Kościół kostnieje
Kościół katolicki wciąż jest barką bogato zdobioną i pełną pasażerów. Jej sternicy są przekonani, że nadal pływają po morzu ludzkich dusz. Ale ta łódź dryfuje ku mieliźnie.
21.02.2008 | aktual.: 21.02.2008 11:07
Polscy dostojnicy kościelni odrywają się od rzeczywistości wiernych. Płacą dziś za to słony rachunek. Przeprowadzone jesienią ubiegłego roku w dużych miastach Polski badania Gallupa mówią, że władzy kościelnej w Polsce ufa zaledwie 8,8 procent badanych. W Niemczech aż 30. Spada także liczba powołań. W tym roku akademickie Wyższe Seminarium Duchowne w Krakowie przyjęło o 30 procent mniej mężczyzn niż rok temu. – Widocznie taki jest plan Boży – mówi rektor seminarium, ksiądz Grzegorz Ryś. – Być może Bóg chce nam coś ważnego powiedzieć? Może Jego intencją jest to, by w polskim Kościele więcej mieli do powiedzenia ludzie świeccy?
Może. Na razie świeccy powiedzieć mogą niewiele. – Polski Kościół to kościół hierarchów – ocenia Tomasz Terlikowski, filozof i publicysta. – W dodatku hierarchów przyzwyczajonych przez czasy komunizmu, że zawsze jest, bo w tamtych czasach rzeczywiście był, wróg, przed którym muszą się bronić. I występujących często w ponadosobowych, czyli w zasadzie bezoosobowych gremiach, jak rady czy konferencje.
Zdaniem Terlikowskiego konsekwencją gremialnego występowania biskupów jest brak jednostkowej odpowiedzialności hierarchy za swoje czyny: – A to oznacza, że wiele spraw w Kościele po prostu, zamiast rozwiązać, zamiata się pod dywan – uważa filozof.
Były już zakonnik Tadeusz Bartoś (odszedł ze stanu kapłańskiego rok temu) pisze w swej książce „Jan Paweł II. Analiza krytyczna”, że to polskiemu papieżowi Kościół, nie tylko polski, zawdzięcza dziś problemy i szczególny „garnitur” biskupów. Stało się tak według Bartosia między innymi dlatego, że papież nie dopuszczał do urzędów tych kapłanów, którzy próbowali mieć odmienne od papieskiego zdanie.
– Polski papież był zdecydowanym, bardzo wyrazistym liderem polskiego Kościoła – dopowiada socjolog religii z Uniwersytetu Warszawskiego profesor Edward Ciupak. – Wydawało się, że trzyma instytucję w ryzach. Jego śmierć ujawniła słabości tej instytucji, z których za największą uznałbym nie tylko hierarchiczny i klerykalny charakter Kościoła, ale także brak mądrych i charyzmatycznych liderów. Bo ci, którzy nimi mieli być, jak kardynał Stanisław Dziwisz czy arcybiskup Kazimierz Nycz, z niejasnych powodów nie są.
To wszystko zdaniem profesora oznacza dla Kościoła brak odpowiedniego zaplecza intelektualnego, co z czasem może doprowadzić do exodusu wiernych, podobnego do tego, jaki miał miejsce w Irlandii i Hiszpanii – krajach od wieków religijnych. Ciupak uważa, że zdarzyć się to może już wkrótce. Wzorem są odejścia takich księży jak Bartoś, a wcześniej ksiądz profesor Tadeusz Gadacz i jezuita ojciec Stanisław Obirek. No i, rzecz oczywista, ksiądz profesor Tomasz Węcławski, który w grudniu 2007 roku dokonał głośnej apostazji, wyparł się Chrystusa Boga, a którego książki przeglądają teraz kościelni teolodzy, poszukując schizm i herezji. – To był prawdziwy generał katolickiej inteligencji – wyjaśnia naukowiec. – A kiedy generał dezerteruje, jego żołnierze uciekają z pola bitwy. W popłochu.
Na razie popłoch w Polsce sieją przede wszystkim biskupi. Ostatnio wśród tych, którzy bardzo chcą mieć dzieci – biskupi sprzeciwiają się zapłodnieniu in vitro. – To zbrodnicza konkurencja – zauważył w grudniu biskup łomżyński Stanisław Stefanek. Dodał, że pieniądze, które ewentualnie państwo przeznaczyłoby na dofinansowanie zabiegów dla Polaków mających problemy z posiadaniem dzieci, są kryminogenne.
