. Czy uważają, że jest dobry dla ich skóry lub włosów? Czy ich zdaniem jest zdrowy dla ciała? Producentów interesuje tylko wrażenie, bez pytania o argumenty. Te odpowiedzi zestawia się z analizą przeprowadzoną przez zawodowych analityków kosmetycznych, szukając przyczyn powodzenia lub klapy produktu. A wyniki wychodzą czasem zadziwiające. Na przykład krem, który przy smarowaniu jest śliski, nie będzie kupowany (To chyba przejaw naszej wrodzonej niechęci do oślizgłych zwierząt?). Albo przekonanie, że kosmetyki myjące, które dają gęstą, kremową pianę, są łagodniejsze dla skóry. Taki werdykt zapadł wyłącznie na
podstawie oceny piany, bez sprawdzenia faktycznego wpływu preparatu na skórę. Albo kwestia gęstości szamponu. Sama mieszanina myjąca ma konsystencję wody. Jednak badania wykazały, że takiego szamponu nikt nie będzie używał. Producenci dodają więc do niego zagęstnik, żeby płyn był bardziej lepki. Wierzymy, że najlepsze są szampony, które po przechyleniu butelki wypływają z niej cienkim, lejącym się strumyczkiem. I co to ma wspólnego z wysiłkami naukowców? Niezbyt wiele, bo kupując krem czy szampon, mało kto czyta etykiety i delektuje się postępami chemii kosmetycznej. O, przepraszam, a może tak właśnie robią kosmetolodzy? Czy też na czas wizyty w drogerii odkładają na bok całą swoją wiedzę i słuchają instynktu?
– Ja najpierw patrzę na skład kosmetyku i zazwyczaj albo odstawiam, albo kupuję dla studentów, żeby się pośmiali – przyznaje doktor Arct.
– Ja także patrzę na skład i z grupy tych, które mają odpowiednie składniki, wybieram te, które lubię – mówi Katarzyna Pytkowska. – To straszne. Mam na przykład problemy z myciem się, bo na rynku jest mało dobrych kosmetyków myjących. W takim razie może warto potrząsnąć kiesą i kupić droższy kosmetyk z górnej półki? Okazuje się, że niekoniecznie. – Zaczęliśmy badania na ten temat – powiedział „Przekrojowi” Jacek Arct. – Najtańsze są zazwyczaj kiepskie. Najlepsza relacja składu do ceny jest w średnim segmencie cenowym, a potem im wyżej, tym gorzej. Tam płaci się już nie za kosmetyk, ale za markę i prestiż.
Piotr Kossobudzki
HIT : wydzielina z kupra
Ptaki wodne wymyśliły to już dawno. Natłuszczają pióra wydzieliną o fantastycznych właściwościach pielęgna-cyjnych. Przez lata praktycznie nie wykorzystywano jej w kosmetykach. Rewolucja- się zaczęła, gdy stworzono jej syntetyczny odpowiednik:
ciekłe woski.
Mit : Wchłanialność
Krem się nie wchłania.
Żaden. Przestajemy go odczuwać, bo pod wpływem ciepła naszej skóry... paruje z niego woda. Na powierzchni pozostaje cieniutka, czasem nawet niewyczuwalna warstewka kremu.
HIT : kosmetyki z wodorostów
Rynek chce kosmetyków rodem z morza! Co robią przedstawiciele przemysłu? Latem zeszłego roku zorganizowali wyprawę na Grenlandię w poszukiwaniu nowych gatunków glonów, które można będzie wykorzystać do produkcji preparatów upiększających i pielęgnujących.
HIT : Nowe technologie Współczesna kosmetologia wykorzystuje najnowsze osiągnięcia techniki i medycyny: polimery przenoszące składniki w głąb skóry, hodowle tkanek in vitro, ciekłe kryształy, modelowanie komputerowe i inżynierię genetyczną.
Mit: tłuste chroni lepiej Matki z uporem smarują dzieci „ciężkimi” kremami. Wierzą, że lepiej chronią one ich malucha. Tymczasem właściwości kremu wcale nie zależą od jego konsystencji!