PublicystykaKościół nie ma moralnego prawa do kasacji do Sądu Najwyższego w sprawie księdza pedofila

Kościół nie ma moralnego prawa do kasacji do Sądu Najwyższego w sprawie księdza pedofila

To rewolucja: płacić ma nie ksiądz, a Kościół. Sąd Apelacyjny utrzymał wyrok: milion złotych odszkodowania dla ofiary pedofila w sutannie. Kościół jednak zapowiada kasację do Sądu Najwyższego. A powinien podkulić ogon i zapłacić.

Kościół nie ma moralnego prawa do kasacji do Sądu Najwyższego w sprawie księdza pedofila
Źródło zdjęć: © iStock.com | katarzyna bialasiewicz
Michał Gostkiewicz

03.10.2018 12:00

Któregoś dnia powiedział: "Nawet nie wiesz, jak o tym marzyłem".
"O czym, proszę księdza?" – zapytałam.
"Zaraz zobaczysz, moje słoneczko".

To z reportażu Justyny Kopińskiej, który czyta się z rosnącym, potwornym gniewem. Reportażu o bestii w ludzkiej skórze, która powinna być trzymana jak najdalej od społeczeństwa. A zwłaszcza od dzieci.

Przypomnijmy fakty.

Ksiądz Roman B., przynależąc do kościelnej struktury, będąc zobowiązanym w ramach działalności w Towarzystwie Chrystusowym do wypełniania pewnych obowiązków, poznał w trakcie wykonywania tych obowiązków – katechezy – dziecko. Z tym dzieckiem – Kasią - następnie zawarł znajomość, a potem zdzierał z tego dziecka ubranie, nie reagował na krzyki i błagania by przestał, gwałcił tak mocno, że dziewczynce krew spływała po nogach, a na udach miała siniaki. Robił to wielokrotnie przez wiele miesięcy, praktycznie porwał dziecko od rodziców i zniewolił. Świadkami dziwnej relacji było wiele osób duchownych. Nikt nie zareagował.
W 2008 r. sprawa wyszła na jaw, wyrok więzienia dla księdza zapadł w lutym 2009 roku. Kilka lat później okazuje się, że ksiądz pedofil nie tylko nie został wykluczony ze stanu duchownego, ale dostał ciepłą posadkę w domu dla emerytowanych księży, skąd przez internet nie niepokojony przez nikogo zawierał znajomości online z kolejnymi dziećmi.

Sierpień 2018 r. Piotr Żytnicki, dziennikarz poznańskiej "Gazety Wyborczej", ujawnia wyrok ze stycznia tego roku. Wyrok, jakiego w Polsce nie było. Sąd przyznał ofierze księdza pedofila milion złotych zadośćuczynienia i 800 zł miesięcznie dożywotniej renty. Płacić ma jednak nie sprawca, lecz jego zgromadzenie – Towarzystwo Chrystusowe.

Dwa miesiące wcześniej – czyli dziesięć lat po całej sprawie – Towarzystwo Chrystusowe wyrzuca Romana B. ze swoich szeregów. Przez 10 lat (po tym, jak nie udało się wyekspediować „problemu” na bezpieczną zagraniczną placówkę) daje skazanemu pedofilowi dach nad głową, wikt i opierunek. Zamiast pokajać się i zrobić wszystko, by pomóc nieszczęsnej ofierze, zapewnia spokojny byt przestępcy ze swoich szeregów po odbyciu przez niego kary - opisuje w swoim reportażu Kopińska.

A zresztą jakie to ma znaczenie. Nie interesuje mnie prawo kanoniczne. Nie interesuje mnie, jakie Roman B. poniósł konsekwencje kościelne, bo to nie ma znaczenia dla mnie - świeckiego. Interesuje mnie wyłącznie prawo świeckiego (jeszcze) państwa. Wyrzucenie Romana B. ze zgromadzenia teraz, a nie 9 lat temu, gdy go skazali, to umywanie rąk. A księża akurat powinni pamiętać, że umywanie rąk ma w katolicyzmie bardzo brzydkie konotacje.

Ale to nie koniec bezczelności.

Rzecznik Episkopatu, ks. Paweł Rytel-Adrianik, nie chciał odpowiadać mediom na pytanie, czy po precedensowym wyroku Kościół boi się kolejnych pozwów. Odsyłał do adwokata Towarzystwa Chrystusowego. Prawnik ów, mec. Krzysztof Wyrwa, wielokrotnie bronił kościelnych osób prawnych w procesach nie tylko o pedofilię, ale także o oszustwa finansowe. W sprawie Kasi zapowiedział, że ostateczne rozstrzygnięcie nastąpi w Sądzie Najwyższym, do którego Towarzystwo Chrystusowego "z całą pewnością złoży skargę kasacyjną".

Skoro pełnomocnik tak zapowiedział, to znaczy, że chcą tego Chrystusowcy. Najwyraźniej nie czują wstydu i walczą do ostatka, by uniknąć zapłacenia Kasi miliona złotych i dożywotniej renty 800 złotych. By uniknąć przypisania odpowiedzialności za czyny księży całemu Kościołowi. Biorąc pod uwagę, pod jaką presją polityczną i kadrową jest Sąd Najwyższy - władza za wszelką cenę usiłuje wymienić sporą część jego składu – szykuje się bardzo trudna sprawa.

Ale odstawmy na bok prawo. Tu chodzi nie tylko o prawo, ale także i o sprawiedliwość. To, że ksiądz jest winny, sąd stwierdził ponad wszelką wątpliwość już dziewięć lat temu. Wina wymaga kary i zadośćuczynienia. Kara została wymierzona, ale zadośćuczynienia nie było. Nie było sprawiedliwości dla ofiary. Nie było tego, co podpowiada sumienie: że nieszczęsnej Kasi to odszkodowanie po prostu się należy, a jego brak – to brak sprawiedliwości. Prawo to sztuka stosowania tego, co dobre i słuszne. Dobre i słuszne jest w tym przypadku to, że Kasia powinna dostać milion od Kościoła. Tak – zgodnie z przepisami, drodzy księża, macie prawo walczyć o kasację w Sądzie Najwyższym. Ale w konfrontacji z krzywdą Kasi tak po ludzku nie macie do tego po prostu prawa moralnego.

Zobacz także
Komentarze (0)