– No cóż, Kościół ma prawo do swego zdania w tej kwestii. Nie jest instytucją, która ma się podobać czy do kogokolwiek przymilać – przekonuje „Przekrój” Tomasz Terlikowski. Inaczej uważa jezuita ojciec Jacek Prusak. – Nie zawsze dobre intencje wystarczą do podjęcia odpowiednich decyzji – uważa zakonnik. – W tym przypadku podjęte środki okazały się chyba zbyt drastyczne.
Zdaniem jezuity spór o in vitro stał się ostatecznie sporem politycznym, w którym Kościół nie powinien uczestniczyć. – Przecież polityka to domena ludzi świeckich – uważa ojciec Prusak. – Duchowni powinni przede wszystkim głosić ewangelię.
To niejedyny przykład, gdy hierarchowie mają kłopoty z doborem słów wtedy, gdy powinni mówić do ludzi ludzkim językiem. Zwłaszcza kiedy starają się mówić od siebie.
Zasłaniają się wówczas wytartymi formułkami, którymi kamuflują niedostatki wiedzy na temat biologii, ewolucji, ekonomii. Miewają też braki w tak zwanym ogólnym wykształceniu. A czasem po prostu w ogładzie, o czym świadczy wypowiedź wykształconego, uważanego dotąd za otwartego na głosy przeciwników biskupa Tadeusza Pieronka. W ubiegłą środę na łamach prawicowej gazety otwartym tekstem powiedział, co myśli o lewicy. Konkretnie o tych, którzy chcieliby w Polsce bardziej dostępnych niż dziś środków antykoncepcyjnych i bardziej nowoczesnych niż dziś książek o wychowaniu seksualnym w szkołach. Biskup stwierdził, że z katolickiego punktu widzenia lewica zawsze była bezbożna i niemoralna. Przyrównał ją do psów i szczurów. Rządy boją się biskupów
Biskupi nie przepraszają za błędy. Ani za napastującego kleryków biskupa Paetza, ani za współpracującego z SB biskupa Wielgusa, ani teraz za biskupa Ryczana. Ordynariusz kielecki Kazimierz Ryczan gościł w tym miesiącu w Wyższym Seminarium Duchownym w Kielcach Jerzego Roberta Nowaka powszechnie uznawanego za tubę Radia Maryja w kwestiach (anty)żydowskich. Dyskutowano o książce Jana Tomasza Grossa „Strach”. W jakiej atmosferze dyskutowano? „Nie będą żydki pluć nam w twarz” – jak można przeczytać na plakatach Nowaka.
– Może dzieje się tak także dlatego, że biskupi mogą się czuć w Polsce prawie bezkarni, bo boją się ich jak ognia piekielnego kolejne polskie rządy? – zastanawia się doktor Paweł Borecki z Katedry Prawa Wyznaniowego Uniwersytetu Warszawskiego.
Fakt. Możemy być prawie pewni, że hierarchowie nie muszą w najbliższym czasie obawiać się zbrodniczej konkurencji dla naturalnego poczęcia. Dzięki rządom – prawicowym i lewicowym – po niecałych dwóch dekadach od upadku PRL Kościół ma wszystko, co sobie wymarzył. – Wygrał wszystkie istotne dla siebie bitwy: o lekcje religii w szkołach, ustawę antyaborcyjną, konkordat – przypomina doktor Tadeusz Szawiel z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego.
Stał się znów instytucją majętną. O czym najlepiej świadczy prężna, choć kontrowersyjna jednoinstancyjna kościelno‑rządowa komisja majątkowa. Na podstawie ustawy z 1989 roku rozpatruje ona wnioski, teoretycznie o zwrot majątku odebranego w czasach PRL, w praktyce sięgająca czasem po majątki historyczne. Dotąd (od)dała Kościołowi około 60 tysięcy hektarów ziemi i ponad 400 nieruchomości. W Krakowie Kościół otrzymał włości wielkości powierzchni miasta sto lat temu.
Żaden rząd nie podał dotąd w wątpliwość sensu działania komisji. A kolejne rządy idą Kościołowi na kolejne ustępstwa. Zapewne w obawie, że jawna wojna z dostojnikami może przełożyć się na sondaże. Ale dotąd żadna z ekip nawet nie próbowała zaryzykować postawienia relacji z Kościołem odważnie i szczerze.
Wierni niewierni
– Państwo wciąż finansuje Kościół w mniej lub bardziej zakamuflowany sposób. Nie tylko opłaca duchownym składki, wspiera kościelne uczelnie i inwestycje, ale i zapewnia kapłanom ciepłe posady – uważa doktor Borecki. Z budżetu państwa, a więc z pieniędzy nie tylko wierzących podatników, finansowani są dziś bowiem kapelani w szkołach i wojsku. A w ubiegłym roku Kościół zapewnił sobie etaty także w policji, straży granicznej i służbach celnych. – Ta wielka, państwowa etatyzacja księży ma podstawową przyczynę – twierdzi doktor Borecki. – Kościół ma poczucie, że jego pozycja wśród wiernych słabnie, że w przyszłości nie będzie mógł już liczyć na masowe wsparcie parafian.
Czy naprawdę Kościół oddala się od wiernych? Może to wierni oddalają się od niego?
– I jedno, i drugie – twierdzi profesor Ciupak. – Kościół ma coraz mniej do zaoferowania Polakom, o czym najlepiej świadczy słaby poziom homilii, odczuwalny głównie w aglomeracjach zamieszkanych przez coraz lepiej wykształconych i wymagających słuchaczy.
Rok temu profesor Ciupak naraził się hierarchom. Gdy okazało się, że arcybiskup Stanisław Wielgus, niedoszły metropolita warszawski, współpracował z SB, profesor ogłosił, że skandal ten doprowadzi do największego we współczesnej historii kryzysu w polskim Kościele. Za to prymas Józef Glemp, komentując zachowanie części wiernych wobec Wielgusa, narzekał: „Trudno paść baranki, które czują niechęć”.
Spora część biskupów zacięcie broni innych kontrowersyjnych księży z ojcem Tadeuszem Rydzykiem na czele. Kładą nacisk na dobro, jakie redemporysta, ich zdaniem, pomnażać miałby wśród wiernych, a jednocześnie ignorują jego oburzające czyny i słowa.
Robią to wbrew faktom. Nawet wbrew należącym do bardziej liberalnego skrzydła polskiego Kościoła biskupom, jak metropolita lubelski ksiądz profesor Józef Życiński. Ba, nawet wbrew kardynałowi Stanisławowi Dziwiszowi, który w ubiegłym roku domagał się głośno zmian w zarządzie Radia Maryja, czym naraził się słynącemu z konserwatywnych poglądów biskupowi Józefowi Michalikowi, przewodniczącemu Konferencji Episkopatu Polski. Na Dziwisza obraził się wówczas także biskup warszawsko-praski arcybiskup Sławoj Leszek Głódź. Ten sam, który w ubiegłym tygodniu, w ramach spotkania rządu z episkopatem, przedstawił wicepremierowi Grzegorzowi Schetynie główne biskupie postulaty: zmiany w prawie o zapłodnieniu in vitro (Kościół byłby konsultantem zmian), matura z religii w szkole, ustanowienie Trzech Króli dniem wolnym od pracy i zmiana polityki prorodzinnej.
Prestiż spada
K siądz Grzegorz Ryś częściową odpowiedzialnością za spadek powołań kapłańskich w Polsce obarcza kryzys wiary, także w rodzinie. – Ten kryzys ma wiele objawów, jednym z nich zapewne jest także spadek prestiżu duchownych, którzy swoim życiem zawsze powinni dawać świadectwo Dobrej Nowinie – przyznaje rektor seminarium z Krakowa.
Nie jesteśmy jednak pewni, czy polscy kapłani, a zwłaszcza polscy biskupi dają jakiekolwiek świadectwo jakiejkolwiek nowiny, zwłaszcza tej dobrej. Niewątpliwie wciąż, wbrew prośbom, ostrzeżeniom, badaniom, a nawet spektakularnym apostazjom, mają dobre, wręcz bardzo dobre samopoczucie. Zbyt dobre.
Anna Szulc